były za pieniądze...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
teorii grodowej i dworskiej rni si w pogldach na cele, jakie zawiadowcy gospo-darki monarszej mieli na widoku, a wic i na to, jakie rozwizania byy z ich...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
W środku zastałem ledwie garstkę ludzi, czemu trudno się dziwić, ponieważ żniwa były w pełni, a do zmierzchu zostało wciąż pięć, sześć godzin...
»
Rozdział piątyInspektor policji Były inspektor policji...
»
Dalszymi czsto wymienianymi, egoistycznymi motywami byy, wedug prowadzcych TW: udzielanie pomocy formalnej i nieformalnej, a wic lepsza pozycja w toczcym si...
»
pokrytych czerwonym aksamitem owinięte były spiralnie białe koronki: przez całą długość salonu biegły zwoje gipiur; na ladach piętrzyły się wielkie...
»
* Bardzo wyrazistym przykładem wykorzystania zasady skojarzenia na naszym polskim poletku politycznym były wybory do "kontraktowego" parlamentu w 1989 roku, które...
»
Dlatego też unikano bombardowania, a nawet bezładnego używania ciężkiej broni w pobliżu terenów zabudowanych oraz - jako że samoloty były równie kosztowne,...
»
traci! czas procesora na zbyt cz(ste testy; zbyt d!ugi czas u$pienia b(dzie oznacza!, "e w'tek b(dzie przebywa! w tym stanie nawet po zako&czeniu zadania, na...
»
Brzeszczoty były ustawione pod kątem - wbijając się w ciało, grot obrócił się i wkręcił jak śruba, masakrując tkanki, tnąc naczynia krwionośne i...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Cóż robić! Tak był wychowany. Nikt w niego nie wpajał innej moralności.
83
ROZDZIAŁ XXI
BRAT LUBIN I BRAT THIBAUT
Tego samego wieczoru, kiedy to Sansac, Châtaigneraie i d'Essé grali w kości w oberży de
la Deviniére, w jednym z domów położonych przy uliczce sąsiadującej z Luwrem spotkało się
trzech innych mężczyzn. Siedzieli w oddzielnym pokoju, co chroniło ich przed wszelką nie-
dyskrecją, i rozmawiali z wielkim ożywieniem. A raczej jeden z nich, siedzący w fotelu, mó-
wił. Dwaj inni stali przed nim w pozach pełnych szacunku i odpowiadali na pytania, zadawa-
ne im wyniosłym, rozkazującym tonem.
Mężczyzną, który siedział, był czcigodny i powszechnie poważany ojciec Ignacy de Loy-
ola, którego sława – jako człowieka mocnego, odważnego i świętego – zaczynała roznosić się
po całym świecie. Dwa pozostali to prości zakonnicy: Thibaut i Lubin. Znano ich dobrze w
mieście i w dzielnicy uniwersyteckiej. Mistrz Marot umieścił ich nawet w paru swych wier-
szykach. Byli to typowi zakonnicy – tłuści, brzuchaci, zawsze z siebie zadowoleni, z pyzaty-
mi policzkami i dyskretnie przymkniętymi błyszczącymi oczami.
Loyola kończył czytać list, w którym polecono mu obu zakonników; od czasu do czasu ob-
rzucał ich przelotnym spojrzeniem.
– Dobrze – powiedział kończąc czytanie listu. – Mam misję, która bezpośrednio dotyczy
interesów Kościoła. Potrzebuję dwóch ludzi świątobliwych, odważnych i inteligentnych. Za-
pewniają mnie w tym liście, że macie odpowiednie kwalifikacje.
– Deo gratias! – szepnęli zakonnicy, pochylając się w ukłonie o tyle, o ile pozwalały im na
to pokaźne brzuszki.
Loyola wstał z miejsca i postąpił kilka kroków zadumany. Zawrócił i zatrzymał się przed
dwoma zakonnikami.
– Czy wiecie – rzekł do nich – że kłamstwo dla dobra Kościoła i dla sławy boskiej jest rze-
czą dozwoloną?
Brat Lubin i brat Thibaut spojrzeli na siebie zmieszani, badając się wzrokiem, czy pytanie
to nie jest przypadkiem sprytną pułapką, zastawioną na nich przez strasznego zwierzchnika.
– Nie, przewielebny ojcze, nie wiedzieliśmy jeszcze o tym – odpowiedział na chybił trafił
brat Lubin.
– Od dziś więc będziecie o tym wiedzieć. A czy wiecie, że żaden czyn nie jest karygodny,
gdy idzie o dobro Kościoła i o łaskę boską? Powtarzam, żaden czyn, nawet kradzież, nawet
morderstwo.
Zdumienie mnichów ustąpiło miejsca przerażeniu.
– Teraz będziecie wiedzieć – mówił dalej Loyola. Po chwili dodał gwałtownie: – Należy o
tym wiedzieć! Wszystko jest dozwolone, wszystko jest słuszne, wszystko jest dobre, co pro-
wadzi do triumfu Jezusa i Najświętszej Panny! Cel uświęca środki. Czy słyszycie, bracia
moi?
– Słyszymy, czcigodny ojcze – wybełkotali zakonnicy coraz bardziej przejęci.
– Tak! Ale czy rozumiecie mnie?
– Postaramy się zrozumieć...
– Idą ciężkie czasy – wykrzyknął Loyola tak posępnie, że obaj zakonnicy zbledli. – Ko-
ściół jest zagrożony; dogmaty kwestionowane, szerzy się wstrętna schizma. Łono naszej mat-
84
ki – Kościoła – krwawi; po raz drugi biczują Jezusa, po raz drugi jego matka płacze krwawy-
mi łzami.
Bracia kiwali głowami, nie rozumiejąc dokładnie, co miały oznaczać te straszliwe słowa.
Loyola chodził po pokoju zdenerwowany. Twarz jego płonęła posępnym ogniem. Chodził
tam i z powrotem, jakby nie pamiętając o obecności zakonników.
– Otóż – odezwał się znowu – czym jesteśmy? Żołnierzami! Niczym innym. Żołnierzami
Chrystusowymi! Żołnierzami Marii! Wybranymi obrońcami, świętym wojskiem, które winno
strzec najwyższej budowli, wzniesionej przez świętego Piotra. Być strażnikami Kościoła –
oto nasza rola! Czy mamy poprzestać na obronie? Czy mamy czekać, aż nieprzyjaciel zaata-
kuje nas? Nie, nie! Dosyć niegodnej słabości! Jezus chce, abyśmy go bronili. A więc od
obrony do ataku. Chodźmy na wroga i zaatakujmy jego szeregi!
Dwaj zakonnicy uczynili znak krzyża i powoli zaczęli się przesuwać w stronę drzwi. Z
usposobienia byli łagodni. Ten człowiek, mówiący tylko o walce, mroził im krew w żyłach.
– A więc, bracia moi – zwrócił się do nich znowu Loyola. – Ponieważ jesteśmy żołnierza-

Powered by MyScript