A już, przyjacielu, wieść niosła, że pół miliona ludzi z głodu pomarło, co teraz nasze gazety na haniebne kon-to tych niesławnych misjonarzy, pielęgniarzy zapisały. A onże manewr na tym polegający, że pomienionych altruistów rząd nasz obwinił o marnowanie i głodzenie narodu, pan Gebre-
-Egzy uznał za sukces, co też zgodnie potwierdziły wszystkie nasze gazety. W tej to chwili, kiedy tyle było rozgłoszenia, roz-pisania o nowym sukcesie, czcigodny pan, opuściwszy gościn-ny pokład okrętu francuskiego, powrócił do stolicy witany jakz zawsze pokornie i dziękczynnie, wszelako - niech dziś wolno mi będzie powiedzieć - w owej pokorności odczuwało się już pewną niejasność, jakąś niewyraźną dwuznaczność, ja-kąś, dajmy na to - pokorną niepokorność, a i dziękczynność też nie była już objawiana gorliwie, raczej nawet powściągli-wie i mrukliwie, owszem, prawdać, że dziękczynili, ale jakież to było bierne, jakie niemrawe, jakie niewdzięczne dziękczy-nienie! I tym razem, a jakże! kiedy przejeżdżał orszak, ludzie na twarz padali, ale gdzie im było do dawnego padania! Kiedyś, przyjacielu, to było padanie-zapadanie, padanie-zatrace-nie, w proch, w popiół-się-obrócenie, w drżączce, w dygota-niu na ziemi leżenie, cała ta marność uliczna w nicość się za-mieniała, ręce wyciągała, zmiłowania błagała. A teraz? Pewnie, że padali, ale to padanie jakieś takie bez życia, senne, jakby narzucone, z nawyku, dla świętego spokoju, powolne, leniwe, po prostu odmowne. Tak jest, padali odmownie, nijako, grymaśnie, wyglądało mi, że padali, a w głębi duszy stali, ni-by leżeli, ale w myślach siedzieli, niby płaska korność, ale w sercach oporność. Nikt jednak w orszaku tego nie dostrzegał, a gdyby nawet zauważył pewną gnuśność i ospałość podwładnych, też nie powiedziałby o tym nikomu, gdyż wszelkie wy-powiadanie myśli wątpliwych spotykało się w pałacu ze złym
' przyjęciem, ponieważ dostojnicy mieli z reguły mało czasu,
' natomiast jeżeli u kogoś objawiła się wątpliwość, wszyscy musieli odkładać na bok inne zajęcia i zabierać się czym prędzej do rozpraszania, rozwiewania owej wątpliwości, aby ją doszczętnie usunąć, a wątpiącego-słabnącego dźwignąć i skrze-pić. Powróciwszy do pałacu, czcigodny pan przyjął donos od ministra handlu - Ketemy Yfru, który oskarżył ministra finansów, że ten, nakładając wysokie cła, spowodował wstrzy-
, manie pomocy dla głodujących. Jednakże nasz wszechwładca ani słowem nie skarcił pana Yelmę Deresę, a wręcz widziało się zadowolenie na twarzy monarszej, ponieważ pan nasz zawsze z niechęcią traktował ową pomoc, gdyż wszelki rozgłos, jaki jej towarzyszył, całe to wzdychanie, głową kiwanie z powodu chudzieków głodem przymierających psuło dorodny i imponujący obraz cesarstwa, które przecież szło drogą niczym nie zakłóconego rozwoju i doganiało, a nawet prześcigało. Od-tąd żadne wspomaganie, datkowanie nie było więcej potrzebne, a owym głodomorom musiało wystarczyć to, że dobrotliwy pan nasz osobiście przywiązał do ich losu najwyższą wa-gę, co było już szczególnym rodzajem przywiązania, nawet wyższego niż najwyższe, a dającego podwładnym kojącą i krze-
piącą nadzieję, że ilekroć pojawi się w ich życiu jakaś gnębią-
ca ich molestia, jakieś skargi budzące utrapienie, jaśnie osobliwy pan doda im tak potrzebnego ducha, a mianowicie w ten sposób, że przywiąże do onej molestŹŹ czy utrapienia najwyż-
szÄ… wagÄ™.
D.:
|