Natomiast Taleniekow miał coraz większe problemy z przetrwa­niem u siebie, w Moskwie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
zanosi³o siê na to, ¿e wp³yw jego stanie siê powszech­nym; ale Bóg wypuœci³ ze swego oœrodka b³yskawicê mocy, b³yskawicê gniewu potê¿niejsz¹ od...
»
Wyjątek z tajnych instrukcji Wysokiej Wenty17„Papież, jaki by nie był, nie zbliży się nigdy do tajnych stowa­rzyszeń; to tajne stowarzyszenia powinny...
»
W ciągu kilku następnych sesji Cletus pracował wraz z całą grupą nad tym, by wszyscy potrafili osiągnąć uczucie unosze­nia się, nie zapadając przy tym w sen...
»
Durnik spojrzał na postrzępione kontury kilu o powierz­chni dwóch stóp kwadratowych, które tarły ściany, gdy rufa okrętu kołysała się leniwie na...
»
Z drugiej strony - albo raczej właśnie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miała bezlitosny zmysł porządku i sprawiedliwości...
»
Jeszcze raz powracam do zanalizowania tej paskalowskiej konkluzji: Prawdziwa wiara znajdzie się dokładnie w poło­wie drogi między przesądem a libertynizmem...
»
Doktor William Abrahams z Instytutu Badań Motywacji Ludzkich w Seattle wyraził w telewizji przekonanie, że Ame­rykanie osiągnęli “nieodwołalnie ten stan,...
»
Jednak zanim jeszcze komisja kontrolna (kierowa­na przez Paula Volckera) zdołała się zebrać, „przedsiębiorstwo holokaust" zaczęło nalegać na zawarcie...
»
Mackiewicz Stanisław (Cat), Myśl w obcęgach7 czerwca 1954 roku zostaje powołany na premiera polskie­go rządu emigracyjnego (pozostaje nim, a także...
»
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Niejedno zmieniło się w ciągu tych dwudziestu pięciu lat. On też się zmienił. Choćby dzisiaj - a nie był to pierwszy przypadek tego typu - pokrzyżował plany kolegom z innej gałęzi wywiadu. Pięć lat temu, a nawet dwa, nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Skontaktowałby się z nimi i powiedział, że wie, co zamierzają i ma stanowcze obiekcje. Poinformowałby ich, że jako doświadczony fachowiec uważa planowaną operację za chybioną i że przeszkodzi ona w wykonaniu innej, ważniejszej akcji. Próbowałby rozmawiać, przekonywać.
Teraz już tak nie postępował. Przez ostatnie dwa lata, odkąd został szefem Sektora Południowo-Zachodniego, sam podejmował decyzje, nie zwracając uwagi na reakcje tych wszystkich przeklę­tych głupców, którzy dużo gorzej od niego znali się na rzeczy. Do Moskwy zaczęło napływać coraz więcej skarg, ale on w dalszym ciągu czynił to, co uważał za słuszne. W końcu, po kolejnej awantu­rze, sprowadzono go do Moskwy i posadzono za biurkiem, gdzie zamiast opracowywać strategie i kierować akcjami wywiadowczy­mi, miał się zajmować czymś tak mało konkretnym jak szukaniem sposobu na to, by amerykańskiego senatora zrobić dłużnikiem radzieckiego wywiadu.
Taleniekow znalazł się w niełasce i zdawał sobie z tego sprawę. Teraz była to już tylko kwestia czasu. Zastanawiał się, ile mu go zostało. Czy dadzą mu działkę na północ od Grasnowa i pozwolą w spokoju uprawiać ziemię, pod warunkiem, że będzie siedział ci­cho? A jeśli ci obłąkańcy i w tym zechcą mu przeszkodzić? Jeśli uznają, że “znamienity” Taleniekow jest stanowczo zbyt niebez­pieczny?
Idąc ulicą, uświadomił sobie, jak bardzo jest znużony, jak bardzo wyczerpany. Przygasły w nim wszystkie uczucia, nawet nienawiść do mordercy brata. Nie miał energii.
 
 
Rozpętała się zamieć; wichry hulające po ogromnym Placu Czer­wonym gnały przed sobą istne zwały śniegu. Rano Mauzoleum Leni­na będzie przykryte białą czapą... Lodowate drobiny siekły po twarzy Taleniekowa, który w drodze do domu musiał iść pod wiatr. Na szczęście, nie miał daleko, gdyż KGB dbało o swoich pracowników: mieszkanie znajdowało się dziesięć minut na piechotę od biura przy Placu Dzierżyńskiego i zaledwie trzy przecznice od Kremla. Bez względu na to, czy w grę wchodziła troska, czy inne względy, lokalizacja była niesłychanie praktyczna; dziesięć minut marszu lub trzy minuty szybkiej jazdy i już był w biurze.
Wszedł na klatkę schodową, otrzepał buty ze śniegu i zamknął za sobą ciężkie drzwi, odgradzając się od przejmującego, świszczącego wichru. Jak zwykle sprawdził, czy nie ma poczty i jak zwykle skrzyn­ka była pusta. Codzienny rytuał, który dawno temu stracił wszelki sens, podtrzymywany z uporem przez wiele lat w tylu różnych miej­scach, przy tylu różnych skrzynkach...
Owszem, czasem Taleniekow dostawał listy pisane na swój adres, ale tylko wtedy, kiedy mieszkał za granicą pod fikcyjnym nazwi­skiem. Korespondencja była zaszyfrowana; znaczenie słów na papie­rze nie pokrywało się z ich rzeczywistym sensem. A jednak słowa te często były tak miłe, ciepłe i przyjazne, że Taleniekow choć przez kilka minut chciał wierzyć w ich prawdziwość. Kilka minut złudzeń. Bo w gruncie rzeczy udawanie nie miało sensu. Chyba że chodziło o zmylenie wroga.
Skierował się ku wąskim schodom; w górze paliły się jedynie słabe, niskowatowe żarówki. Planiści z moskiewskiej Elektriczeskoj na pewno nie mieszkali w takich blokach.
Nagle usłyszał skrzypnięcie. Nie miało ono nic wspólnego z trzeszczeniem konstrukcji pod wpływem mrozu czy wiatru. Był to odgłos, jaki wydają deski podłogi, kiedy ktoś przenosi ciężar z nogi na nogę. Wasilij odznaczał się czułym słuchem, w dodatku jako profesjonalista umiał oceniać odległość. Dźwięk nie pochodził z najbliższego piętra, na którym mieściło się mieszkanie Talenieko­wa, ale skądś wyżej; niewątpliwie ktoś czekał, aż Wasilij wejdzie do środka. Mieszkanie, z odciętą drogą ucieczki drzwiami, miało służyć za pułapkę.

Powered by MyScript