Towarzyszyli mi przez dwadzieÅ›cia dni, aż doszliÅ›my do portu, gdzie zabieraÅ‚y i wyÅ‚adowywaÅ‚y Å‚adunek statki odpÅ‚ywajÄ…ce raz w roku do Punt, a przybywajÄ…ce tam wpierw z Teb z biegiem Rzeki, a potem kanaÅ‚em Å‚Ä…czÄ…cym RzekÄ™ ze wschodnim morzem. Przy porcie byÅ‚o osiedle, poszliÅ›my wiÄ™c dalej wzdÅ‚uż brzegu, o trzy dni drogi od portu, do opuszczonej wioski, gdzie niegdyÅ› mieszkali rybacy. Tam strażnicy wymierzyli mi obszar dla moich kroków i zbudowali dom, w którym mieszkaÅ‚em przez wszystkie lata, aż do dziÅ›, kiedy jestem już starym i znużonym czÅ‚owiekiem. I nie brakowaÅ‚o mi tam nic z tego, czegom sobie życzyÅ‚, i żyÅ‚em w tym swoim domu życiem czÅ‚owieka bogatego, miaÅ‚em przybory do pisania i najlepszy papirus, i szkatuÅ‚ki z czarnego drzewa, w których przechowywaÅ‚em ksiÄ™gi napisane przez siebie i moje lekarskie narzÄ™dzia. To jednak jest ostatnia ksiÄ™ga, którÄ… piszÄ™, piÄ™tnasta z tych, które napisaÅ‚em. I nie mam nic wiÄ™cej do opowiedzenia, i jestem już zmÄ™czony pisaniem, a rÄ™ka moja jest strudzona i oczy mam znużone, tak że prawie nie mogÄ™ rozróżnić znaków na papirusie. SÄ…dzÄ™, że nie miaÅ‚bym siÅ‚y żyć, gdybym nie pisaÅ‚ i w czasie pisania nie przeżywaÅ‚ mego życia na nowo, jeÅ›li nawet niewiele dobrego miaÅ‚em do opowiedzenia o moim życiu. Wszystko to bowiem napisaÅ‚em dla siebie samego, żeby mieć siÅ‚Ä™ żyć i żeby wyjaÅ›nić sobie samemu, po co żyÅ‚em. Ale po co żyÅ‚em, tego wciąż jeszcze nie wiem. W chwili gdy koÅ„czÄ™ tÄ™ ksiÄ™gÄ™, wiedza moja o tym jest jeszcze mniejsza, niż kiedym zaczynaÅ‚ pisać. Pisanie bardzo mnie jednak pocieszaÅ‚o przez wszystkie te lata, bo co dzieÅ„ morze rozciÄ…gaÅ‚o siÄ™ przede mnÄ… bezkreÅ›nie i co dzieÅ„ oglÄ…daÅ‚em je, czerwone i czarne, zielone w dzieÅ„ i bielejÄ…ce w nocy, a w upalne dni bardziej niebieskie niż niebieskie kamienie. I miaÅ‚em już dość patrzenia na morze, bo jest ono zbyt wielkie i zbyt przerażajÄ…ce, żeby czÅ‚owiek mógÅ‚ na nie patrzeć przez caÅ‚e swoje życie, gÅ‚owa robi siÄ™ chora od patrzenia na wielkość morza, a serce opada jak na dno studni na widok morza o zmierzchu. Przez wszystkie te lata patrzyÅ‚em też wciąż na otaczajÄ…ce mnie czerwone góry i badaÅ‚em piaskowe pchÅ‚y, a skorpiony i węże oswoiÅ‚y siÄ™ ze mnÄ… tak, że już nie uciekajÄ… przede mnÄ…, lecz sÅ‚uchajÄ… moich słów, gdy do nich przemawiam. SÄ…dzÄ™ jednak, że węże i skorpiony nie sÄ… dobrymi przyjaciółmi dla czÅ‚owieka. Toteż mam ich równie dość, jak wszystkich toczÄ…cych siÄ™ po morzu baÅ‚wanów, którym nie ma koÅ„ca. Powinienem jeszcze wspomnieć, że pierwszego roku mojego pobytu w tej wiosce bielejÄ…cych koÅ›ci i rozpadajÄ…cych siÄ™ chat, gdy znowu odpÅ‚ywaÅ‚y statki do Punt, przybyÅ‚a do mnie z Teb Muti z jednÄ… z karawan faraona. PrzyszÅ‚a do mnie i opuÅ›ciÅ‚a przede mnÄ… dÅ‚onie do kolan, pozdrowiÅ‚a mnie i gorzko siÄ™ rozpÅ‚akaÅ‚a, widzÄ…c nÄ™dzny stan, w jakim siÄ™ znajdowaÅ‚em. Bo policzki me zapadÅ‚y siÄ™, a brzuch skurczyÅ‚ i nic nie miaÅ‚o już dla mnie znaczenia. SpÄ™dzaÅ‚em czas wpatrujÄ…c siÄ™ w morze, dopóki nie zaczynaÅ‚o mi siÄ™ krÄ™cić w gÅ‚owie. Niebawem jednak Muti uspokoiÅ‚a siÄ™, zaczęła mnie Å‚ajać i ostro na mnie gderać. – Czyż nie ostrzegaÅ‚am ciÄ™ tysiÄ…czne razy, Sinuhe, żebyÅ› nie kÅ‚adÅ‚ gÅ‚owy w pÄ™tlÄ™? Ale mężczyźni sÄ… bardziej gÅ‚usi niż kamienie. Wszystko to urwisy, które muszÄ… w koÅ„cu rozbić sobie gÅ‚owÄ™ o Å›cianÄ™, choć Å›ciana nawet przy tym nie drgnie. Doprawdy, już dość natÅ‚ukÅ‚eÅ› gÅ‚owÄ… o Å›cianÄ™, mój panie, Sinuhe, i czas, żebyÅ› siÄ™ ustatkowaÅ‚ i żyÅ‚ życiem czÅ‚owieka rozsÄ…dnego. A gdy jÄ… strofowaÅ‚em, mówiÄ…c, że nie powinna byÅ‚a przyjeżdżać z Teb do mnie, ponieważ już nigdy nie bÄ™dzie mogÅ‚a wrócić do Teb, że przybywajÄ…c tutaj zwiÄ…zaÅ‚a swoje życie z moim, z życiem wygnaÅ„ca, na co bym nie pozwoliÅ‚, gdybym znaÅ‚ jej zamiary, odpowiedziaÅ‚a mi dÅ‚ugÄ… burÄ…:
|