gą jazdę...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Odpowiedział mu śmiech...
»
Wszystkich dręczył głód...
»
-Jest w tajnej służbie, psze pani - wyjaśnił gładko Nobby...
»
- Brakło mi sił, by samemu wydostać się z wody - wtrącił Eragon...
»
— A polega ona na pomaganiu diabłu...
»
import java...
»
- A ty nie powinieneś był mnie uderzyć...
»
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxc
»
Czarnoksięstwo jako dziedzina techniki? Trzeba będzie prze­analizować tę kwestię...
»
systemu, w którym mieściła się każda, najbardziej nawet odległa wioska...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Telefonistka podała mu wysokość opłaty za trzy minuty. Wrzucił monety. W słuchawce
zabrzmiały sygnały o różnej wysokości, kiedy automat przyjmował pieniądze, i w końcu
otrzymał połączenie.
Eliot zgłosił się natychmiast: — Tak?
Mimo że oba aparaty były czyste, telefonistka mogła podsłuchiwać rozmowę.
Saul przy użyciu omówień szybko wyjaśnił, co zaszło. — To nasi przyjaciele z Izraela
— podsumował. — Rozpoznałem ich styl. Nie chcą, żebym pracował dla pisma. Dla-
31
czego?
— Zapytam redaktora. Ich księgowość musiała popełnić pomyłkę.
— To ma związek z moim ostatnim artykułem. Jeden ze współpracowników chciał
mnie powstrzymać od dostarczenia następnego materiału.
— Może myślał, że pracujesz dla konkurencyjnego pisma.
— A może on pracował.
— Możliwe. W tej branży rywalizacja jest bardzo duża — powiedział Eliot.
— Wręcz mordercza. Potrzebuję ubezpieczenia.
— I kuracji. Zgadzam się. Wiem, gdzie możesz wypocząć. To dom wczasowy dla dy-
rekcji.
— Mam nadzieję, że niezbyt daleko. Jest późno. Jeżeli będę szedł na piechotę, ktoś
może mnie napaść.
— Niedaleko ciebie jest hotel. — Przy użyciu szyfru Eliot podał Saulowi adres.
— Zarezerwuję ci miejsce. Oczywiście jestem zdenerwowany i współczuję ci. Dowiem
się, dlaczego się gniewają.
— Bardzo bym cię o to prosił. Wiem, że mogę na ciebie liczyć.
— Od tego są ojcowie.
Saul odwiesił słuchawkę. Obserwował wejście do kręgielni. Usłyszał hałas kuli spa-
dającej w rynienkę. Gracz z przeciwnej drużyny roześmiał się. Za otwartymi drzwia-
mi z napisem „Biuro” łysy mężczyzna nacisnął kilka przełączników na ścianie. Światła
przygasły.
— Zamykamy! — powiedziała kelnerka.
Saul zerknął przez szklane drzwi na parking oświetlony przez łukowe lampy. Dalej
czaiły się już ciemności. Niema innego wyjścia. Czując mrowienie skóry ruszył przez
parking.
 XIV.
Swój punkt docelowy dostrzegł ukryty w mroku na końcu wyludnionych bloków.
Hotel. Eliot powiedział, że załatwi rezerwację, ale Saul nie był pewny, czy może trakto-
wać to dosłownie. Niewykluczone, że żartował. Omal się nie uśmiechnął.
Jedynym źródłem światła na ulicy był żarzący się neon ponad brudnymi betonowy-
mi schodami, prowadzącymi do zniszczonego drewnianego budynku. AYFARE HO-
TEL.
Saul doszedł do wniosku, że brakowało litery M lub W. Mayfare. Wayfare. To nie mia-
ło znaczenia. Istotne było, że brakowało jednej litery — sygnał, że wszystko jest gotowe,
a miejsce bezpieczne. Jeżeli świeciłyby się wszystkie litery, oznaczałoby to, że ma trzy-
mać się z daleka.
Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie dostrzegł i ruszył przed siebie. Otaczały go rude-
32
ry. Wybite szyby. Sterty śmieci. Kamienica wyglądała na opuszczoną. Doskonale. Samot-
ny mężczyzna o trzeciej nad ranem nie zwróci na siebie niczyjej uwagi. Nie zapuszczał
się tu żaden wóz patrolowy. Żaden policjant nie zatrzyma się, żeby zapytać dokąd idzie
i co robi o tak później porze. Okoliczni mieszkańcy też nie lubią pchać nosa w nie swo-
je sprawy.
Jego kroki niosły się echem po ulicy. Nie chcąc ryzykować pułapki w taksówce, przez
kilka godzin szedł piechotą. Nogi mu zesztywniały, bolały ramiona. W drodze kluczył,
często okrążał wszystkie budynki między przecznicami, żeby sprawdzić, czy ktoś za nim
idzie. Nie zauważył żadnego ogona. Co wcale nie oznaczało, że go nie było.
Jednak wkrótce nie będzie to miało znaczenia. Był już prawie u celu.
Neon hotelowy rósł w oczach. Mimo chłodnej nocy strumyczek potu spływał mu po
piersi pod golfem i kamizelką kuloodporną, którą jak zwykle nosił na sobie przez kilka
dni po zadaniu. Czuł, że dłonie mu drętwieją. Przezwyciężył chęć przyśpieszenia kroku.
Jeszcze raz obejrzał się za siebie. Nikogo.
Do hotelu zbliżył się idąc przeciwległą stroną ulicy. Czuł pokusę, by obejść cały ob-
szar między przecznicami, zbadać sąsiedztwo i upewnić się, że nic nie odbiega od nor-
my. Skoro jednak przeciwnik nie wiedział, dokąd zmierza Saul, nie widział potrzeby
dalszego zwlekania. Potrzebował tylko wypoczynku, poukładania wszystkich faktów
w głowie oraz informacji, które wyjaśniłyby mu, dlaczego stał się łowną zwierzyną.
Eliot zatroszczy się o niego.
Zszedł z krawężnika, by przejść na drugą stronę ulicy, gdzie dostrzegł obskurny ho-
tel z ciemnymi oknami. Za jego drzwiami będzie na niego czekać grupa ratownicza
z jedzeniem i piciem. Zapewnią mu ochronę.
Mimo gwałtownego bicia serca szedł równym krokiem. Na powierzchni drewnia-
nych wypaczonych drzwi dostrzegł pęknięcia.
Coś go jednak niepokoiło. Procedura. Eliot zawsze mówił, że bez względu na okolicz-
ności, nie wolno zmieniać ustalonej procedury. Tylko ona zapewniała przetrwanie. Za-
wsze obejdź obiekt dookoła. Sprawdź teren. A potem upewnij się jeszcze raz.
Posłuszny impulsowi, zawrócił, nagle zrobił krok na chodnik, który przed chwilą
opuścił. Gdyby mimo starań towarzyszył mu jednak cień, nagła zmiana kierunku może
go zdezorientować i wyciągnąć z ukrycia.
Uderzenie odrzuciło go w bok. Niespodziewany, oszołamiająco silny cios ugodził ka-
mizelkę kuloodporną w okolicy jego serca. Nie wiedział, co się stało. I nagle zrozumiał.
Został trafiony pociskiem. Tłumik. Gwałtownie starał się zaczerpnąć powietrza wy-
pchniętego z płuc uderzeniem.
Wszystko wokół zawirowało. Upadł na ulicę i amortyzując wstrząs poturlał się
w stronę rynsztoka. Pocisk został wystrzelony z wysoka, z budynku po przeciwległej
stronie hotelu. Kamizelka powinna zatrzymać kulę. Dlaczego więc krwawił?
33
Oszołomiony, po omacku podniósł się, pochylił i, potykając, ruszył przez zaśmieco-
ny chodnik. Pierś paliła go niczym ogień. Chybotliwie szedł boczną alejką, opierając się
o ścianę i rozglądając w ciemnościach. Przed oczyma majaczyły mu niewyraźne kształ-
ty. U wylotu alejki dostrzegł inną ulicę.
Nie mógł jednak tam iść. Jeżeli ktoś go śledzi, to na pewno nie w pojedynkę. Ktoś
inny musi go jeszcze wspierać: reszta ludzi z grupy zamachowców, którzy obserwują są-
siednie ulice. Na końcu alejki dostałby jeszcze jedną kulę, być może w głowę lub gardło.
Sam wpakowałby się w pułapkę.
Zataczając się, minął schody przeciwpożarowe i cuchnące pojemniki z wysypującymi

Powered by MyScript