- Ma na imię Yyrkoon. Książę Yyrkoon. - Czy to jego szukacie? - zainteresował się właściciel tawerny. - Sprzeczka między Książętami Smoków, co? - To nasza sprawa - odparł wyniośle Elryk. - Oczywiście, panowie. - Czy wiesz coś o wielkim zwierciadle, które kradnie ludzką pamięć? - zapytał po chwili Dyvim Tvar. - Magiczne zwierciadło. - Właściciel gospody odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się szczerze. - Wątpię, czy w całym Oin i Yu znalazłoby się jedno porządne lustro! Nie, panowie, myślę, że ktoś wprowadził was w błąd, jeśli obawiacie się, że może wam stamtąd grozić jakieś niebezpieczeństwo. - Bez wątpienia masz słuszność - powiedział Elryk, patrząc w swój kubek z nietkniętym winem. - Nie zaszkodzi jednak, jeśli sprawdzimy to sami; także dla dobra Lormyru. Ostrzeglibyśmy was, gdybyśmy znaleźli to, czego szukamy. - Lormyr nie musi się bać. Poradzimy sobie doskonale z każdą nierozważną próbą ataku stamtąd. Gdybyście jednak chcieli zobaczyć te kraje na własne oczy, musicie przez trzy dni płynąć wzdłuż wybrzeża, aż dotrzecie do wielkiej zatoki. Wpada do niej rzeka Ar, a po obu brzegach tej rzeki leży Dhoz-Kam. To podłe miasto, zwłaszcza jak na stolicę dwóch państw. Jej mieszkańcy są sprzedajni, brudni, i toczą ich rozliczne choroby. Na szczęście są też leniwi i nie przysparzają kłopotów, jeśli tylko trzyma się miecz przy sobie. Już po godzinie spędzonej w Dhoz-Kam zrozumiecie, że ci ludzie nie mogą stanowić groźby dla nikogo. O ile nie podejdą na tyle blisko, by zarazić was jakąś chorobą! - gospodarz znów roześmiał się głośno ze swego dowcipu. Gdy się uspokoił, dodał: - Może przerazić was jeszcze ich flota. Składa się mniej więcej z tuzina zaniedbanych łodzi rybackich, z których większość jest tak niezdatna do żeglugi, że ci barbarzyńcy odważają się łowić jedynie na płyciznach przy ujściu rzeki. Elryk odstawił kubek. - Dziękujemy ci, gospodarzu. - Położył na szynkwasie srebrną Melnibonéańską monetę. - Trudno będzie to rozmienić - zauważył chytrze właściciel gospody. - Ze względu na nas nie potrzebujesz tego rozmieniać - powiedział Elryk. - Dziękuję wam, panowie. Czy zechcielibyście spędzić tę noc w mojej gospodzie? Mogę ofiarować wam najwygodniejsze łóżka w Ramasazie. - Raczej nie - odparł Elryk. - Będziemy spać na pokładzie naszego okrętu, byśmy o świcie byli gotowi do drogi. Gospodarz patrzył bez słowa za wychodzącymi Melnibonéanami. Z przyzwyczajenia spróbował zgiąć monetę w zębach, oceniając jej wartość. Zaraz jednak wyjął ją z ust, wydało mu się bowiem, że poczuł na języku jakiś dziwny smak. Przyglądał się monecie, obracając ją na obie strony. Czy Melnibonéańskie srebro może być trucizną dla zwykłego śmiertelnika? Lepiej nie ryzykować. Wetknął pieniądz do sakiewki i podniósł kubki, które mężczyźni zostawili na szynkwasie. Nie znosił, by cokolwiek marnowało się w gospodzie, ale tym razem uznał, że rozsądniej będzie je wyrzucić. Okręt, Który Żegluje Ponad Lądem i Morzem dotarł do zatoki w południe następnego dnia i stał teraz przy brzegu, za krótkim przesmykiem, porośniętym gęstą, niemal tropikalną roślinnością, ukryty przed wzrokiem mieszkańców odległego miasta. Elryk i Dyvim Tvar, brodząc w czystej, płytkiej wodzie wyszli na plażę i zanurzyli się w zielony chłód lasu. Postanowili zachować ostrożność i nie ujawniać swej obecności, póki nie zorientują się, ile prawdy o Dhoz-Kam przekazał im w swej opowieści właściciel tawerny. Na skraju przesmyka wznosiło się wysokie wzgórze, na którym rosło kilka potężnych drzew. Mężczyźni posuwali się mozolnie ku górze, wycinając sobie mieczami ścieżkę wśród zarośli. Wreszcie stanęli pod drzewami i wybór Elryka padł na drzewo, którego pień rósł niemal równolegle do ziemi, by potem znów wznieść się prosto. Cesarz schował miecz do pochwy, położył ręce na pniu i poczołgał się po nim ku górze, aż dotarł do grubych gałęzi, które mogły już utrzymać ciężar jego ciała. To samo zrobił Dyvim Tvar, a gdy znalazł się na sąsiednim drzewie, obaj mogli bez przeszkód przyjrzeć się zatoce i dobrze widocznemu stąd miastu Dhoz-Kam. Miasto z pewnością zasługiwało na pogardę właściciela gospody. Na obu brzegach rzeki przycupnęły niskie, brudne domostwa, z których wprost kłuła w oczy nędza miasta. Wiedzieli już, dlaczego Yyrkoon je wybrał. Ziemie Oin i Yu łatwo było zdobyć, zwłaszcza jeśli dysponowało się grupą dobrze wyszkolonych Imrryrian oraz pomocą czarnoksięskich sprzymierzeńców Yyrkoona. Poza tym nikt nie zawracałby sobie głowy walką o biedne kraje, które ze względu na swoje położenie geograficzne nie miały też żadnego znaczenia strategicznego. Yyrkoon wybrał dobrze, jeśli chciał, by jego działalność pozostała niezauważona; o ile nie miał w tym jeszcze jakiegoś innego celu. Właściciel tawerny mylił się jednak co do floty Dhoz-Kam. Nawet z tej odległości Elryk i Dyvim Tvar naliczyli w porcie dobre trzydzieści świetnie wyposażonych okrętów wojennych, a wyglądało na to, że jest ich jeszcze więcej, zakotwiczonych w górze rzeki. Nie obudziły w nich wszakże takiego zainteresowania jak obiekt, który błyszczał i migotał nad miastem. Ogromne kolumny podtrzymywały tu oś z osadzonym na niej wielkim, okrągłym, oprawionym w ramę lustrem. Wystarczyło na nią spojrzeć, by przekonać się, że podobnie jak okręt, który przywiózł tu Melnibonéan, nie jest dziełem śmiertelników. Nie mieli wątpliwości, że spoglądają na Zwierciadło Pamięci. Zrozumieli też, że ktokolwiek wpływał do portu i napotykał podniesione lustro, nie pamiętał potem niczego. Zwierciadło natychmiast kradło mu pamięć.
|