Krople deszczu uderzające o płótno łomotały niczym bęben. Wejście do namiotu rozświetlało błękitno-białe światło błyskawic, grzmiały pioruny, wydając taki odgłos, jakby to góry przetaczały się po ziemi. Właśnie z takiej nawałnicy wszedł do namiotu Narishma, cały ociekający wodą, jego ciemne włosy oblepiały mu czaszkę. Rand nakazał mu za wszelką cenę unikać ściągania na siebie uwagi. Żadnego chwalenia się, kim jest. Narishma miał na sobie bury kaftan, teraz całkowicie przemoczony, a włosów nie splótł w warkocz, tylko związał je z tyłu. Sięgający pasa warkocz u mężczyzny przyciągałyby wzrok nawet wtedy, gdyby nie zdobiły go dzwoneczki. Narishma miał krzywą minę, a pod pachą niósł owalny tobołek związany powrozem, grubszy od męskiego uda. Rand poderwał się z posłania i porwał tobołek, zanim Narishma zdążył mu go podać. - Czy ktoś cię widział? - spytał. - Co tak długo? Spodziewałem się ciebie ubiegłej nocy! - Trochę potrwało, zanim wymyśliłem, co robić - odparł beznamiętnym głosem Narishma. - Nie powiedziałeś mi wszystkiego. Omal mnie nie zabiłeś. Niedorzeczność. Powiedział temu człowiekowi wszystko, co tamten musiał wiedzieć. Tego był pewien. Po prostu nie widział sensu w obdarzaniu Narishmy przesadnym zaufaniem, skoro ów mógł przez niego zginąć i wszystko zniszczyć. Ostrożnie wepchnął tobołek pod posłanie. Ręce drżały mu z pragnienia, by go natychmiast rozpakować i sprawdzić, czy w środku jest to, po co posłał Narishmę. Który nie odważyłby się wrócić, gdyby tak nie było. - Przebierz się w świeży kaftan, zanim się przyłączysz do pozostałych - powiedział. - I, Narishma... - Wyprostował się, wbijając w tamtego niewzruszone spojrzenie. - Jak komuś o tym wszystkim opowiesz, to cię zabiję. „Zabij cały świat” - zaśmiał się Lews Therin drwiąco. Tonem rozpaczy. - „Ja zabiłem świat, to i ty też możesz, pod warunkiem że się postarasz”. Narishma z całej siły uderzył się pięścią w pierś. - Jak rozkażesz, Lordzie Smoku - odparł kwaśnym tonem. Wczesnym promiennym rankiem następnego dnia tysiąc mężczyzn z Legionu Smoka wymaszerowało z Illian, po Grobli Północnej Gwiazdy, krocząc zgodnie z rytmem podawanym przez bębny. Cóż, ranek na pewno był wczesny. Na niebie kłębiły się gęste szare chmury, a słona morska bryza rozwiewała płaszcze i sztandary, zwiastując swym pomrukiem nadejście kolejnej burzy. Członkowie Legionu przyciągali niemałą uwagę już w obozowisku, dzięki andorańskim hełmom pomalowanym na niebiesko oraz długim niebieskim kaftanom z wyszytym na piersi czerwono-złotym Smokiem. Każdą z pięciu kompanii wyróżniał niebieski sztandar z wizerunkiem Smoka oraz numerem. Ludzie z Legionu różnili się pod wieloma względami. Na przykład mieli na sobie napierśniki, ale ukryte pod kaftanami, żeby nie zakrywać Smoków - z tego samego powodu kaftany zapinały się z boku - i wszyscy nosili krótkie miecze przy biodrach oraz okute stalą kusze, ułożone na ramionach pod jednakowym kątem. Oficerowie szli pieszo, każdy z wysokim czerwonym pióropuszem przy hełmie, tuż przed bębnem i sztandarem. Nie mieli koni oprócz wierzchowca mysiej barwy, na którym jechał Morr, oraz jucznych koni, które zamykały pochód. - Piechota - mruknął Weiramon, uderzając wodzami o dłoń w rękawicy. - Ażeby mi dusza sczezła, piechota do niczego się nie nadaje. Pierzchną przy pierwszej szarży. Albo i wcześniej. - Czoło kolumny schodziło już z grobli. Pomogli w odbiciu Illian i wcale nie pierzchli. Semaradrid pokręcił głową. - Żadnych pik - mruknął. - Widywałem już dobrze dowodzoną piechotę, tyle że z pikami, za to bez... - Z gardła wyrwał mu się odgłos obrzydzenia. Gregorin Panar, trzeci mężczyzna, który zatrzymał się obok Randa, by stamtąd obserwować nowo przybyłych, nic nie powiedział. Może on akurat nie żywił żadnych uprzedzeń względem piechoty - gdyby tak było, zaliczałby się do nielicznej garstki arystokratów znanych Randowi, którzy mieli pod tym względem otwarty umysł - ale z całej siły starał się nie krzywić i prawie mu się udawało. Wszyscy już wiedzieli, że ludzie ze Smokiem na piersi otrzymali broń, bo postanowili przyłączyć się do Randa, bo postanowili przyłączyć się do Smoka Odrodzonego, bez żadnego innego powodu, oprócz tego, że chcieli. Illianin zapewne się zastanawiał, dokąd to Rand chce posłać Legion, skoro Rada Dziewięciu okazała się na tyle godna zaufania, by to wiedzieć. A skoro już o tym mowa, Semaradrid przyglądał się Randowi z ukosa. Jedynie Weiramon był za głupi, by w ogóle się nad czymś zastanawiać. Rand zawrócił Tai’daishara. Przepakował tobołek przywieziony przez Narishmę, zmieniając go w nieco chudsze zawiniątko, i przywiązał go rzemieniem pod skórą lewego strzemiona. - Zwijajcie obóz, ruszamy - powiedział do trzech arystokratów. Kazał Dashivie utkać bramę. Obdarzony pospolitą twarzą mężczyzna spojrzał na niego koso i coś wymamrotał pod nosem - w rzeczy samej wyglądał na obrażonego z jakiegoś powodu! - a Gedwyn i Rochaid, jadący konno ramię w ramię, przyglądali się z sardonicznymi uśmieszkami, kiedy srebrzysta świetlna kreska obróciła się i przekształciła w otwór w powietrzu. Raczej jednak przyglądali się Randowi niż Dashivie. A niech sobie patrzą. Ileż to już razy obejmował saidina, ryzykując, że upadnie za sprawą zawrotów głowy? Nie dopuścił jednak, by ktoś to widział.
|