W środku zastałem ledwie garstkę ludzi, czemu trudno się dziwić, ponieważ żniwa były w pełni, a do zmierzchu zostało wciąż pięć, sześć godzin...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
return replaceStream;}// sprawdza, czy obiekt zapisu nie został już zainicjowanyif (replaceWriter != null) {throw new IOException("Obiekt zapisu...
»
– Avalon jest piękny – westchnął – i gdybym mógł całe królestwo uczynić tak spokojnym, jak to miejsce, chętnie bym tu został na zawsze i...
»
ktry to rd ze zdumiewajc zrcznoci zmienia stronnictwa,syn wielkiego rebelianta Jerzego i brat marszaka wielkiego ko-ronnego Stanisawa, zosta...
»
Podobnie jak próba opisania pojęcia sekty ma charakter teologiczny, tak również próba podziału sekt została dokonana opierając się na kryteriach...
»
Większość w popłochu odeszła do swoich rodzin, ale ci nieliczni, których jedynym domem była Lipowa Aleja, zostali wierni, by służyć swojej umiłowanej pani...
»
Nieco później magnetyzm zwierzęcy zastąpiła hipnoza, która została w pewnym stopniu zaakceptowana przez naukę dzięki wysiłkom szkockiego chirurga,...
»
Deklaracja niepodlegoci bya pocztkiem nowej fazy konfliktu, ktry przesta by wycznie problemem w stosunkach Rodezji z Wielk Brytani, ale zosta przeniesiony...
»
W Warszawie, jako zastępcy Rządu Tymczasowego, zostali trzej ludzie: Stefan Bobrowski, Władysław Daniłowski i Witold Marczewski: pierwsi dwaj młodzi,...
»
organizacyjnych, p r z e p i s ó w s ł u ż b o w y c h lub polecenia w y ż s z e g o p r z e ł o ż o n e g o zostałp o d p o r z ą d k o w a n y kierownikowi innej komórki organizacyjnej...
»
Zapłacił – banknoty sprzed dziesięciu lat zostały przyjęte bez zastrzeżeń – i wyszedł z apteki...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wędrując do baru, za którym stał karczmarz, przybrałem zafrasowaną minę.
– Przepraszam – zacząłem. – Nienawidzę się narzucać, ale szukam kogoś.
Karczmarz był ciemnowłosym mężczyzną z marsem na trwałe przylepionym do czoła.
– Niby kogo?
– Moja kuzynka przyjechała tu na wesele – powiedziałem, sam nie wiedząc, skąd mi się to wzięło – a słyszałem, że były jakieś kłopoty.
Na samo brzmienie słowa „wesele” mars na czole karczmarza się pogłębił, jeśli to w ogóle możliwe. Poczułem, że dwaj mężczyźni siedzący dalej za barem, którzy wcześniej nawet nie zerknęli w moją stronę, jakoś za bardzo właśnie starają się nie patrzeć. A więc to prawda. Stało się coś strasznego.
Karczmarz wyprostował ręce, wsparł się mocno na kontuarze. Nie od razu się zorientowałem, że dotyka żelaznego łebka gwoździa wbitego w drewno.
– Złe rzeczy – powiedział krótko. – Nie mam ochoty na ten temat nic mówić.
– Proszę – pozwoliłem, by w mój głos wkradło się zmartwienie. – Byłem w odwiedzinach u rodziny w Temfalls, kiedy przyszły plotki, że coś się wydarzyło. Wszyscy są zajęci kończeniem zbiorów, obiecałem, że tu zajrzę i zobaczę, co się stało.
Karczmarz zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów. Jakiegoś poszukiwacza sensacji zbyłby od razu, ale nie mógł tak postąpić z człowiekiem zatroskanym o członka rodziny.
– Na górze jest jedna, co tam była – rzekł krótko. – Nietutejsza. Może to twoja kuzynka.
Świadek! Otworzyłem już usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale on tylko pokręcił głową.
– Ja nic nie wiem – rzekł zdecydowanie. – I mnie to nie obchodzi. – Odwrócił się i znienacka strasznie zajęty zaczął polerować kurki beczek z piwem. – Na górze, korytarzem do końca, po lewej stronie.
Schody znajdowały się po drugiej stronie sali. Podchodząc do nich, czułem, jak wszyscy mi się przyglądają. Wymowna cisza i ton głosu karczmarza świadczyły jednoznacznie, że ta, która jest na górze, nie była po prostu kimś tam, że była tą jedyną. Jedyną ocalałą.
Doszedłem do końca korytarza, zapukałem do drzwi. Najpierw cicho, potem głośniej. W końcu powoli je uchyliłem, żeby nie przestraszyć tego, kto jest w środku.
Pokój był wąski, z wąskim łóżkiem. Leżała na nim kobieta w ubraniu, rękę miała owiniętą bandażem. Patrzyła w okno, więc widziałem tylko profil.
Mimo to rozpoznałem ją. Denna.
Musiałem narobić hałasu, ponieważ odwróciła się i spojrzała na mnie. Oczy jej się rozszerzyły i choć raz w trakcie naszej znajomości to jej zabrakło słów.
– Słyszałem, że wpadłaś w tarapaty – powiedziałem nonszalancko. – Pomyślałem sobie, że przyjadę i pomogę.
Na moment oczy jej się rozszerzyły jeszcze bardziej, szybko się jednak opanowała.
– Kłamiesz – odrzekła, uśmiechając się krzywo.
– Kłamię – przyznałem. – Ale to piękne kłamstwo. – Wszedłem do pokoju, cicho zamknąłem za sobą drzwi. – Przyjechałbym, gdybym wiedział.
– Po otrzymaniu wieści każdy może przyjechać – powiedziała wymijająco. – Tylko wyjątkowy mężczyzna pokaże się, nie wiedząc nic z góry o kłopotach. – Przerzuciła nogi przez krawędź łóżka i usiadła twarzą w moją stronę.
Przyjrzałem jej się z bliska. Zauważyłem, że prócz bandaża ma jeszcze siniak na skroni. Podszedłem bliżej.
– Dobrze się czujesz? – zapytałem.
– Nie – odrzekła szczerze. – Ale mogło się skończyć znacznie gorzej. – Powoli wstała, jakby nie była pewna, czy nogi ją utrzymają. Ostrożnie dała kilka kroków i najwyraźniej się uspokoiła. – Dobrze. Mogę chodzić. Wynośmy się stąd.
Rozdział 72
Przy Kurchacie
Kiedy wyszliśmy z pokoju, Denna skręciła w lewo, nie w prawo. Z początku pomyślałem, że może jest zdezorientowana, ale kiedy zobaczyłem tylne schody, zrozumiałem, iż nie chce przechodzić przez wspólną salę. Znaleźliśmy się na dole przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. Okazały się zamknięte.
A więc jednak musieliśmy wyjść frontowymi drzwiami. Gdy tylko znaleźliśmy się w sali z wyszynkiem, niemal boleśnie poczułem, jak uwaga wszystkich skupia się na nas. Denna ruszyła prosto do wyjścia, sunąc z powolną nieuchronnością chmury burzowej.
Byliśmy już prawie na ulicy, kiedy stojący za barem karczmarz zawołał:
– Hola! Zaczekajcie!
Denna umknęła wzrokiem. Jej usta zacisnęły się w cienką kreskę, wciąż szła ku drzwiom, jakby niczego nie słyszała.
– Ja się tym zajmę – powiedziałem cicho. – Zaczekaj na mnie. Za chwilkę wracam.
Podszedłem do spoglądającego ponuro karczmarza.
– Więc to jest twoja kuzynka? – zapytał. – Konstabl pozwolił jej opuścić miasto?
– Myślałem, że ciebie to wszystko nie obchodzi – zauważyłem.
– Wcale. Ale korzystała z pokoju, jadła, poza tym musiałem sprowadzić doktora, żeby ją opatrzył.
Spojrzałem na niego twardym wzrokiem.
– Jeżeli w tym mieście jest doktor biorący więcej niż pół grosza, to ja jestem król Vint.
– Wszystkiego razem jest mi winna pół talenta – upierał się. – Bandaże nie są za darmo, musiałem kazać kobiecie, żeby przy niej siedziała i czekała, aż się obudzi.

Powered by MyScript