Niejedno zmieniło się w ciągu tych dwudziestu pięciu lat. On też się zmienił. Choćby dzisiaj - a nie był to pierwszy przypadek tego typu - pokrzyżował plany kolegom z innej gałęzi wywiadu. Pięć lat temu, a nawet dwa, nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Skontaktowałby się z nimi i powiedział, że wie, co zamierzają i ma stanowcze obiekcje. Poinformowałby ich, że jako doświadczony fachowiec uważa planowaną operację za chybioną i że przeszkodzi ona w wykonaniu innej, ważniejszej akcji. Próbowałby rozmawiać, przekonywać. Teraz już tak nie postępował. Przez ostatnie dwa lata, odkąd został szefem Sektora Południowo-Zachodniego, sam podejmował decyzje, nie zwracając uwagi na reakcje tych wszystkich przeklętych głupców, którzy dużo gorzej od niego znali się na rzeczy. Do Moskwy zaczęło napływać coraz więcej skarg, ale on w dalszym ciągu czynił to, co uważał za słuszne. W końcu, po kolejnej awanturze, sprowadzono go do Moskwy i posadzono za biurkiem, gdzie zamiast opracowywać strategie i kierować akcjami wywiadowczymi, miał się zajmować czymś tak mało konkretnym jak szukaniem sposobu na to, by amerykańskiego senatora zrobić dłużnikiem radzieckiego wywiadu. Taleniekow znalazł się w niełasce i zdawał sobie z tego sprawę. Teraz była to już tylko kwestia czasu. Zastanawiał się, ile mu go zostało. Czy dadzą mu działkę na północ od Grasnowa i pozwolą w spokoju uprawiać ziemię, pod warunkiem, że będzie siedział cicho? A jeśli ci obłąkańcy i w tym zechcą mu przeszkodzić? Jeśli uznają, że “znamienity” Taleniekow jest stanowczo zbyt niebezpieczny? Idąc ulicą, uświadomił sobie, jak bardzo jest znużony, jak bardzo wyczerpany. Przygasły w nim wszystkie uczucia, nawet nienawiść do mordercy brata. Nie miał energii. Rozpętała się zamieć; wichry hulające po ogromnym Placu Czerwonym gnały przed sobą istne zwały śniegu. Rano Mauzoleum Lenina będzie przykryte białą czapą... Lodowate drobiny siekły po twarzy Taleniekowa, który w drodze do domu musiał iść pod wiatr. Na szczęście, nie miał daleko, gdyż KGB dbało o swoich pracowników: mieszkanie znajdowało się dziesięć minut na piechotę od biura przy Placu Dzierżyńskiego i zaledwie trzy przecznice od Kremla. Bez względu na to, czy w grę wchodziła troska, czy inne względy, lokalizacja była niesłychanie praktyczna; dziesięć minut marszu lub trzy minuty szybkiej jazdy i już był w biurze. Wszedł na klatkę schodową, otrzepał buty ze śniegu i zamknął za sobą ciężkie drzwi, odgradzając się od przejmującego, świszczącego wichru. Jak zwykle sprawdził, czy nie ma poczty i jak zwykle skrzynka była pusta. Codzienny rytuał, który dawno temu stracił wszelki sens, podtrzymywany z uporem przez wiele lat w tylu różnych miejscach, przy tylu różnych skrzynkach... Owszem, czasem Taleniekow dostawał listy pisane na swój adres, ale tylko wtedy, kiedy mieszkał za granicą pod fikcyjnym nazwiskiem. Korespondencja była zaszyfrowana; znaczenie słów na papierze nie pokrywało się z ich rzeczywistym sensem. A jednak słowa te często były tak miłe, ciepłe i przyjazne, że Taleniekow choć przez kilka minut chciał wierzyć w ich prawdziwość. Kilka minut złudzeń. Bo w gruncie rzeczy udawanie nie miało sensu. Chyba że chodziło o zmylenie wroga. Skierował się ku wąskim schodom; w górze paliły się jedynie słabe, niskowatowe żarówki. Planiści z moskiewskiej Elektriczeskoj na pewno nie mieszkali w takich blokach. Nagle usłyszał skrzypnięcie. Nie miało ono nic wspólnego z trzeszczeniem konstrukcji pod wpływem mrozu czy wiatru. Był to odgłos, jaki wydają deski podłogi, kiedy ktoś przenosi ciężar z nogi na nogę. Wasilij odznaczał się czułym słuchem, w dodatku jako profesjonalista umiał oceniać odległość. Dźwięk nie pochodził z najbliższego piętra, na którym mieściło się mieszkanie Taleniekowa, ale skądś wyżej; niewątpliwie ktoś czekał, aż Wasilij wejdzie do środka. Mieszkanie, z odciętą drogą ucieczki drzwiami, miało służyć za pułapkę.
|