Był niepokonany.
– Wypchaj się – mruknął cicho. – Wypchaj się. To nie takie proste.
Z rozmysłem zamknął palce swej półrękiej dłoni na pierścieniu.
Oczy Wzgardliwego beształy go, ale lord Foul opanował się, aby odezwać się szyderczym, ojcowskim tonem.
– Chodź, Niedowiarku. Nie przedłużaj tej nieprzyjemnej sytuacji. Wiesz, że nie możesz się ze mną mierzyć. Przewyższam cię już samym swym imieniem. I posiadam Złoziemny Kamień. Mogę Księżyc rozsadzić na jego orbicie, przywołać prastare trupy z ich przepastnych grobów, obrócić wszystko w ruinę mym kaprysem. Bez wysiłku mogę zerwać cumy każdego włókna twego istnienia i rzucić wrak twej duszy przez niebiosa.
– No to zrób to – mruknął Covenant.
– A jednak postanowiłem powstrzymać się. Nie mam zamiaru cię krzywdzić. Połóż jedynie pierścień na mej dłoni, a skończą się wszystkie twoje męczarnie. To niewielka cena, Niedowiarku.
– To nie takie proste.
– Nie jestem też pozbawiony mocy nagrodzenia cię. Jeśli pragniesz wspólnie ze mną panować nad Krainą, pozwolę ci. Zobaczysz, że potrafię być wdzięcznym panem. Jeśli chcesz ocalić życie swego przyjaciela Pianościgłego, nie będę się sprzeciwiał – chociaż on mnie
obraził. – Pianościgły szarpnął się w łańcuchach, usiłując protestować, ale nie mógł wymówić słowa. – Jeśli pragniesz zdrowia, również mogę i zechcę ci je zaofiarować. Spójrz!
Machnął jednym z widmowych ramion i fala nagłych doznań przemknęła przez zmysły Covenanta. W jednej chwili do jego rąk i nóg wróciło czucie; jego nerwy natychmiast powróciły do życia. A podczas gdy one rozkwitały, pozbył się wszelkich strapień – całego bólu, głodu i słabości. Jego ciało zdawało się unosić w triumfie życia.
Covenant był niewzruszony. Odzyskał głos i wyszeptał znużony przez zęby:
– Zdrowie nie jest moim problemem. Ty jesteś tym, który uczy trędowatych nienawiści do samych siebie.
– Nędzniku! – warknął lord Foul. Bez żadnego przejścia Covenant ponownie stał się trędowaty i umierający z głodu. – Klęczysz przede mną! Sprawię, że będziesz błagał o najmniejszy skrawek życia! Trędowaci nienawidzą samych siebie? A zatem są mądrzy.
Nauczę cię prawdziwej nienawiści!
Przez moment nie złagodzona niczym nienawiść Wzgardliwego spływała z jego spróchniałych oczu na Covenanta i Niedowiarek zebrał siły, przygotowując się na śmierć.
Potem jednak lord Foul wybuchnął śmiechem. Jego pogarda błyszczała, wstrząsała powietrzem sali tronowej niczym odgłos uderzających o siebie ogromnych głazów, nawet twardy kamień posadzki czyniła zdradliwym niczym ruchome piaski.
– Tkwisz tu przede mną martwy, nędzniku – równie odarty z życia jak każde inne zwłoki.
Pomimo to odmawiasz mi. Odrzucasz zdrowie, władzę, nawet przyjaźń. Jestem zaciekawiony
– jestem cierpliwy. Dam ci czas na przemyślenie swego obłędu. Powiedz mi, skąd w tobie tyle szaleństwa.
Covenant nie wahał się.
– Ponieważ nienawidzę ciebie.
– To nie jest powód. Wielu ludzi wierzy, że nienawidzi mnie, ponieważ są zbyt tchórzliwi, aby gardzić głupotą, ambicjami, służalczością. Nie zwiedziesz mnie. Powiedz mi prawdę, nędzniku.
– Ponieważ kocham Krainę.
– Och, doprawdy! – szydził lord Foul. – Nie chce mi się wierzyć, abyś był tak głupi.
Kraina nie jest twoim światem – nie ma prawa rościć sobie pretensji do twej mizernej wierności. Od samego początku zamęczała cię swymi żądaniami, których nie mogłeś spełnić, zaszczytami, na które nie potrafiłeś zasłużyć. Przedstawiłeś siebie jako człowieka, który do śmierci pozostaje wierny modnemu wyglądowi czy przypadkowej diecie. Nie, nędzniku. Nie przekonałeś mnie. Pytam jeszcze raz, skąd w tobie tyle szaleństwa. – Owo „skąd” wymówił
|