Case wyprowadził ich w górę, ponad nie znającą odległości misę nefrytowego lodu. Miasto rdzeni danych zniknęło, całkowicie przesłonięte kłębami mroku. - Co to jest? - System obronny SI. Albo jego część. Jeśli to twój kumpel Wintermute, to nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony. - Kieruj - rzucił Case. - Jesteś szybszy. - Twoją najlepszą obroną, mały, jest dobry atak. Płaszczak wymierzył nos żądła Kuanga w sam środek mroku. I runął w dół. Szybkość zwichrowała wejściowe dane zmysłów Case' a. Usta wypełnił mu bolesny smak błękitu. Oczy stały się sferami niestabilnego kryształu, wibrującego z częstotliwością, której imię było: deszcz i łoskot pociągów. Wystrzeliły nagle brzęczącym lasem cienkich jak włos szklanych kolców. Kolce pękły, rozdwoiły się, pękły znowu w wykładniczym rozroście pod kopułą lodu Tessier-Ashpool. Podniebienie rozszczepiło się bezboleśnie, wpuszczając chłoszczące język, głodne smaku błękitu korzonki, karmiące kryształowe lasy oczu; lasy, co napierały na zieloną kopułę, a powstrzymywane cofały się i rosły w dół, wypełniając uniwersum T-A aż do oczekujących, nieszczęsnych przedmieść miasta, które było mózgiem Tessier-Ashpool S.A. Przypomniał sobie starą historię o królu, który kładł na szachownicy monety, podwajając ich ilość na każdym kolejnym kwadracie. Wykładniczo... Ciemność runęła ze wszystkich stron; sfera grającej czerni; nacisk na sięgające daleko, krystaliczne nerwy uniwersum danych, w które się niemal zamienił... A kiedy był już niczym, ściśniętym w samym sercu mroku, nadpłynął punkt, w którym mrok nie mógł istnieć dłużej, i coś pękło. Kuang wystrzelił z poszarzałej chmury. Jaźń Case'a dzieliła się jak krople rtęci, pędząc nad plażą barwy ciemnosrebrnych obłoków. Pole widzenia było sferyczne, jak gdyby warstwa siatkówki wyścielała wewnętrzną powierzchnię globu, który zawierał wszystkie rzeczy, o ile wszystkie rzeczy są policzalne. A tutaj były policzalne, każda z nich. Znał liczbę ziarenek piasku w konstrukcie plaży (liczba zakodowana w matematycznym systemie, który nie istniał nigdzie prócz umysłu Neuromancera). Znał ilość pakietów żywnościowych w pojemniku w bunkrze (czterysta siedem). Znał ilość mosiężnych ząbków w lewej części błyskawicznego zamka pokrytej kryształkami soli skórzanej kurtki, którą miała na sobie Linda Lee, idąc plażą o zachodzie słońca, z kawałkiem patyka w dłoni (dwieście dwa). Wykręcił Kuangiem nad plażą i wprowadził program w szeroki krąg. Jej oczami zobaczył czarnego niby-rekina: bezgłośny, głodny upiór na tle wału niskich chmur. Skuliła się, rzuciła patyk i pobiegla. Znał prędkość uderzeń jej tętna, długość kroków z dokładnością spełniającą najwyższe normy pomiarowe geofizyki. - Ale nie znasz jej myśli - powiedział chłopiec, siedzący teraz przy nim w sercu rekina. - Ja też nie znam jej myśli. Myliłeś się, Case. Życie tutaj jest jak życie. Nie ma żadnej różnicy. Ogarnięta paniką Linda, biegnąca na ślepo przez fale. - Zatrzymaj ją - poprosił. - Zrobi sobie krzywdę. - Nie mogę jej zatrzymać - odparł chłopiec. Szare oczy były łagodne i spokojne. - Masz oczy Riviery - stwierdził Case. Błysnęły białe zęby i szerokie, różowe dziąsła. - Ale nie jego szaleństwo. Dla mnie są piękne. - Wzruszył ramionami. - Ja nie potrzebuję maski, by z tobą rozmawiać. W przeciwieństwie do mego brata. Tworzę własną osobowość. Osobowość to mój środek przekazu. Case wprowadził ich w ostre wznoszenie, daleko od plaży i przerażonej dziewczyny. - Dlaczego pchasz ją na mnie, mały sukinsynu? Znowu i znowu. Kręcisz mną w kółko. Ty ją zabiłeś, co? W Chibie. - Nie - oświadczył chłopiec. - Wintermute?
|