Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...
»
— Właśnie ujrzałam, że pewien alizoński baron nosi na łańcuchu, oznace swej rangi, mój dar zaręczynowy...
»
Panna Williams odpowiedziała szybko:— Pańska uwaga jest bardzo trafna, panie Poirot...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Anna, na którą wszyscy mówili Nan, była śliczna. Miała orzechowe oczy, aksamitne spojrzenie, lśniące, brązowe włosy i bardzo pogodne usposobienie — jak powiedziała jedna z jej nauczycielek, była radosna jak imię “Nan”, które nosiła. Miała też doskonałą, nieskazitelną cerę, co ogromnie cieszyło jej mamę.
— Tak się cieszę, że mam córeczkę, która może ubierać się na różowo — z radością mawiała pani Blythe.
Diana Blythe, zwana po prostu Di, wyglądała jak wierna kopia Ani Shirley: miała wyraziste, szarozielone oczy, z których bez przerwy bił dziwny blask, i rude włosy. Być może to sprawiło, że była ulubienicą ojca. Cieszyła się także szczególnymi względami swego brata, Waltera — tylko jej spośród rodzeństwa czytał swoje wiersze i tylko ona wiedziała, że brat w tajemnicy pracuje nad wielkim eposem, który w wielu, a nawet w zbyt wielu szczegółach przypominał słynne dzieła dawnych mistrzów. Di także zwierzała się Walterowi i nigdy nie zdradzała jego sekretów, nie dzieliła się nimi nawet z Nan.
— Te ryby pewnie zaraz będą gotowe, prawda, Jim? — spytała Nan, pociągając swym uroczym noskiem. — One tak pachną, że od razu czuję się strasznie głodna.
— Już są prawie gotowe — odpowiedział Jim, zręcznie obracając jeden z kawałków. — Dziewczyny, wyjmijcie chleb i nakrycia. A ty, Walterze, budź się.
— Jak to powietrze dzisiaj lśni — odezwał się Walter, rozmarzony. Nie dlatego, żeby gardził pieczonym pstrągiem, w żadnym wypadku. Walter po prostu już taki był — najpierw karmił swoją duszę, a potem dopiero ciało.
— Kwietny anioł przechodził dziś przez świat, przywołując swoje kwiaty. Widziałem jego błękitne skrzydła na leśnym wzgórzu.
— Wszystkie anioły, jakie dotąd widziałam, miały białe skrzydła — oświadczyła Nan.
— Ale one nie były kwietne. Kwietne anioły mają barwę bladoniebieskiej mgły, takiej, jaka unosi się nad naszą Doliną. Och, jaka szkoda, że nie umiem fruwać. To musi być wspaniałe uczucie.
— Czasem można latać we śnie — stwierdziła Di.
— Właściwie nigdy mi się nie śni, że latam — powiedział Walter. — Ale często mam taki sen, że unoszę się w powietrze i szybuję nad płotami i drzewami. Jest cudownie i wtedy zaczynam myśleć: “To nie sen. Tym razem to nie sen, jak przedtem, ale prawda” — i dokładnie w tej samej chwili się budzę. I czuję się straszliwie rozczarowany.
— Nan, pospiesz się — poganiał Jim.
Nan rozkładała właśnie ich wspaniały, choć wymagający trochę wyobraźni, stół bankietowy. Odbyła się przy nim niejedna uczta, złożona z tego, co oferowała przyroda o każdej porze roku. Rolę stołu grała szeroka deska, ułożona na dwóch omszałych głazach. Obrus zastępowały gazety, a zastawę stanowiły wyszczerbione talerze i filiżanki bez uszek, zdobyte po porządkach, jakie Zuzanna robiła w kredensie. Ze skrzynki, ukrytej wśród korzeni świerka, Nan przyniosła chleb i sól. Strumień był niewyczerpanym źródłem napoju o krystalicznej czystości. A najlepszą, iście królewską przyprawę stanowiło świeże powietrze i dziecięcy apetyt. Cały wielki świat przestawał się liczyć i mógł im tylko zazdrościć tej chwili, gdy zasiadali do uczty złożonej z suchego chleba i pstrąga pieczonego nad ogniskiem, w magicznej dolinie zalanej złotogranatowym światłem zmierzchu, wypełnionej balsamicznym, leśnym zapachem wczesnej wiosny, przysypanej białymi gwiazdkami kwiatów poziomek, dźwięczącej szelestem liści i muzyką drobnych dzwoneczków, zawieszonych wśród gałęzi.
— Siadajcie, proszę — zachęcała Nan, gdy Jim postawił na stole talerz pełen skwierczących jeszcze ryb. — Jim, dziś twoja kolej na odmówienie dziękczynienia.
— Ja już się napracowałem przy smażeniu pstrągów — obruszył się Jim, który nie znosił odmawiać dziękczynienia. — Niech Walter się pomodli. On to uwielbia. Tylko nie mów zbyt długo, Walt. Umieram z głodu.
Jednak Walter nie odmówił żadnego dziękczynienia — ani długiego, ani krótkiego. Nie zdążył nawet zacząć.
— Kto tam idzie od strony plebanii? — zapytała Di.
4. Dzieci pastora 

Powered by MyScript