Zdało się też, że mu ta pomoc przyszła, i to potężna, bo owo kiedy Król Jegomość, panu-
jący wtedy szczęśliwie w Polsce Zygmunt, w roku 1621 do Lwowa za wojskiem jechał, ojcu
memu, że miał wóz duży dostatkowy i cztery konie rosłe i mocne, kazano z zamku stawić się
w Gródku do podwód królewskich za opuszczeniem czynszu. Z niemałym strachem ojciec
jechał, bo to był czas wielkiego ciągnienia na wojnę turecką, bał się tedy bardzo, aby go z
chudobą gdzieś aż do obozu nie wleczono albo do wiezienia armat ze Lwowa nie wzięto. Ale
kiedy musiał, tedy acz z płaczem pojechał. Tak się zdarzyło, że na bardzo złej drodze po
wielkich dżdżach jesiennych, bo to było jakoś pod dobrą jesień, kolasa królewska za wsią
Zalesie, niedaleko Janowa, ugrzęzła w trzęsawisku. Woźnica królewski siłą mocą chciał się
wydobyć, śmignął batem zanadto; konne ogniste jako lwy, a było ich sześć w zaprzęgu, kiedy
się nie zepną i nie wyskoczą jak szalone, tak owo jednej chwili zrobił się z tego wszystkiego
jakoby tylko jeden kłąb poplątany i okrutna trzaskająca wierzganina, że aż woda z trzęsawi-
ska bryznęła do góry jakby z sikawek; forysi pospadali z siodeł, lejce się porwały, orczyki
potrzaskały, rzemienie poplątały, że ani weź, ani przystąp. Kolasa królewska bardzo się prze-
5
chyliła; tylko patrzeć, kiedy się cale wywróci; sam Król Jegomość na szwankowanie zdrowia
narażon.
Było przy królu dużo ludzi. dworzan, dragonii, szlachty, a wszystko to konno jechało; jak
się tedy zwali gęstą kupą na ratunek, to jeszcze gorzej, bo ten chwyta za to, ten za owo, ten
szarpie tędy, ten owędy, ten sobie krzyczy, a ten sobie – owo hałas, trzask, zamieszanie, że
chyba siekierą się przerąbiesz do kolasy. Tak się zdarzyło, że wozy dworskie, co szły przed
królem, odsadziły się były daleko naprzód, a z wozów skarbnych, co jechały z tyłu, ojcowski
był najbliższy. Przybieżał tedy ojciec mój już z samej ciekawości; widzi, jako jeden z drago-
nów, co pozsiadali z koni, aby zaprzęg znowu przywrócić do ładu, padł jak nieżywy od ko-
pyta, a drugi nieboraczek pod kołami jeno dysze; nie namyślając się zatem długo, zuchwałym
sercem skacze ojciec między konie, podsadza się pod cug dyszlowy i nożem wielkim kra-
kowskim, co go także tulichem zowią, rzeze postronki i rzemienie. Ledwo się z życiem wy-
biegał i bez szwanku ojciec mój z tej niebezpiecznej roboty – ale teraz to już z łatwością roz-
plątano konie. Kolasa została w miejscu, a konie, zhukane i znarowione, a który i skaleczony,
rzuciły się strzałą w pole. Wysadził się naprzód ku wozom skarbnym jeden starszy dworzanin
i woła:
– Masz tam który dobre konie?
Ojciec mój podbiegł do swojego woza i mówi:
– Mam, panie.
– Dawaj sam, a duchem!
Ojciec w mig wyprzągł swoje konie i kazano mu je założyć do kolasy królewskiej. Mówił
potem ojciec matce, jako go strach wielki ogarnął, kiedy pomyślał, że a nuż nie wywlecze
kolasy królewskiej z trzęsawiska, a tak i wstyd, a może i co gorszego go spotka. Polecił się
tylko Najśw. Pannie i św. Jerzemu, co jest niebieskim patronem furmanów, popatrzył tak
miłosiernie na swoje szkapy, jakżeby je prosił, aby go w tym ciężkim terminie nie opuszcza-
ły, a potem biorąc się cały jakby w kupę, nie bacząc już na nic, ani nawet na majestat królew-
ski, jak nie trzaśnie z bicza, jak nie huknie z całej mocy: «Au! Aju! Aju! Hyj!!!», a konie,
jakżeby zrozumiały, że tu idzie o dobrego pana i o własny ich honor, jak się nie wypną gdyby
pałąki, jak się nie wysadzą całe garbate, jak nie szarpną z miejsca – i oto kolasa królewska
już na twardej drodze i jeno wio! dalej!
Tak podwiózł ojciec króla do Janowa,. a niedaleko już było do tej stacji, i tu dwór cały za-
trzymał się. Kiedy ojciec koniska udręczone wyprzągł, aby wracać po swój wóz, co został w
tyle na drodze, każą mu do króla. Stanął ojciec truchlejący przed majestatem pańskim po raz
pierwszy w życiu, a i po raz ostatni, a oczu nawet podnieść się nie ważył na oblicze królew-
skie. Mówi król Zygmunt:
– A jako się zowiesz?
– Marek Bystry, Miłościwy Królu!
– Wierę, Bystry – król na to – boś też i chłop bystry, A skąd ty?
– Z Podborza, z ekonomii samborskiej, Miłościwy Panie.
– Tedy z Rusi, a mówisz dobrze po polsku.
– Bom ja jest Polak i łaciński.
A trzeba wam wiedzieć, że wśród Rusi samborskiej jest dużo osad jakoby mazurskich, to
w całych osobnych gromadach, to z Rusią pomieszanych: Powtórnia, Powodowa, Strzałko-
wice, Biskowice, Radłowice i tak dalej, które to osady, jako ludzie opowiadają, jeszcze ongi
dawnymi laty stara królowa, co się Bona zwała, pono znad Wisły tu na Ruś sprowadziła po
wielkim powietrzu, kiedy Ruś miejscami całkiem wymarła; to i ojciec mój z takiej osady
pochodził.
– Masz tobie, Bystry; jedźże z Bogiem – rzecze dalej król i rzuca ojcu do czapki czerwony
złoty z swoim wizerunkiem.
6
Łaskawość Króla Jegomości dodała ojcu serca; powiadał potem, że mu się tej chwili przy-
pomniało owo mądre przysłowie: «Chwytaj okazją z przodu, bo z tyłu łysa». Jak tedy stał,
tak pada plackiem pod stopy króla, wołając:
– Najmiłościwszy Królu! Błagam ja pokornie miłosierdzia Waszego, biedny pachołek!
Król wstać mu kazał i pytał, czego by chciał? Ojciec jednakowoż nie wstał; tylko w klęcz-
ki się podniósł i tak klęczący suplikować zaczął o konfirmacją na sołtystwo, którego mu źli
ludzie przeczą, a w żebraka obrócić by go radzi.
Król słuchał chwilę cierpliwie, a potem, wskazując na jednego z dworzan swoich, rzekł:
– Opowiedz to temu. – I uśmiechając się dodał: – Słyszcie, Solski! Miejcie tam na bacze-
niu, co za sprawę ma ten człowiek, bo to przecież jest nasz furman królewski, auriga regius.
Stanąwszy we Lwowie, ojciec mój przypomniał się pokornie p. Solskiemu, któremu król
prośbę jego poruczył, a ten go znowu odesłał do innego, a ten inny do drugiego, a ten drugi
do trzeciego, i tak go posyłali od Annasza do Kaifasza, aż nareście podpisek kanclerski zapi-
sał sobie, o co rzecz chodzi, i rzekł ojcu:
– Jedź ty, człeku poczciwy, do domu; przyjdzie tobie dekret królewski na grunt; wyprawi
się pisanie do zamku w Samborze.
Rad nierad, ojciec na tej obietnicy poprzestać musiał, bo gdzież to ubogiemu chłopu nie-
|