- Nic nie słyszałem, a przecież mamy tę samą parę uszu. - Bo tego nie da się usłyszeć uszami ciała... o, znowu! - Nic nie słyszę, Tarako. - Ale to ciągle brzmi... niczym przeciągły gwizd, długi, bez końca. - Daleko stąd? - O tak, dość daleko. Posłuchaj sam.Cisza. 128 - Słyszę! To berło Kali. Bitwa trwa. - Tak długo? - zaniepokoił się Taraka. - Widać bogowie są silniejsi, niżprzypuszczałem. - O nie - westchnął Sam. - To twoje plemię atakuje dłużej i bardziejzaciekle, niż można byłoby się spodziewać.Taraka zamyślił się. - Czy wygramy, czy dotknie nas klęska, Siddhtartho... -zaczął powoli - nieulega wątpliwości, że bogowie nie narzekają na brak zajęć, a ich pojazdpozostał bez ochrony. Może by się tym zainteresować? - Ukraść bogom rydwan?... - zaniepokoił się Siddhartha, lecz za chwilęw jego oczach pojawiły się dwie jasne iskierki. - Tak, to jest pomysł! RydwanPana Siwy to nie tylko pojazd, lecz iakże potężna broń. Pytanie, czy mamyszansę... - Jestem przekonany, że moi są w stanie odciągnąć uwagę bogów na takdługo, jak będzie trzeba... a wiele czasu potrzeba, by wspiąć się na szczytPiekielnej Studni. Chociaż jestem zmęczony, nie musimy się jednak wspinać,mam dość sił, by unieść nas drogą powietrzną. - Wznieśmy się zatem kilka pięter wyżej - zadecydował Ssiddhartha.Chcę widzieś na własne oczy, jak się rzeczy mają. Opuścili skalną półkę nad czarnym rozlewiskiem, Czas ruszył z miejsca wrazz nimi. Kiedy dotarli tam, gdzie zamierzali spocząć, wyszła im na spotkanieświetlista kuia - ulokowała się tuż nad ziemią i silniej rozbłysła zielonymogniem. - Jak walka? - zapytał Taraka. - Atakujemy... - rozgległ się syczący szept. - Lecz nie możemy do-prowadzić do bezpośredniego starcia. - Diaczego? - Bo chroni ich coś na kształt niewidzialnej tarczy - w głosie było słychaćjakby zakłopotanie. - Nie wiem... nie potrafię tego nazwać, w każdym razie tocoś nie pozwala nam podejść zbyt blisko. - Jak zatem walczycie? - Zasypujemy ich odłamkami skał, zalewamy strugami wody, sieczemybiczami ognia i trzymamy w kleszczach huraganu. - A ich obrona? - Trójząb Pana Siwy przebija bezpieczne przejście przez wszystkie prze-szkody, leczmy, nie bacząc na ofiary, skutecznie zamykamy mu drogę. Sam PanSiwa stoi nieporuszony niczym posąg, nasze ataki jakby nie robiły na nimżadnego wrażenia. Co jakiś czas, gdy Pan Ognia bierze na siebie ciężarkontrataku, wychodzi zza osłony i sieje śmierć, wystarczy, że Kał i swym berłemspraliżuje ofiarę... wtedy trójząb dopełnia reszty, wspomagany ręką lub oczamiŚmierci. - i nie udało się wam powstrzymać bogów? - Nie. Taraka nie spodziewał się, że sprawy przybiorą taki obrót. Myślał długoi w ciszy. 129 - Gdzie jesteście? - Ciągle na podejściu do krawędzi Studni. - Jakie straty? - Hm... - zasępił się demon. - Popełniliśmy btąd, uwalniając was, byrozpocząć tę bitwę. Zbyt wiele nas to kosztuje, a nic jeszcze nie zyskaliśmy...Sam, masz jeszcze ochotę na ten rydwan? - Warto spróbować. - W takim razie, jazda - raźno rzucił Rakasza, po czym zwróci) się dobłękitnego ognika, podfruwającego nad ziemią. - Idź przodem, my ruszymy zatobą, lecz wolniej. Gdy będziemy wzbijać się nad krawędzią Studni, niech nasizdwoją sity ataku. Musicie panować nad sytuacją, dopóki nie wydostaniemy sięna zewnątrz, a później jeszcze trzeba nam trochę czasu na wykradzenierydwanu z doliny. Gdy już będziemy mieli pojazd w naszych rękach, wrócę dowas w mej prawdziwej postaci. Wtedy ostatecznie zakończymy bitwę. - Słucham i jestem posłuszny - rzekł Rakasza, po czym upadł na ziemię,przedzierzgnął się w świetlistego węża kolor u figowych liści, a następnie ruszyłprzodem. Cześć drogi pokonali biegiem, demon chciał bowiem oszczędzić siły napóźniej, gdy będą baardziej potrzebne. Dopiero teraz można było się przekonać, jak głęboko zstąpili w dół, kufundamentom świata, gdyż droga powrotna zdała się nie mieć końca. W końcu jednak osiągnęli poziom Piekielnej Studni. Tym razem dno otchłanibyło tak jasno oświetlone, że Sam nie potrzebował pomocy demona, by widziećwyraźnie, co się dzieje nad jego głową. Huk był ogłuszający. Gdyby musiałporozumiewać się z Taraką własnym głosem, zapewne nigdy nie zdołalibydosłyszeć, co jeden drugiemu mówit.
|