Darman poczuł nagle, że przeżywają życie w niewłaściwym kierunku - obdarzeni
maksymalną zdolnością do walki na długo przedtem, zanim nauczą się identyfikować z
istotami po drugiej stronie.
Za późno, by się nad tym zastanawiać, pomyślał. Co mam teraz zrobić? Ostrzec Eyat?
Przyłączyć się do sepów? Płakać nad zabitymi obcymi?
Nie mógł robić nic innego, jak tylko walczyć i zwyciężać, i przeżyć, aby... Właściwie
po co? To pytanie zawsze było obecne.
Co się stanie, kiedy zwyciężymy? Co tacy żołnierze jak my robią w czasie pokoju?
Może zajmie się pomocą dla uchodźców.
Etain mówiła, że Jedi czasem to robią. Może w końcu będą pracować razem.
Spacerował pomiędzy rozgadanymi, podnieconymi Maritami o łuskach lśniących jak
klejnoty, którzy nie widzieli nic złego w nadchodzącym szturmie. Roili się wokół dział,
ćwiczyli z E-Webami. Widać było, że ta bitwa to wydarzenie, na które czekają już od dawna.
Darman przystanął, aby na nich popatrzeć. Zdawał sobie sprawę, że najbardziej boi się
tego, że zginie, zanim zdąży powiedzieć Etain, że ją kocha. Zastanawiał się, co zrobią
pozostali ludzie w społeczeństwie sprawnych, uporządkowanych Maritów, których życie
wydaje się płynąć jak w schemacie.
Skinął na pyszniącego się czerwonymi falbankami szefa jaszczurów. Maritowie nie
obrażali się o wezwanie.
- Co się stanie, kiedy opanujecie miasto? - Zapytał Darman. Co się stanie z ludźmi z
Eyat?
Wielki Jaszczur przekrzywił łeb w zadumie i wyglądał, jakby coś przeliczał.
- Przydzielimy im zadania proporcjonalne do liczebności, oczywiście - odpowiedział.
Darman zrozumiał, że właśnie takiej zrównoważonej, dokładnej odpowiedzi mógł
oczekiwać.
- Więc nie będzie rozlewu krwi, czystek ani eksterminacji rasowej?
- To by była sztuka dla sztuki. Jaki może być cel bezmyślnego niszczenia? Chcemy
dostać tylko to, co nam się należy. Stanowimy większość.
- A jeśli nie zgodzą się na taki układ?
- Myślę - odparł Wielki Jaszczur - że to nie miałoby sensu.
- Co zmienicie, kiedy przejmiecie władzę?
- Nic. Będziemy po prostu mieszkać w miastach i obejmiemy większość stanowisk,
zgodnie z liczebnością.
Teraz dopiero Darman zrozumiał różnicę pomiędzy ludźmi a pracującymi dla nich
jaszczurami z Gaftikari. Wcale nie walczyli o to samo; nie był to prosty, klarowny układ
„chcę tego, co masz ty". Jaszczury miały inny sposób myślenia. Oba punkty widzenia nie
pokrywały się w pełni; jaszczurom bardziej zależało na odpowiedniej reprezentacji niż na
prawdziwej władzy.
Nigdy nie znał się na polityce i bardzo mu to odpowiadało. Zawsze wolał dostać
wyraźny rozkaz - idź tu i tu, wysadź to a to.
- Powinniśmy byli zastrzec sobie udział w rządach, kiedy budowaliśmy miasta - dodał
Wielki Jaszczur po dłuższym namyśle. - Następnym razem postaramy się o tym pamiętać.
Maritowie byli urodzonymi inżynierami, znali się na procedurach i współczynnikach.
Darman skinął głową i poszedł dalej, ku równinie na południe od osady. Teraz mógł sięgnąć
wzrokiem na wiele kilometrów: dym z rozproszonych na horyzoncie skupisk chat powoli piął
się w niebo, czasem przez pole widzenia przemknął starożytny ścigacz, atakując HUD
Darmana danymi o zasięgu i szybkości.
Pomyślał o napowietrznych mapach zwiadu, o skromnych możliwościach obronnych
Eyat, o słabym przygotowaniu na atak i zastanawiał się, ile czasu zajmie zdobycie miasta.
A gdzie ja należę? - Pomyślał. - Gdzie jest mój dom?
Pewne jak shab, nie była to Tipoca. Coraz częściej uważał, że nawet nie Coruscant.
Obserwował ukośne promienie popołudniowego słońca padające na zboże i
zastanawiał się, jakby to było mieć pracę, którą można skończyć wieczorem i robić to, co się
chce. Nagle w jego hełmie obudził się kanał audio.
- Niner do Dara. RTB, sepy nadchodzą.
Uruchomił wyświetlacze HUD, spodziewając się, że zaraz dostanie pakiet danych.
Obraz, który wypełnił pole jego widzenia, był mapą systemu Gaftikar, gdzieś dalej, tuż koło
Ramienia Tingela - blisko Quilury, tak blisko, że potrzebowałby ledwie kilku godzin, aby
dotrzeć do Etain. Smuga czerwonych punktów pokazywała statki separatystów zdążające
kursem na Gaftikar.
Było tam też kilka niebieskich kropek. Generowały je transpondery okrętów
Republiki: Trzeci i Czwarty Batalion 35. Pułku Piechoty na pokładzie „Levelera", inne dwie
kompanie z tego samego regimentu niezbyt daleko od przestrzeni quilurańskiej, oraz
pomocnicza flota zdążająca w ten sam punkt z prędkością podświetlną.
- ETA? - Zapytał Darman. W jednej chwili zaczął myśleć akronimami i żargonem; ot,
komunikatorowy język.
- Z tymi prędkościami... Dzień.
- Co ich powstrzymuje?
- Oficer dowodzący.... Jakiś nieklonowany kapitan, nazywa się Pellaeon... Mówi, że to
ryzyko.
- Wróci za dziesięć...
- Na razie sprawdzamy. Satelity szpiegowskie pokazują, że Eyat sprowadza myśliwce
z zewnątrz.
- Ile?
- Sześć. Może to nie będzie problemem dla okrętu szturmowego, ale dla nas to złe
wieści, więc wracamy.
To przynajmniej stanowiło odpowiedz na pytanie Darmana, komu i po co potrzebny
jest Gaftikar. Poza wspieraniem interesów korporacji górniczej było to jeszcze jedno
wygodne miejsce do walki.
A teraz wysyłają tu ofiary, nawet nie klony. Ktoś z personelu floty. Pellaeon. Kto to,
do shab, jest? Darman zastanawiał się też, kim jest generał Jedi Trzydziestki Piątki, bo nie
była to Etain.
Twierdzi, że na Quilurze już skończyli.
Cokolwiek to było, gdziekolwiek ją wysyłali, mogła mu chyba powiedzieć. Może nie
chciała go martwić. Ale ja i tak się martwię, pomyślał. Zawsze się martwię. Ordo... O
|