Fenton zawahał się, czy iść dalej. Powinien wrócić po śladach, zanim zupełnie się zgubi i odnaleźć drogę, którą widział poprzednim razem. Prowadziła obok jaskiń Irighi, a on nie bardzo chciał się dowiedzieć o nich więcej, niż już wiedział. Ale z drugiej strony, jeśli Kerridis razem z eskortą podróżowała właśnie tą drogą, to musi ona prowadzić gdzieś tam, gdzie przebywają Alfarowie. Fenton zorientował się, że z uporem niegodnym naukowca zakłada, iż znów jest w krainie Alfarów. W każdym razie teraz nie wejdzie do żadnych diabelskich podziemi. Oprócz tego, że odrzucał wszystkie freudowskie interpretacje symboli, jakich można by się łatwo doszukać w jego opowieści, wiedział, że miał dużo szczęścia, iż wyszedł z tamtego świata cało i zdrowo. No i teraz nie miał świetlistego miecza. Dobrze. To już ustalone. Żadnych jaskiń tym razem. Ale gdzieś w końcu musi wejść, bo inaczej niczego się nie dowie. Las wciąż gęstniał. Coraz więcej było eukaliptusopodobnych drzew, wyglądających na wiecznie zielone, o ciemnych, niebieskawych igłach. Wokół rosły też jakieś krzewy. Przeważnie gęste i zielone, obsypane jasnoczerwonymi jagodami. Fentona kusiło, żeby je spróbować. Jeśli nie było tu jego ciała, to przecież nie mógłby się otruć. Ale jakaś myśl powstrzymywała go przed tym zamiarem. Po chwili zorientował się, co to było. Niewyraźne wspomnienie z kursu mitologii komparatywnej. W baśniowych światach nie należy nic jeść ani pić... przypomniał sobie. Bzdura. Zdecydowanym ruchem urwał gałązkę z jagodą, którą włożył do ust i wolno rozgryzł. Po chwili splunął. Miała gorzki, miętowy smak. Wcale nie zachęcała do tego, aby łamać zakazy. W smaku i zapachu przypominała trochę pastę do zębów. Spojrzał na rozgniecioną, wyplutą jagodę i zobaczył, że upadła na coś, co wyglądało jak leśna ścieżka. Trudno byłoby nazwać ją drogą, nie przypominała nawet wydeptanej przecinki, wyglądała raczej jak ścieżynka zajęcy. Był to pierwszy znak wskazujący, że las jest przez cokolwiek zamieszkany. Ale równie dobrze Fenton mógł pójść tym śladem, jak w każdą inną stronę. Kiedy już postawił nogę na ścieżce, zauważył, że jest jeszcze węższa, niż wyglądała z daleka. Coś na kształt pręgi na grubym podszyciu, otoczonej gęstymi krzakami. Wydawało się, że pręga niknie gdzieś z przodu, w krzakach dzikiej róży. Kiedy próbował się przez nie przedrzeć, czepiały się jego ubrania. Z drugiej strony dostrzegł inną ścieżkę i poszedł ją sprawdzić, ale ta również z bliska wyglądała jak cienka linia. Bezskutecznie poszukując innej drogi, Fenton zdał sobie sprawę, że ścieżki zamykają się przed nim, jakby one same i drzewa chciały go odepchnąć i wyrzucić stąd. To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Przecież to jest wyśniona kraina. Skąd wiem, że wszystko ma tu mieć sens? – Zupełny idiotyzm? – powiedział głośno i usłyszał, jak jego głos ciężko zawisł w powietrzu. Spostrzegł jeszcze jedną ścieżkę, prowadzącą przez gęste zarośla, wbiegł na nią prędko, ale gdy to tylko zrobił, stała się cienka jak gałązka. Fenton wściekł się. – Słuchaj, tego robić nie wolno – powiedział znowu głośno. – Będę tędy szedł, chcesz czy nie. Jeśli każda ścieżka znika, gdy postawię na niej nogę, to zrobię sobie jakąś sam! – Zaczął iść ścieżynką wydeptaną przez zające, pierwszą, jaką zobaczył. Na początku musiał się przedzierać przez krzewy dzikiej róży, potem jednak ścieżynka zrobiła się szersza, aż stała się prawdziwą leśną ścieżką, na której dostrzegł ślady stóp. – O wiele lepiej – rzekł ponownie głośno. Kiedy szedł dalej, ścieżka zmieniała się powoli w drogę, jakby sama podróż czyniła ją większą i bardziej realną. Zastanawiał się, czy drogi w tym świecie podlegają zasadzie Heisenberga. Pamiętał, że polega ona na tym, iż sam proces obserwowania przedmiotu zmienia tenże przedmiot. Jeżeli zasada Heisenberga działa wszędzie, to parapsychologia byłaby dobrym polem dla obserwacji jej skutków.
|