- Chcę to mieć! - ryknął Tan...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Wyrzucanie zakolem trzeba robić znacznie energiczniej!– Trzeba mieć większy ręcznik...
»
Pentarn, pomyślał Fenton ponuro, chce zniszczyć każdy świat, który stanął na drodze jego ambicji lub jego zemsty...
»
– Nie chcę o tym myśleć! – wrzasnęła Jessie do pustego pokoju...
»
z pogranicza danego obszaru może mieć kulturę nieskoordynowaną, lecz także i to, które odrywa się od pokrewnych plemion i zajmuje miejsce w obrębie innej...
»
153z zadowoleniem, jakiego dostarcza odpowiednie oddziaywanie wychowawcw, jeeli natomiast chce si dziecko oduczy niepodanych postpkw, to trzeba tak...
»
musz przede wszystkim dba o to, aby mie z czego y, musz by realist, niejestem pilotem...
»
Hosty w sieci lokalnej zwykle powinny mie adresy z tej samej logicznej sieci IP...
»
Jeeli m odmawia powice, nie chce pomc o w zachowaniu aktywnoci w rnych dziedzinach y~ postpuje nierozsdnie i egoistycznie...
»
- Spróbuj choć! - namawiał Will! - No, masz!- Jak twój przyjaciel nie chce, ja bym to zjadł - powiedział ktoś z dolnej pryczy...
»
Winicjusz chciał z niej mieć kochankę, lecz gdy okazała się cnotliwą jak Lukrecja, rozkochał się w jej cnocie i teraz pragnie ją poślubić...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- Chcę tych, którzy to napi­sali!
- Ta księga nie istnieje w jednym egzemplarzu. Jest prze­kazywana. Kopie są przepisywane ręcznie. Znajdują się w ca­łym kraju. A nawet za granicą.
- Chcę mieć tych, którzy to napisali - powtórzył Tan, już spokojniej. - Nie chodzi o te informacje. To tylko historia. Ale samo spisywanie tego...
- Wydaje mi się - przerwał mu Shan - że wystarczy nam jedno śledztwo, z którym nie możemy sobie poradzić.
Tan wyciągnął papierosa i postukał nim nerwowo o stół, jak gdyby przyznając mu rację.
- W Czterysta Czwartej są więźniowie - ciągnął Shan - którzy potrafią wyrecytować w najdrobniejszych szczegółach okropności popełnione w szesnastym wieku przez pogańskie armie, które zaatakowały buddystów, jak gdyby zdarzyło się to wczoraj. W ten sposób czci się tych, którzy cierpieli, i za­chowuje pamięć o hańbie tych, którzy popełnili te czyny.
Gniew Tana zaczynał gasnąć. Pułkownik nie miał, jak po­dejrzewał Shan, sił na więcej niż jedną bitwę naraz.
- To jest wasz dowód, że te zabójstwa miały ze sobą zwią­zek - zauważył.
- Nie mam co do tego wątpliwości.
- Ale to potwierdza tylko mój pogląd o destabilizującej sile chuliganów kulturowych.
- Nie. Purbowie odsłonili przede mną ten sekret, żeby ochronić siebie.
- Co macie na myśli?
- Im też zależy na rozwikłaniu sprawy tych morderstw. Zrozumieli, że gdyby Urząd Bezpieczeństwa dowiedział się o księdze i uznał, że ma ona związek z zabójstwami, ściągnę­łaby na nich zgubę. Został jeszcze jeden z Piątki z Lhadrung. Jeszcze jedno morderstwo, w które można by go wrobić. A je­śli ofiarą będzie jakiś dygnitarz, pałkarze wkroczą tu na do­bre. Prawo wojskowe. To cofnie Lhadrung o trzydzieści lat.
- Dygnitarz?
- W księdze było jeszcze jedno nazwisko - wyjaśnił Shan. - Człowieka odpowiedzialnego za unicestwienie osiemdziesię­ciu gomp. Zniszczenie dziesięciu czortenów, żeby zbudować bazę rakietową. Zniknięcie transportu rebeliantów khampów przewożonych do lao gai. W kwietniu 1963 roku.
To było ostatnie nazwisko z Lhadrung - ciągnął. - Jedyne­go żyjącego spośród wymienionych. Człowieka, który nadzo­rował spalenie piętnastu innych gomp. Dwustu mnichów zgi­nęło w płonących budynkach - relacjonował Shan z dreszczem zgrozy. Wyrwał z notesu kartkę, na której zapisał te dane, i rzu­cił ją na stół przed Tana. - To wasze nazwisko.
 
ROZDZIAŁ 14 
Na zewnątrz sierżant Feng stał niespokojnie między dwo­ma pałkarzami.
- Towarzyszu Shan! - zawołał Li Aidang z ciemnoszarego sedana zaparkowanego naprzeciw restauracji. Zastępca pro­kuratora otworzył drzwi i gestem zaprosił Shana do środka. - Pomyślałem, że moglibyśmy pogawędzić. Wiecie, prowadzimy w końcu tę samą sprawę.
- Więc wróciliście cali i zdrowi. Na Kham wszystko może się zdarzyć - zauważył sucho Shan. Dostrzegając niepewność w oczach Fenga, zawahał się, jednak wsunął się na tylne sie­dzenie obok Li.
- Znaleźliśmy go, wiecie - oznajmił zastępca prokuratora. Shan wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie chwycić przy­nęty.
- To znaczy przekonaliśmy klan w dolinie, żeby powiedział nam, gdzie jest jego obozowisko.
- Przekonaliście?
- Nie trzeba było wiele - stwierdził chełpliwie Li. - Śmi­głowiec, mundur. Niektórzy ze starych po prostu skamlali. Do­wiedzieliśmy się, gdzie szukać, ale kiedy tam polecieliśmy, już ich nie było. Popiół w ognisku był jeszcze ciepły. Zniknęli bez śladu. - Spojrzał uważnie na Shana. - Jak gdyby ktoś ich ostrzegł.
Shan wzruszył ramionami.
- Tak to już jest z koczownikami. Mają zwyczaj przenosić się z miejsca na miejsce.
Jeden z pałkarzy zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i uruchomił silnik. Gdy odjeżdżali, Shan odwrócił się i ujrzał, jak drugi żołnierz blokuje Fengowi drogę do terenówki.
Tajemnicza postać na przednim siedzeniu odwróciła się i spojrzała na Shana.
- Pamiętacie majora, towarzyszu - odezwał się Li.
- Major Yang, jak sądzę - zauważył Shan. - Strażnik bez­pieczeństwa publicznego.
- Zgadza się - potwierdził lapidarnie Li.
Oficer skrzywił pół twarzy na znak, że poznaje Shana, po czym znów się odwrócił.
Szybko wyjechali poza miasto, trąbiąc od czasu do czasu, by rozpędzić pieszych i wszelkie pojazdy, które ośmieliły się znaleźć na ich drodze.

Powered by MyScript