– Wyrzucanie zakolem trzeba robić znacznie energiczniej!– Trzeba mieć większy ręcznik...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Przez większą część następnego miesiąca — czyli od końca września, kiedy ucie- kłyśmy, do końca października — moja pani wahała się...
»
Większość w popłochu odeszła do swoich rodzin, ale ci nieliczni, których jedynym domem była Lipowa Aleja, zostali wierni, by służyć swojej umiłowanej pani...
»
Dugookresowym efektem CAP byo znaczne zwikszenie produkcji rolnej w krajach lnoty i pojawienie si ogromnych nadwyek ywnoci na pocztku lat siedem-sitych...
»
z pogranicza danego obszaru może mieć kulturę nieskoordynowaną, lecz także i to, które odrywa się od pokrewnych plemion i zajmuje miejsce w obrębie innej...
»
musz przede wszystkim dba o to, aby mie z czego y, musz by realist, niejestem pilotem...
»
Hosty w sieci lokalnej zwykle powinny mie adresy z tej samej logicznej sieci IP...
»
Było południe, promienie słoneczne grzały dość intensywnie moje nagie ciało, ale upał nie był większy niż byłby w podobnych okolicznościach na pustyni w...
»
38siadaczem wszelkich rodkw masowego przekazu, posiadaczem w sensie dosownym, gdy ogromna wikszo narzdzi porozumienia spoecznego podlega jej kontroli,...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
oddzieleniu wszystkich blagierów, kłamców, histeryków i fantastów, pozostaje jeszcze znaczna grupa trzeźwych obserwatorów, ludzi nieraz zawodowo...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


– Trzeba mieć – powiedział jakiś obcy głos – dziobokura.
– Trzeba co?
Głos dobiegł z tyłu. Odwrócili się i w świetle porannego słońca ujrzeli Starego Ględziora.
– Żeby zwrócić na siebie uwagę Całkowicie Normalnego Bydlęcia – mówił podchodząc – trzeba mieć dziobokura. Takiego jak ten. – Sięgnął pod podobną do sutanny kurtę z grubo tkanego materiału, którą zawsze nosił, i wyjął niedużego dziobokura. Ptak siedział niespokojnie na dłoni Ględziora; z napięciem wpatrywał się Bob wie w co, co podskakiwało siedemdziesiąt dziewięć centymetrów przed jego dziobem.
Ford natychmiast przyjął postawę gotowości bojowej. Robił tak zawsze wtedy, kiedy nie bardzo wiedział, co się dzieje, albo jak ma postąpić. Powoli krążył ramionami, z nadzieją, że wygląda niezwykle groźnie.
– Kto to? – syknął do Artura.
– To tylko Stary Ględzior – spokojnie odparł Artur. – Możesz sobie podarować te wygłupy. W blefowaniu ma nie mniej doświadczenia od ciebie. Skończy się na tym, że przez cały dzień będziecie się okrążać jak dwa koguty.
– Ptak – syknął Ford. – Co to za ptak?
– Zwykły ptak! – Artur zaczynał się denerwować. – Ptak jak każdy inny. Składa jajka i skrzeczy „ark!” na różne niewidzialne przedmioty. Czasami „kar!” albo „krik!”, albo coś w tym rodzaju.
– Widziałeś, jak składają jajka? – Ford był mocno podejrzliwy.
– Niech cię! Jasne, że widziałem! Zjadłem ich setki. Są z nich znakomite omlety. Tajemnica polega na tym, by wziąć małe, dobrze schłodzone kosteczki masła i powoli...
– Nie zamierzam wysłuchiwać idiotycznych przepisów, chcę się tylko upewnić, że to zwykły ptak, a nie kolejny wielowymiarowy cybernetyczny koszmar. – Powoli się wyprostował i zaczął strzepywać kurz z ubrania. Ani na chwilę nie przestał obserwować ptaka.
– A zatem – odezwał się Ględzior do Artura – przeznaczone jest, by Bob odebrał nam błogosławieństwo sandwiczmana, którego onegdaj sam przysłał?
Ford o mało znów nie przyjął bojowej postawy.
– Uspokój się – mruknął Artur – on zawsze tak gada. – Głośno zaś dodał: – Czcigodny Ględziorze... eee... tak. Obawiam się, że chyba będę musiał odejść. Moje miejsce zajmie jednak dobry sandwiczman, mój pomocnik młody Drimpel. Ma zręczne ręce, jest głęboko oddany sandwiczom, umiejętności, jakie posiada, choć może jeszcze niewystarczające, okrzepną z czasem, a więc... eee... chcę powiedzieć, że chłopak sobie jakoś poradzi.
Ględzior obdarował Artura uroczystym spojrzeniem. Jego stare, siwe oczy poruszały się ze smutkiem. Uniósł ręce w górę – w jednej trzymał dziobokura, w drugiej kostur.
– O, przez Boba przysłany sandwiczmanie! – oświadczył i zamilkł. Zmarszczył czoło, westchnął, zamknął oczy w pobożnym zamyśleniu. – Życie bez ciebie będzie nieco mniej dziwne!
Artur był mocno zaskoczony.
– Wiesz, jeszcze nikt nie powiedział mi czegoś tak miłego.
– Możemy kontynuować? – zapytał Ford.
Coś zaczęło się dziać. Dziobokur w dłoni Starego Ględziora zdawał się wywoływać w dudniącym stadzie dreszcz zainteresowania. Kilka potężnych łbów drgnęło w ich kierunku. Arturowi przypomniały się polowania na Całkowicie Normalne Bydlęta, których był świadkiem: rzeczywiście za każdym torreadorem z płachtą stał ktoś z dziobokurem w ręku. Wtedy wydawało mu się, że przychodzili – tak jak i on – tylko popatrzeć.
Ględzior zrobił krok do przodu. Był bardzo blisko przetaczającego się stada. Kilka zwierząt na widok dziobokura podniosło z zainteresowaniem łby.
Wyciągnięte ręce Ględziora drżały.
Jedynie dziobokur zdawał się nie przejmować tym, co się dzieje. Całą uwagę skupił na anonimowych molekułach powietrza, podskakujących w bliżej nie określonym miejscu na wysokości jego dzioba.
– Teraz! – wykrzyknął Ględzior. – Machajcie ręcznikiem!
Artur ruszył do przodu z ręcznikiem Forda w dłoniach. Poruszał się z gracją torreadora, to znaczy, stąpał w zupełnie dla siebie nietypowy, elegancki sposób. Wiedział, co robić, i wiedział, że robi to, jak należy. Kilka razy załopotał i zamachał ręcznikiem dla rozgrzewki, następnie zaczął się rozglądać.
W pewnym oddaleniu zauważył Bydlę, które postanowił złapać. Z opuszczonym łbem galopowało w jego stronę na skraju stada. Ględzior szarpnął dziobokurem, Bydlę podniosło wzrok i odrzuciło łeb do tyłu; kiedy łeb zaczął opadać, Artur zamachał mu tuż przed nosem ręcznikiem. Zirytowane zwierzę znów odrzuciło łeb do tyłu i zaczęło śledzić ruchy ręcznika.
Arturowi udało się przyciągnąć uwagę Bydlęcia.

Powered by MyScript