Dziesięć po ósmej czekał już w holu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
Zapłacił – banknoty sprzed dziesięciu lat zostały przyjęte bez zastrzeżeń – i wyszedł z apteki...
»
– Tak mi się odpłacasz za moją dobroć? Nie byłem gościem na twoim weselu? Nie obdarowałem ciebie i Rany jak należy? Nie świętowałem z tobą przez dziesięć...
»
trembecki stanisław, poezje wybrane Tu więc na mnie czekałeś, o Charonie chytry! Ani trackiego wieszcza nie mam z sobą cytry, Ani Sybilla złotej...
»
naścigał, ojca mojego nękał; rumacją groził, tak że ojciec i prosić się i opłacać musiał, a tylko pomocy Bożej i ludzkiej czekał...
»
— Ale to się mogło zdarzyć, prawda? Idgie, te dziesięciocentówki naprawdę go przy-gniotły na śmierć?— Pewnie...
»
Tak się złożyło, że znaleźli zaczarowaną taksówkę, która jakby czekała na nich pod sklepieniem zamkowej bramy...
»
Oczywiście drzwi mojego pokoju tylko na ten moment czekały, żeby się otworzyć...
»
 * * * Kiedy Billy wrócił z urlopu, czekał już na niego rozkaz wyjazdu...
»
dziesiątków kilometrów poza ogniskiem eksplozji...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Czternaście po ósmej do środka wmaszerował mężczyzna w kożuchu. Zaciągał się właśnie ręcznie skręconym papierosem. Z radosnym uśmiechem wyciągnął rękę.
– Moon, prawda? – spytał. – Ja nazywam się Smith. Podrzucę cię do domu. – Mocno ścisnął mu dłoń. – Faktycznie, spory jesteś, nie?
Nie musiał mówić nic więcej, bo Cień i tak wiedział, co chciałby dodać: ale i tak dałbym ci radę.
– Tak mówią. Nie jesteś Szkotem?
– Nie ja, brachu. Przyjechałem na tydzień, by dopilnować, żeby wszystko poszło gładko jak po maśle. Pochodzę z Londynu. – Błysk zębów w ostrej jak brzytwa twarzy. Cień oszacował, że jego rozmówca jest po czterdziestce. – Chodź do samochodu, po drodze wszystko ci opowiem. To twoja torba?
Cień zaniósł torbę do samochodu, zabłoconego land rovera, którego silnik wciąż pracował. Rzucił plecak na tył, wdrapał się na fotel pasażera. Smith po raz ostatni zaciągnął się papierosem, z którego został zaledwie zwitek białej bibułki, i przez otwarte okno wyrzucił niedopałek na drogę.
W milczeniu wyjechali z wioski.
– Jak właściwie wymawiasz swoje imię? Balder czy Bolder, czy jeszcze inaczej? Coś jak Cholmondeley, który naprawdę wymawia się Chumley?
– Cień – odparł Cień. – Ludzie nazywają mnie Cień.
– Jasne. Zatem – Smith zawiesił głos – Cieniu, nie wiem, ile stary Gaskell opowiedział ci o przyjęciu w ten weekend.
– Odrobinę.
– Jasne. Najważniejsze jest jedno: cokolwiek się zdarzy, milczysz jak grób. Jasne? Zobaczysz różne rzeczy, bawiących się ludzi, i nikomu o tym nie wspomnisz, nawet jeśli ich rozpoznasz. Łapiesz?
– Ja nie rozpoznaję ludzi – odrzekł Cień.
– I o to chodzi. Jesteśmy tu po to, by dopilnować, żeby wszyscy dobrze się bawili i nikt im nie przeszkadzał. Przyjeżdżają z daleka, aby spędzić tu przyjemny weekend.
– Kumam – mruknął Cień.
Dotarli do promu na przylądek. Smith zaparkował land-rovera na poboczu, zabrał bagaże i zamknął wóz.
Po drugiej stronie przeprawy czekał identyczny land-rover. Smith otworzył drzwi, wrzucił na tył torby i ruszył dalej gruntową drogą.
Skręcili przed latarnią morską. Jakiś czas jechali w ciszy. Droga zniknęła, zamieniając się w owczą ścieżkę. Kilka razy Cień musiał wysiadać i otwierać bramy. Czekał, aż land rover przejedzie, po czym zamykał je za nimi.
Na polach i niskich kamiennych murkach przysiadały kruki, wielkie czarne ptaki, obserwujące Cienia nieprzeniknionymi oczami.
– Słyszałem, że siedziałeś w pace – odezwał się nagle Smith.
– Słucham?
– W pace, w pudle, w pierdlu i wiele innych słów na „w” i „p” oznaczających kiepskie żarcie, brak życia nocnego, prymitywne warunki bytowe i ograniczone możliwości podróży.
– Tak.
– Nie lubisz zbyt wiele gadać.
– Sądziłem, że to zaleta.
– Punkt dla ciebie. Tak tylko rozmawiam, cisza mnie drażni. Podoba ci się tutaj?
– Chyba tak. Jestem tu zaledwie parę dni.
– Mnie to miejsce kurewsko gra na nerwach. Jest tu za daleko, za pusto. Nawet Syberia bywa przyjemniejsza – wiem, bo tam byłem. Odwiedziłeś już Londyn? Nie? Kiedy przyjedziesz na południe, oprowadzę cię. Świetne puby, prawdziwe żarcie i wszystkie te atrakcje turystyczne, które wy, Amerykanie, tak uwielbiacie. Fakt, jazda samochodem to piekło. Tu przynajmniej da się pojeździć, żadnych pieprzonych świateł. Na końcu Regent Street jest takie jedno światło, przysięgam, człowiek czeka pięć minut na czerwonym. Potem zapala się zielone na dziesięć sekund i przepuszcza najwyżej dwa wozy. Jakieś, kurwa, kpiny. Twierdzą, że to cena, jaką płacimy za postęp. Racja?
– Tak – mruknął Cień. – Chyba tak.
Droga zniknęła całkowicie, samochód zataczał się i podskakiwał po nierównym dnie doliny między dwoma wysokimi wzgórzami.
– Wasi goście – zagadnął Cień – przyjadą land-roverami?
– Nie, mamy helikoptery. Zjawią się wieczorem, w porze kolacji. Przylecą i odlecą w poniedziałek rano.
– Zupełnie jak na wyspie.
– Chciałbym, żebyśmy byli na wyspie. Wówczas nie mielibyśmy problemów ze świrniętymi miejscowymi. Nikt nie narzeka na hałasy dobiegające z sąsiedniej wyspy.
– Na waszej imprezie goście mocno hałasują?
– To nie moja impreza, stary. Ja pracuję w obsłudze, pilnuję, by wszystko szło gładko. Ale tak, z tego, co wiem, jak się przyłożą, potrafią pohałasować.
Trawiaste dno doliny zamieniło się w owczy trakt, a ten w podjazd prowadzący w górę zbocza. Lekki łuk, potem ostry zakręt i jechali już ku domowi. Cień rozpoznał go, Jennie pokazała mu go wczoraj podczas lunchu.
Dom był stary, dostrzegł to natychmiast. Niektóre części wydawały się starsze od innych: mur jednego skrzydła wzniesiono z szarych kamieni i odłamków skalnych, ciężkich i twardych. Łączył się on pod kątem z innym, zbudowanym z brązowej cegły. Dach pokrywający cały budynek i oba skrzydła wyłożono ciemnoszarą dachówką. Front domu wychodził na żwirowy podjazd i leżące dalej w dół zbocza niewielkie jeziorko. Cień wygramolił się z land rovera. Spojrzał na budynek i poczuł się nagle bardzo mały, zupełnie jakby wracał do domu. Nie było to miłe uczucie.
Na żwirze parkowało jeszcze kilka wozów z napędem na cztery koła.
– Kluczyki do samochodów wiszą w spiżarni, na wypadek gdy byś któregoś potrzebował. Po drodze pokażę ci, gdzie to jest.
Przeszli przez wielkie drewniane drzwi i znaleźli się na środkowym dziedzińcu, częściowo wybrukowanym. Pośrodku widniała niewielka fontanna i mnóstwo trawy: bujny, jadowicie zielony trawnik otoczony szarymi kamieniami.
– Tu właśnie w sobotnią noc odbędzie się impreza – oznajmił Smith. – Pokażę ci twój pokój.

Powered by MyScript