Jeszcze raz powracam do zanalizowania tej paskalowskiej konkluzji: Prawdziwa wiara znajdzie się dokładnie w poło­wie drogi między przesądem a libertynizmem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
zanosi³o siê na to, ¿e wp³yw jego stanie siê powszech­nym; ale Bóg wypuœci³ ze swego oœrodka b³yskawicê mocy, b³yskawicê gniewu potê¿niejsz¹ od...
»
Wyjątek z tajnych instrukcji Wysokiej Wenty17„Papież, jaki by nie był, nie zbliży się nigdy do tajnych stowa­rzyszeń; to tajne stowarzyszenia powinny...
»
W ciągu kilku następnych sesji Cletus pracował wraz z całą grupą nad tym, by wszyscy potrafili osiągnąć uczucie unosze­nia się, nie zapadając przy tym w sen...
»
Durnik spojrzał na postrzępione kontury kilu o powierz­chni dwóch stóp kwadratowych, które tarły ściany, gdy rufa okrętu kołysała się leniwie na...
»
Z drugiej strony - albo raczej właśnie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miała bezlitosny zmysł porządku i sprawiedliwości...
»
Doktor William Abrahams z Instytutu Badań Motywacji Ludzkich w Seattle wyraził w telewizji przekonanie, że Ame­rykanie osiągnęli “nieodwołalnie ten stan,...
»
Mackiewicz Stanisław (Cat), Myśl w obcęgach7 czerwca 1954 roku zostaje powołany na premiera polskie­go rządu emigracyjnego (pozostaje nim, a także...
»
– Raczej trzeba tu kogoś przysłać, żeby to udokumentował – po­wiedziałem...
»
Cały paryski wielki świat, a także półświatek, naj­pierw się zdziwił, potem nie uwierzył, a wreszcie pogodził się z tą osobliwą odmianą...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


José Lezama Lima, Tratados en La Habana
(74)
82
 
MORELLIANA
Czemu to piszę? Nie myślę jasno, niemalże w ogóle nie myś­lę. Strzępy, zrywy, fragmenty, wszystko to szuka nowej formy, wtedy w grę wchodzi rytm i zaczynam pisać w tym rytmie, pisać dla niego, to on mnie popycha, a nie to, co nazywamy myślą i co tworzy prozę zarówno literacką, jak wszelką inną. Z początku jest tylko jakiś zamęt, który można zdefiniować wyłącznie za pomocą słów; z tego zamętu wyru­szam i jeżeli to, co chcę wypowiedzieć (czy też to, co samo chce się wypowiedzieć), ma dosyć siły, natychmiast rozpo­czyna się swing, rytmiczne kołysanie, które wynosi mnie na powierzchnię, wszystko rozświetla, łączy ów zamęt i tego, który jest jego ofiarą, w jakiejś trzeciej instancji, jasnej i niejako fatalnej: zdanie, akapit, stronica, rozdział, książka. To kołysanie, ten swing, w którym zamęt nabiera form, jest dla niego jedynym dowodem tego, że jest on potrzebny, albowiem gdy tylko ustaje, widzę, że nie mam nic więcej do powiedzenia. Jest również jedyną nagrodą za moją pracę: czuć, że to, co napisałem, jest niby grzbiet kota pod piesz­czotą naelektryzowany i miarowo się wyginający. W ten sposób przez pisanie schodzę w głąb wulkanu, zbliżam się do Matek, łączę się ze środkiem - niech się dzieje co chce. Pisać - to rysować moje mandala i równocześnie obserwować je, stwarzać oczyszczenie w chwili oczyszczania się; ot i zajęcia biednego białego szamana w nylonowych gatkach.
(99)
83
 
Człowiek robi odkrycie, że ma duszę, ilekroć poczuje, że jego ciało jest pasożytem, przyklejo­nym do nas robakiem. Wystarczy poczuć, że się żyje (nie tylko dlatego, że jest tak, a nie inaczej, że coś akceptujemy bo-tak-jest-jak-jest), aby najbliższa i najdroższa część naszego ciała, na przykład prawa ręka, natychmiast stała się przed­miotem ze wstrętem spełniającym swoją podwójną rolę, polegającą na tym, że jest mną i jest czymś tylko ze mną połączonym.
Łykam zupę. Później w trakcie jakiejś lektury nagle myślę: Zupa jest we mnie, mam ją w woreczku, którego nigdy nie zobaczę - w żołądku”. Dotykam palcami i czuję wypukłość poruszającego się we mnie pokarmu. Tym jestem - wor­kiem pełnym pokarmów.
Wtedy rodzi się duch: „Nie, nie jestem tym”.
Jakkolwiek (bądźmyż raz uczciwi)
tak, jestem. Z możliwością małej wolty na użytek deli­katnych:
„Tak, jestem także i tym”. Albo o stopień wyżej: „Tak, jestem w tym”.
Czytam „The Waves”, tę koronkę z popiołu, tę bajkę z piany. O trzydzieści centymetrów poniżej mych oczu zupa łagodnie bulgocze w worku mojego żołądka, włos rośnie mi na udzie, jakiś tłuszczak niepostrzeżenie zbiera się na plecach.
Na zakończenie tego, co Balzac nazwałby „orgią”, jakieś pozbawione metafizycznego zacięcia indywiduum powiedzia­ło mi, chcąc zrobić żart, że defekacja robi na nim wrażenie czegoś nierealnego. Przypominam sobie dokładnie jego sło­wa: „Wstajesz, odwracasz się, patrzysz i wtedy myślisz:
- Niemożliwe! To ja to zrobiłem?”.
(W wierszu Lorki: „Nie ma rady, synu mój, rzygaj, nie ma żadnej rady!” A zdaje się, że i zwariowany Swift powiedział:
„Nie, że też Celia, Celia, Celia sra...!”).
W literaturze wiele się mówi o bólu fizycznym spełniającym rolę metafizycznego ukłucia. Co do mnie, to każdy ból dwojako we mnie uderza: z jednej strony strasz­liwie podkreśla rozwód pomiędzy mną a moim ciałem (fał­szywy rozwód, wymyślony po to, aby mnie pocieszyć), a równocześnie zbliża mnie do mojego ciała, narzuca mi je w formie bólu. Ten ból jest w większej mierze moim niż przyjemność czy też zwykła cenestezja. Jest prawdziwą więzią. Gdybym umiał rysować, przedstawiłbym alegory­cznie ból wyganiający duszę z ciała, ale ten rysunek równo­cześnie wykazywałby, że wszystko jest fałszem: zwykłe pozo­ry kompleksu, którego jedność polega na nieposiadaniu jej.
(142)
84
 
Włócząc się po Quai des Célestins, depczę po zeschłych liściach, a kiedy podnoszę jeden z nich i starannie mu się przyglądam, widzę, że cały pokryty jest złocistym kurzem, a pod spodem oblepiony ziemią o zapachu mchu, którym nasiąkają mi palce. Oto przyczyny, dla których znoszę zeschłe liście i przytwierdzam do abażuru lampy. Przychodzi Osip, siedzi dwie godziny i ani spojrzy na lampę. Drugiego dnia przychodzi Etienne, jeszcze trzy­mając beret w ręku mówi: Dis-donc, c'est épatant, ça! [93], i podnosząc lampę, studiuje liście, wpada w zapał. Durer, siateczka żyłek i tak dalej.

Powered by MyScript