- Chcę tych, którzy to napisali! - Ta księga nie istnieje w jednym egzemplarzu. Jest przekazywana. Kopie są przepisywane ręcznie. Znajdują się w całym kraju. A nawet za granicą. - Chcę mieć tych, którzy to napisali - powtórzył Tan, już spokojniej. - Nie chodzi o te informacje. To tylko historia. Ale samo spisywanie tego... - Wydaje mi się - przerwał mu Shan - że wystarczy nam jedno śledztwo, z którym nie możemy sobie poradzić. Tan wyciągnął papierosa i postukał nim nerwowo o stół, jak gdyby przyznając mu rację. - W Czterysta Czwartej są więźniowie - ciągnął Shan - którzy potrafią wyrecytować w najdrobniejszych szczegółach okropności popełnione w szesnastym wieku przez pogańskie armie, które zaatakowały buddystów, jak gdyby zdarzyło się to wczoraj. W ten sposób czci się tych, którzy cierpieli, i zachowuje pamięć o hańbie tych, którzy popełnili te czyny. Gniew Tana zaczynał gasnąć. Pułkownik nie miał, jak podejrzewał Shan, sił na więcej niż jedną bitwę naraz. - To jest wasz dowód, że te zabójstwa miały ze sobą związek - zauważył. - Nie mam co do tego wątpliwości. - Ale to potwierdza tylko mój pogląd o destabilizującej sile chuliganów kulturowych. - Nie. Purbowie odsłonili przede mną ten sekret, żeby ochronić siebie. - Co macie na myśli? - Im też zależy na rozwikłaniu sprawy tych morderstw. Zrozumieli, że gdyby Urząd Bezpieczeństwa dowiedział się o księdze i uznał, że ma ona związek z zabójstwami, ściągnęłaby na nich zgubę. Został jeszcze jeden z Piątki z Lhadrung. Jeszcze jedno morderstwo, w które można by go wrobić. A jeśli ofiarą będzie jakiś dygnitarz, pałkarze wkroczą tu na dobre. Prawo wojskowe. To cofnie Lhadrung o trzydzieści lat. - Dygnitarz? - W księdze było jeszcze jedno nazwisko - wyjaśnił Shan. - Człowieka odpowiedzialnego za unicestwienie osiemdziesięciu gomp. Zniszczenie dziesięciu czortenów, żeby zbudować bazę rakietową. Zniknięcie transportu rebeliantów khampów przewożonych do lao gai. W kwietniu 1963 roku. To było ostatnie nazwisko z Lhadrung - ciągnął. - Jedynego żyjącego spośród wymienionych. Człowieka, który nadzorował spalenie piętnastu innych gomp. Dwustu mnichów zginęło w płonących budynkach - relacjonował Shan z dreszczem zgrozy. Wyrwał z notesu kartkę, na której zapisał te dane, i rzucił ją na stół przed Tana. - To wasze nazwisko. ROZDZIAŁ 14 Na zewnątrz sierżant Feng stał niespokojnie między dwoma pałkarzami. - Towarzyszu Shan! - zawołał Li Aidang z ciemnoszarego sedana zaparkowanego naprzeciw restauracji. Zastępca prokuratora otworzył drzwi i gestem zaprosił Shana do środka. - Pomyślałem, że moglibyśmy pogawędzić. Wiecie, prowadzimy w końcu tę samą sprawę. - Więc wróciliście cali i zdrowi. Na Kham wszystko może się zdarzyć - zauważył sucho Shan. Dostrzegając niepewność w oczach Fenga, zawahał się, jednak wsunął się na tylne siedzenie obok Li. - Znaleźliśmy go, wiecie - oznajmił zastępca prokuratora. Shan wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie chwycić przynęty. - To znaczy przekonaliśmy klan w dolinie, żeby powiedział nam, gdzie jest jego obozowisko. - Przekonaliście? - Nie trzeba było wiele - stwierdził chełpliwie Li. - Śmigłowiec, mundur. Niektórzy ze starych po prostu skamlali. Dowiedzieliśmy się, gdzie szukać, ale kiedy tam polecieliśmy, już ich nie było. Popiół w ognisku był jeszcze ciepły. Zniknęli bez śladu. - Spojrzał uważnie na Shana. - Jak gdyby ktoś ich ostrzegł. Shan wzruszył ramionami. - Tak to już jest z koczownikami. Mają zwyczaj przenosić się z miejsca na miejsce. Jeden z pałkarzy zatrzasnął drzwi, usiadł za kierownicą i uruchomił silnik. Gdy odjeżdżali, Shan odwrócił się i ujrzał, jak drugi żołnierz blokuje Fengowi drogę do terenówki. Tajemnicza postać na przednim siedzeniu odwróciła się i spojrzała na Shana. - Pamiętacie majora, towarzyszu - odezwał się Li. - Major Yang, jak sądzę - zauważył Shan. - Strażnik bezpieczeństwa publicznego. - Zgadza się - potwierdził lapidarnie Li. Oficer skrzywił pół twarzy na znak, że poznaje Shana, po czym znów się odwrócił. Szybko wyjechali poza miasto, trąbiąc od czasu do czasu, by rozpędzić pieszych i wszelkie pojazdy, które ośmieliły się znaleźć na ich drodze.
|