Saracen mimo uprzedzenia był zaskoczony. Tak widokiem jak i ostrym zapachem, który zmusił go do zasłonięcia dłonią ust i nosa. Na marmurowej płycie leżały nagie zwłoki starej kobiety, przy których krzątali się dwaj mężczyźni, jeden z przylepionym do warg papierosem. Od ciała odchodziło kilka plastikowych węży prowadzących do ustawionych na podłodze kubłów z nierdzewnej stali. Jeden z mężczyzn zajęty był sporządzaniem mieszanek chemikaliów, mających zastąpić usunięte płyny ustrojowe. – Balsamowanie – wyjaśnił Dolman. – To bardzo ważne, żeby zmarły prezentował się jak najlepiej, nie uważa pan? Saracen nie odpowiedział. Z przyjemnością wysadziłby to wszystko w powietrze; tego jednak nie mógł powiedzieć. Dolman zwrócił się do pracowników. – Doktor Saracen przyszedł zbadać zwłoki Leonarda Cohena. Proszę zaprowadzić doktora do kostnicy i udzielić mu wszelkiej pomocy. Polecenie adresowane było do człowieka z papierosem. Ten, z ponurą miną, wstał powoli ze swego stołka, pochylił się nad kubłem i wypluł niedopałek. Bez słowa spojrzał na Saracena i krótkim ruchem głowy dał mu znać, że ma iść za nim. Przeszli wąskim kamiennym korytarzykiem i zatrzymali się przy drzwiach z napisem „Kostnica”. Saracen stanął z boku, podczas gdy gburowaty pomocnik, którego widok zaczynał już działać lekarzowi na nerwy, otworzył drzwi chłodni obliczonej na sześć ciał. Zajęte były cztery miejsca. Spoglądając ponad ramieniem „pomocnika” Saracen odczytał kartki umieszczone na półkach: Carlisle, Hartman, Finnegan i Cohen. A więc Garten w końcu przetransportował pozostałe ciała z Ogólnego. Badanie nie trwało długo. Myjąc ręce nad brudnym zlewem w kącie kostnicy Saracen uświadomił sobie, że niczego nie wykrył, niczego nie wyjaśnił. Ciało należało do człowieka w wieku około sześćdziesięciu lat i nie było w nim nic niezwykłego. Saracen nie miał pojęcia, dlaczego widok tych zwłok tak rozstroił Chenhui, jeśli nie znała Cohena osobiście. Nadszedł Dolman, ze złożonymi, jak przedtem, dłońmi. – Skończył pan, doktorze? – spytał z uniżonym uśmiechem. – Tak – odparł Saracen. Dolman zwrócił się do swojego człowieka. – Pana Cohena proszę z powrotem do chłodni, a wyciągnijcie pannę Carlisle. Pójdzie koło południa. Wydostawszy się na świeże powietrze Saracen poczuł ogromną ulgę, mimo że to „świeże powietrze” cuchnęło spalinami wydzielanymi przez samochody z silnikami diesla. Wszystko było lepsze niż atmosfera diabelskiej kuchni Dolmana. Wrócił do szpitala, gdzie Alan Tremaine zarzucił go pytaniami. – To znaczy, że nie posunąłeś się do przodu ani o krok? – spytał, po wysłuchaniu relacji Saracena. Saracen potwierdził i zapytał jak czuje się Chenhui. – Już jej tu nie ma. Przeniesiono ją do zakładu psychiatrycznego w Morley Grange. Saracen był wstrząśnięty. – Kto tak zadecydował? – spytał. – Przypuszczam, że Garten. Nie wiem na pewno. Bo co? Saracen nie odpowiedział od razu. Musiał przyznać się przed sobą samym, że ostatnio prawie każda decyzja Gartena wzbudzała w nim chorobliwą podejrzliwość. Czy to rzeczywiście takie dziwne, że Chenhui została zabrana do Morley Grange? Dlaczego widzi w tym coś złowieszczego? Dlaczego zaraz wyciąga z tego wniosek, że Garten chce usunąć ją z drogi, umieszczając w takim miejscu, gdzie ludzie, a w szczególności on, Saracen, nie będą mogli zadawać jej żadnych pytań? Przypomniał sobie, że Tremaine czeka na odpowiedź. – Ee, nic. Myślę, że to najlepsze dla niej miejsce... jeśli jest chora. Tremaine zrobił nieco zdziwioną minę, ale właśnie przypomniał sobie coś jeszcze. – Dzwonił Dave Moss. Prosił o telefon. Saracen zadzwonił do Szpitala Okręgowego; poczekał aż operator wywoła Mossa. – Nie uwierzysz – zaczął Moss, z lekka zakłopotany. – Spróbuj, zobaczymy – zaproponował Saracen. – Ta sekcja zwłok Myry Archer... – No? – W ogóle się nie odbyła. Saracen zaniemówił na chwilę. – Halo! Jesteś tam jeszcze? – spytał Moss, kiedy cisza w słuchawce się przedłużała. – Nie rozumiem – odezwał się Saracen. – Musiała się odbyć! Przecież Myra Archer była DOA; lekarz rejonowy nie wystawił świadectwa zgonu. – Niby tak, ale przejrzałem wszystkie protokoły Wylie’ego i nie ma tam Myry Archer. – Może został usunięty, zabrany? – zasugerował Saracen. – Przewidziałem, że tak pomyślisz i sprawdziłem rozkład zajęć Wylie’ego od dwunastego do piętnastego kwietnia. Wszystko tam jest... oprócz Myry Archer. Słuchaj James. Po prostu nie przeprowadzono sekcji zwłok tej kobiety. Saracen w dalszym ciągu nie przyjmował do wiadomości wyjaśnień przyjaciela. – A kto w takim razie podpisał świadectwo zgonu? – zastanawiał się na głos. – Jeśli to, co mówisz jest prawdą, to ja także chciałbym znać odpowiedź. – Będę w kontakcie – odrzekł Saracen, kładąc powoli słuchawkę. Siostra Lindeman, widząc jego zamyślenie przystanęła z boku, czekając aż zwróci na nią uwagę. – Tak? – Jeśli ma pan chwilkę czasu, doktorze, prosiłabym na słówko. Kiedy znaleźli się w jej gabinecie, zamknęła drzwi i zwróciła się do nieco zdziwionego Saracena. – Chodzi o tę dziewczynkę Świadków Jehowy, którą pan leczył. Przewieziono ją do Szpitala Okręgowego. Ma zapalenie wątroby. Saracen wzniósł oczy ku sufitowi. – Boże, jeszcze tego mi brakowało. Pewnie złapała wirusa przy okazji przetaczania krwi. – Najprawdopodobniej. – Jak się czuje?
|