Jakiś problem fizyczny wciąż mu się nie zgadzał. Czarna dziura - jeśli to była czarna dziura - przesunęła się tymczasem ku orbicie Vegi, w przestwór między pierścieniami całkowicie wolny od pyłu. Pierścienie, zewnętrzny i wewnętrzny, utrzymywały ją jakby na czystym, bezpiecznym torze. „Trudno wprost uwierzyć, jakie to jest czarne”, pomyślała Ellie i zrobiła kilka krótkich ujęć pierścienia i pyłu w części najbliższej ich oczom. A potem znowu zaczęła wyobrażać sobie, jak z tego miału wyłoni się kiedyś cały planetarny system. Jak to rojowisko cząstek zderzających się ze sobą, wpadających na siebie, zlepiających się i wbijających jedna w drugą, będzie rosło, rosło w masę nabierając grawitacyjnej kondensacji, aż wreszcie nic z tego drobiazgu nie zostanie - za to parę dobrze uformowanych planet obiegających swoją gwiazdę. W głowie Ellie przesuwał się film, jaki kiedyś wyświetlano o powstawaniu Układu Słonecznego cztery i pół miliarda lat temu. I widziała tu i tam w pierścieniu już jakieś nierówności, jakieś wyraźnie dostrzegalne wybrzuszenia, gdzie niewątpliwie zawiązują się procesy kondensacji pyłu. Orbitalny ruch czarnej dziury wokół Vegi wywoływał w miejscach, do których się zbliżała, niepokój, jakieś sfałdowania. Ich dodekahedron też pewnie to powodował, lecz nie tak wyraźnie. Zastanawiała się, czy to grawitacyjne zamieszanie, te zawirowania, te zagęszczenia i rozrzedzenia będą miały jakieś dłuższe konsekwencje, w postaci wprowadzenia nowego wzoru w proces formowania się planet. Jeżeli tak, to planeta, która narodzi się za miliardy lat, być może będzie zawdzięczać swe istnienie czarnej dziurze i Maszynie?... A jeśli tak, to i Wiadomości... I Argusowi... Ach, oczywiście, przecenia jak zwykle swoją rolę. Gdyby nie ona, to kto inny zrobiłby to wszystko, tyle że może później... może wcześniej... I Maszyna byłaby uruchomiona kiedy indziej, nie mówiąc o dodekahedronie i podróży przez tunel. Więc - jednak! Jakaś planeta w tym układzie może zawdzięczać swe istnienie właśnie jej, Ellie Arroway. Więc Prawem Symetrii wyobraziła sobie teraz istniejącą już, żywą planetę, która nigdy by się nie narodziła, gdyby Ellie nie przyszła na świat. Och, tak. To doprawdy ciężar - taka odpowiedzialność za istnienie całych, nieznanych światów... Spróbowała zrobić zdjęcie całości, zaczynając z wewnątrz dodekahedronu, potem z podpór łączących ze sobą przezroczyste tafle ścienne, a potem wychylając się ku górze objęła ku przodowi cały czysty od pyłu tor, po którym teraz - razem z czarna dziurą - obiegali Vegę. Przeszła na ciągłe filmowanie, pędząc wciąż z dodekahedronem po torze, ujętym z obu stron dwoma niebieskimi pierścieniami. - Qiaomu - nagle powiedziała odejmując od oczu kamerę - popatrz. Czy widzisz to, co ja widzę? - Gdzie? - pytał Xi przykładając do oka wizjer. Znów mu wskazała. Po chwili szukania, kamera przy oku Qiaomu znieruchomiała. Znalazł - co zgadła też po tym, że nagle głęboko wciągnął powietrze. - Znów czarna dziura - odezwał się. - Dużo większa. Znowu spadali. Tym razem tunel był przestronniejszy i mogli ciekawiej spędzać czas. - Do diabła z ich pomysłami! - usłyszała swój głos krzyczący na Devi. - Biorą nas na Vegę, żeby pochwalić się swymi czarnymi dziurami. Z odległości paru tysięcy kilometrów pozwalają nam rzucić okiem na swe teleskopy. Dziesięć minut. I znów pakują nas do innej czarnej dziury i wio, z powrotem na Ziemię. To po to wydawaliśmy dwa tryliony dolarów? - Może oczekujemy za wiele - odezwał się Łunaczarski. - Może nie chodziło im o nic więcej, jak tylko zaznaczyć na Ziemi, że istnieją. - Zaczekajcie - powiedział Eda, wykonując rozpostartymi dłońmi uspokajające gesty. - Ten tunel jest inny. Dlaczego uważacie, że wracamy na Ziemię? - Przecież wyraźnie widać, że nie zamierzają nam pokazywać Vegi - westchnęła Devi. - A mnie to wygląda na jakiś eksperyment. Zaczekajmy, co z nami teraz zrobią. Nie było tym razem drapania ścian tunelu i dodekahedron prawie bez wstrząsów mknął przed siebie. Eda i Vaygay wyrysowali sobie na współrzędnych Kruskala-Szerkesa krzywą czaso-przestrzeni, którą żywo dyskutowali. Ellie nic z tego nie rozumiała. Stadium zwalniania, czyli znów jakby pięcie się wagonika pod górę, tym razem też niezbyt jej służyło. Światło, jakie ujrzeli u wylotu tunelu, było dla odmiany pomarańczowe. Wylecieli z dziury z umiarkowaną prędkością w jakiś system binarny, w którym dwa słońca się dotykały. Dwie zewnętrzne warstwy olbrzymiej, starej, czerwonej i jakby opuchniętej gwiazdy, kładły się na fotosferę małego, żółtego i pełnego wigoru karła, który był w średnim wieku i przypominał Słońce. Strefa kontaktu dwu gwiazd jaśniała niewyobrażalnym blaskiem. Ellie rozejrzała się w poszukiwaniu pierścienia, albo przynajmniej następnego obserwatorium orbitalnego, ale nic nie znalazła. To jeszcze nie świadczy o niczym - pomyślała - takie układy gwiezdne mogą mieć całą masę planet, ale nigdy ich nie zobaczę przez tę głupią lornetkę. Znowu włożyła strzęp papieru w ogniskową soczewki i obejrzała sobie projekcję obu gwiazd, a potem sfotografowała je za pomocą soczewki krótkoogniskowej. Ponieważ brak było pierścieni, mniej też było rozproszonego światła niż wokół Vegi - szerokokątnym obiektywem mogła więc, po chwili poszukiwania, rozpoznać w okolicy gwiazdozbiór przypominający Wielką Niedźwiedzicę. Z innymi konstelacjami nie mogła się jednak uporać. Jasne gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy są odległe od Ziemi o kilkaset świetlnych lat, doszła więc do wniosku, że nie odskoczyli od Ziemi znowu tak daleko. Powiedziała to Edzie i spytała, co o tym myśli. - Co myślę? Ja myślę, że to jest Podziemna... - Podziemna? - przerwała mu przypominając sobie start i swe okropne wrażenie, że zlatują do Piekła. - Kolej - spokojnie dokończył Eda. - Inaczej mówiąc, Metro. To są stacje kolejki podziemnej. Pierwsza stacja Vega, potem następny układ, potem jeszcze inny. Pasażerowie wsiadają i wysiadają. A na tym tu przystanku jest przesiadka. Uczynił dłonią gest w kierunku podwójnej gwiazdy, i Ellie zauważyła, że jego ręka rzuca podwójny cień: jeden od światła żółtego, drugi od czerwonego. Przypominała jej się dyskoteka. - Ale my nie możemy wysiąść - ciągnął Eda. - My jesteśmy w zapieczętowanym wagonie. I jedziemy dalej, do stacji końcowej.
|