To, co nastąpiło później zaskoczyło żołnierzy po obu stronach rzeki...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Nieco później magnetyzm zwierzęcy zastąpiła hipnoza, która została w pewnym stopniu zaakceptowana przez naukę dzięki wysiłkom szkockiego chirurga,...
»
Niecałe trzy godziny później olbrzymie ciało Szardika, z łbem okrytym kapturem z pozszywanych płaszczy, zawleczono linami do stóp zbocza, a następnie...
»
Nieco później tego popołudnia przybyliśmy do Pengalle, sioła składającego się z około tuzina niskich drewnianyc chat, ustawionych pośrodku zupełnie...
»
Znacznie później inni badacze pracowali nad sposobami sprzyjającymi dobrowolnej integracji rasowej (Hauserman, Walen i Behling, 1973)...
»
Requiem i Elegy podejmują opowieść trzy lata później i ukazują czynniki, które w ostatecznym rozrachunku wiodą do międzykontynentalnej...
»
Taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie; wcześniej czy później Nicholas da upust swemu pożądaniu i naprawdę spróbuje ją uwieść...
»
Dwie godziny później zatrzymał się ponownie, tym razem w mieście Mountain View, żeby zjeść sandwicza i zapytać o drogę...
»
Nazwanie Jezusa synem „cieśli" jest kolejnym przykładem tego, jak późniejsze omyłki językowe wypaczyły oryginalne znaczenie...
»
Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem, potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego...
»
Atak powinien zaskoczyć Sitha, jednak Arcylord odwrócił się nagle i uniósł miecz świetlny, którym rozłupał belkę na dwoje...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Mianowicie
podniosła się mgła. A przecież nie bywa tak, żeby mgła występowała jednocześnie z kil-
kustopniowym mrozem. Niemniej jednak, pojawiła się i szybko gęstniała. Była jak wata.
Oblepiła wszystko. Iwan Iwanowicz przeszedł przez zasieki, przeszedł suchą nogą przez
rzekę, choć towarzyszące mu psy musiały płynąć w lodowatej wodzie i wyminął pol-
skich pograniczników w odległości zaledwie metra. Jakim cudem on i jego sfora znaj-
dowali drogę w mlecznych tumanach, nie jestem w stanie powiedzieć.
36
Rozdział III
— Do diabła! — zaklął wściekle Birski. Już go prawie mieliśmy.
Siedział zniechęcony na sporym pniaku. Jego podwładni oraz ściągnięte posiłki
przeczesywały las. Młody stażysta, Rowicki próbował go pocieszyć.
— Spokojnie, nie zapadli się pod ziemię. Siedzą w jakimś zagłębieniu i zaraz ich cap-
niemy. Dwa metry poniżej zakrywającego właz do bunkra pniaka, na którym siedział
posterunkowy, Jakub Wędrowycz zapalił lampę naową.
— Ale jubel — powiedział. — I to wszystko na moją cześć.
— Jesteś zły...
— Aha. Zmarnowali mi dobrą akcję. Idioci.
— Ciekawe skąd wiedzieli?
— Próbowałem dziś rano kupić drut, myśleli, że znowu odezwała się we mnie żyłka
łowiecka. Zobaczyli światła motoru na polach i ruszyli.
— Jak stąd wyleziemy? Ten idiota siedzi nam na wejściu.
— Jest jeszcze zapasowe, ale chwilowo trzeba przeczekać. Niech połażą po lesie po-
błądzą, wreszcie sobie pójdą. Może ich, co pogryzie. Zmieniłoby im to światopogląd.
— Wybierzemy się jutro znowu?
— Lepiej nie. Trzeba parę dni odczekać. Ciekawe, czy wysłali kogoś, żeby sprawdził,
czy jestem w domu.
— Pewnie tak.
— E, niekoniecznie. Ten Birski wcale nie jest taki sprytny, na jakiego wygląda.
Wdrapał się po drabince do góry i prawie przyłożył ucho do pniaka.
— I co? — zapytał kogoś posterunkowy.
— Nadal nic. Psy straciły trop. Musieli czymś wysmarować buty.
— Cholera!
— Nie mamy też motoru. Nie wiem, gdzie go wsadzili.
— Szukajcie dalej. Długo nie usiedzą w miejscu, jest tak cholernie zimno. Jeśli leżą
gdzieś w krzakach, to zaraz im jajca przymarzną do ziemi. Przepytaj ludzi, czy nie po-
znali, kto to był ten drugi.
38
39
— Już pytałem, widzieli go tylko przez chwilę.
— Znaleźliście kulę?
— Nie, nie ma szans, chyba, że utkwiła w którymś drzewie. Ciekawe, do czego strze-
lał, bo chyba nie do nas.
— Widziałem ogień do góry, jakby strzelał na postrach. Może do jakiegoś ptaszydła.
— Może.
— Zostaniemy tu do rana. Pewnie zostawili jakieś ślady.
Jakub zszedł po drabinie na dół.
— Powinniśmy położyć się spać. Oni się stąd szybko nie ruszą.
— Spać?
Otworzył zamaskowane drzwiczki i weszli do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie były
dwie prycze. W bunkrze było zimno i wilgotno. Spod pryczy egzorcysta wydobył anta-
łek bimbru. Osiemdziesięcioprocentowego.
— Łyknijmy jednego, bo po takim noclegu cudem będzie, jeśli nie nabawimy się za-
palenia płuc.
— Może rozpalimy ognisko?
— Jest tu piec i nawet komin, ale mogliby poczuć dym. Łażą nam dokładnie nad gło-
wami.
— A jak się rano wymkniemy?
— Do rana znudzi im się i pójdą sobie.
Rzucili się na prycze i zapadli w sen. Było im zimno twardo i wilgotno, ale ostatecz-
nie z takimi niewygodami musi liczyć się każdy, kto zostaje kłusownikiem lub egzorcy-
stą.
Czwartkowy ranek był mglisty i wilgotny. Jakub wygramolił się z bunkra i rozejrzał
uważnie. W lesie panował spokój. Nie opodal sarna wygrzebywała spod płata tającego
śniegu jakieś smakołyki. To przekonało go ostatecznie. Ludzie odeszli. Sarna była dość
chuda, jak to na przednówku. Patrząc na nią, poczuł jednak przypływ żyłki łowieckiej.
Z upolowanego jeszcze na jesieni dzika zostały mu zaledwie dwa weki. Jego dłoń wolno
powędrowała do kieszeni, w której trzymał zwój linki hamulcowej zaopatrzonej w cię-
żarki na obu końcach. Zaraz jednak zrezygnował. Gliny z całą pewnością będą usiło-
wały jakoś go przyskrzynić. Zaopatrywanie się teraz w dowody winy nie było rzeczą
specjalnie rozsądną. Z czeluści bunkra wygramolił się Tomasz, trąc niewyspane oczy.
— To już ranek? — zapytał.
— Aha. Poszli sobie.
— I co robimy? Idziemy do domu?
— Ty tak. Weź mój motor i przechowaj go kilka dni. Powiedz Semenowi, żeby zabrał
mojego konia do siebie.
— A ty?
38
39
— Połażę sobie trochę. Nie zapomnisz o koniu?
— Nie zapomnę.
Pożegnali się. Tomasz ruszył w stronę cmentarza odszukać motor, a Jakub poszedł
ścieżką wzdłuż ściany lasu do szosy. Postanowił podskoczyć do Chełma i trochę się
urżnąć w tamtejszych knajpach, co miało mu zapewnić częściowe alibi. Poza tym list.
Doniesiono mu właśnie, że w Chełmie pojawił się obcy...

* * *

Na ławeczce przy schodkach prowadzących na Górkę siedzieli dwaj mężczyźni. Obaj
byli oficerami kontrwywiadu. Pierwszy z nich miał na imię Rościsław, a w swojej pracy
używał pseudonimu Holmes. Drugi był tak dokładnie zakonspirowany, że nie znano
nawet jego pseudonimu. Oficerowie, gdy rozmawiali na jego temat w swoim gronie,
mówili zazwyczaj coś w rodzaju „no ten z mordą jak u małpy”, lub krócej, „małpisty”.
Faktycznie coś w tym było. Żaden szpieg, patrząc na niego, nawet się nie domyślał, że ta
pokryta trzydniowym zarostem tępa gęba o cofniętym czółku, cromaniońskich wałach
nadoczodołowych i uwstecznionej brodzie, może należeć do oficera służb specjalnych.
Jej właściciel wyglądał raczej na neandertalczyka cofniętego dodatkowo w rozwoju
przez wielopokoleniowy dziedziczny alkoholizm, niż na przedstawiciela gatunku Homo
Sapiens. Zazwyczaj oficerów wywiadu dobiera się w ten sposób, aby nie zwracali na sie-
bie uwagi. Ten był wyjątkiem. Nie zwracał na niego uwagi nikt, kto go zobaczył. Ludzi

Powered by MyScript