Żeby zadać pewne pytania ich twórczości, skoro nie można zapytać ich samych. Żeby dostarczyć ludziom dzieł nie będących wulgarnymi reprodukcjami wytworzonymi kiedyś, ale i tak bez żadnej pieczołowitości, przez poligrafię. Żeby otrzymać coś na kształt oryginałów, które jednak będzie można wytwarzać masowo... - D z i e ł - powiedział z ogromną pogardą któryś z chłopaków za moimi plecami, a Sap tryumfująco uśmiechnął się do Liqa. - Dostarczać oczywiście za pieniądze - dodała ciemnowłosa, karcąc jednocześnie wzrokiem panią Fire za naganną u Współczesnego Artysty fascynację przemową Graya. Wracamy, cofamy się. Sztuka jako d z i e ł o... na nie, to zabawne. - Dla mnie to po prostu grzebanie w trumnach. Wstał Liq. - O ile dobrze pana zrozumiałem - rzekł bardzo życzliwie - wskrzesza pan przy pomocy swojej aparatury, abstrahuję od tego, czy skutecznie, pewien miniony już, zarzucony i skompromitowany sposób traktowania obrazu, w ogóle powierzchni malarskiej, narzucając jej na powrót funkcje realistyczne... - Dla mnie to nie jest minione! - Chwileczkę, proszę dać mi skończyć. Tymczasem wiadomo dziś, że autentyczne d z i e ł o S z t u k i nie może wyrażać nic, nie może być znakiem czegokolwiek. Ono istnieje samo przez się, odrzuciło wszelkie walory wyobrażeniowe... Linia jest linią, mól panie, i niczym więcej, barwa barwą, kształt kształtem. Jedyne jeszcze, co w sztuce możliwe i celowe, to ukazać ich antyiluzjonistyczną jedność formy. Jeśli oczywiście założymy, że zapełnianie kwadratu płótna czymkolwiek ma dziś w ogóle sens... A pan zaprzęga całą aparaturę do naśladowania drgnień ręki neurotycznego faceta sprzed dwustu lat, który znajdował przyjemność w rysowaniu bab na polu... - Pan bełkocze! - krzyknął Gray z wściekłością. Fire zrobiła taki gest, jakby mu chciała dodać odwagi. I jakby prosiła, żeby dyskutował spokojniej. - To pan bełkocze - wtrącił Sap stłumionym głosem na granicy słyszalności i raptem zrobiło się bardzo cicho. - Wszyscy tego wysłuchaliśmy, bo jesteśmy dobrze wychowani. Niech pan teraz posłucha nas. Dla sztuki, mój panie, ważne są tylko te dokonania, które stwarzają możliwości zaistnienia nowych sytuacji rozwojowych. To wymyślili mądrzejsi od pana. Ważne są tylko te sytuacje i działania, które r o z s z e r z a j ą. Następujące później wypełnienie tego obszaru nie jest działalnością twórczą, na pewno nie jest sztuką. Pan tymczasem robi coś jeszcze gorszego, pan przeżuwa nietwórcze. To niepoważne. Gray poszukał oparcia w dziewiątce par oczu, które patrzyły nań z sali. Może znalazł je u pani Fire. Nie znalazł go u mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. To fakt, jestem zwyczajnym urzędnikiem i nie znam się na sztuce. Jestem poza tym niebezpiecznym facetem, który musi uważać na to co mówi. Opuściłem oczy. - A gdyby potraktować badania pana Graya jako próbę - zaczął bez przekonania chłopak siedzący obok Fire - jako próbę... zbadania sytuacji rozwojowych nie wykorzystanych z powodu przedwczesnej śmierci albo... - Co ty wygadujesz - rzuciła ciemnowłosa - dwieście lat wstecz będziesz szukał sytuacji rozwojowych. Bez sensu! Chłopak nie zabrał już głosu. - Myślę, że na tym skończymy - powiedział Liq. - Pan Gray musi jeszcze przemyśleć pewne sprawy. Nie wiedzieć czemu. Gray spojrzał na mnie ze złością. - Chwileczkę, jeszcze nie skończyłem. W takim razie, jeśli to wszystko nie ma sensu, czemu ludzie garną się tak do MIASTA. skąd te wieloletnie kolejki. Powiem wam, bo znajdują tam ten ludzki jeszcze sposób rozumienia sztuki, którego nigdy nie pojmiecie. Rzeźby przedstawiające ludzi i Bogów, normalne malarstwo naścienne, architekturę, którą nie polega na rozstawianiu prostopadłościanów. Ja nie bełkoczę, to wy... - Ludzie piją także wódkę - powiedział Liq spokojnie, zgarniając papiery ze stołu. - Bardzo ją lubią... - ... i podniecają się do wypadków - rzucił! Gray. Słysząc to Liq skamieniał. - Proszę, koledzy, ustawiajcie krzesełka - zwrócił się Sap do swoich chłopców. - Już wychodzimy.
|