— Tak, na zostaniu moją prawą ręką, zastępowaniu mnie, gdy jestem zbyt zmęczony. Na byciu moim księciem. — Jak mogłeś się tak pomylić? Bawią cię cierpienia, jakich doświadczam, dręczony wyrzutami sumienia? Sądzisz, że lubię być zły? Że myślę o złu, patrząc na coś tak pięknego jak oblicze Dory? — Nie, wcale nie uważam, że lubisz zło — odparł. — Ja go nie lubię. — Nie lubisz zła — powtórzyłem, lekko mrużąc powieki. — Brzydzę się nim. I jeśli mi nie pomożesz, jeżeli pozwolisz, aby Bóg dalej robił wszystko po swojemu, wiedz, że to zło — które tak naprawdę nic nie znaczy — unicestwi cały świat. — Czy wolą Boga jest — spytałem — aby ten świat został zniszczony? — Któż to wie? — wycedził chłodno. — Choć nie przypuszczam, aby Bóg zechciał kiwnąć palcem, by temu zapobiec. Nie próbuję tego wymóc. Nie chcę do tego doprowadzić. Moje rozwiązania są jednak tymi słusznymi, podczas gdy Boże są krwawe, zbędne i skrajnie niebezpieczne. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Musisz mi pomóc. Jak już wspomniałem, jestem bliski zwycięstwa. To stulecie dla nas wszystkich wydaje się nie do zniesienia. — Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś zły… — Właśnie. Pamiętasz, o co cię pytał David? Pytał, czy w mojej obecności wyczuwałeś zło, na co odpowiedziałeś przecząco. — Diabeł jest mistrzem kłamstw. — Moi wrogowie też od nich nie stronią. Ani Bóg, ani ja nie kłamiemy per se. Cóż, ani przez chwilę nie oczekiwałem, że przyjmiesz moje słowa na wiarę. Nie przybyłem tu, by przekonywać cię o Pewnych sprawach za pomocą słów. Zabiorę cię do piekła i do nieba, jeżeli zechcesz i jeśli On na to pozwoli. Nie Bóg Ojciec bezpośrednio, nie En Sof, ale… już wkrótce wszystko się wyjaśni. Tyle że to nie ma sensu, jeśli nie zechcesz z własnej woli ujrzeć prawdy, jeżeli sam z siebie nie zdecydujesz się zmienić życia, które wiedziesz, z miałkiego, bezcelowego w rozstrzygającą bitwę o losy świata. Nie odpowiedziałem. Nie byłem pewien, co powinienem powiedzieć. Znajdowaliśmy się o wiele mil od tematu, który za początkował naszą rozmowę. — Zobaczę niebo? — wyszeptałam, powoli chłonąc jego słowa. — Zobaczę piekło? — Tak, oczywiście — odparł z niewzruszoną cierpliwością. — Potrzebuję całej nocy, aby to przemyśleć. — Co takiego? — Powiedziałem, że potrzebuję całej nocy, aby się zastanowić. — Nie wierzysz mi. Potrzebujesz znaku. — Nie, jestem skłonny ci uwierzyć — odparłem. — I właśnie dlatego chcę to wszystko dokładnie przemyśleć. Muszę to rozważyć. — Przybyłem tu, by odpowiedzieć na wszystkie pytania, aby pokazać ci wszystko już teraz. — Wobec tego zostaw mnie samego na dwie noce. Dzisiejszą i jutrzejszą. Chyba nie żądam zbyt wiele, prawda? Chcę zostać sam. Był wyraźnie rozczarowany, może nawet trochę podejrzliwy. Mówiłem jednak całkiem serio. Powiedziałem to, co uważałem za słuszne. Zrobiłem to z pełną premedytacją. I wiedziałem, co mówię. — Czy można cię oszukać? — zapytałem. — Oczywiście — odparł. — Polegam na moich zdolnościach, podobnie jak ty na swoich. Mam swoje ograniczenia. Podobnie jak ty swoje. Można cię oszukać. Podobnie jak mnie. — A co z Bogiem? — Ach — mruknął z odrazą. — Gdybyś tylko wiedział, jak nieadekwatne jest to pytanie. Nie wyobrażasz sobie, jak bar cię potrzebuję. Jestem taki zmęczony — rzekł nieco donośniejszym tonem. — Bóg jest… ponad to. Nie sposób Go oszukać, muszę to przyznać. Chciałeś dwóch nocy, dzisiejszej i jutrzejszej. Dobrze. Daję ci je. Nie będę cię niepokoił ani prześladował, jak to nazywasz. Czy jednak mogę zapytać, co zamierzasz? — Po co? Albo dajesz mi te dwie noce, albo nie! — Słyniesz z tego, że jesteś nieprzewidywalny — powiedział. Uśmiechnął się szeroko. To było bardzo miłe. Uderzyło mnie nim coś jeszcze, coś oczywistego. Nie tylko jego proporcje były doskonałe, nie było w nim żadnych widocznych mankamentów; ot i cały Zwyczajny Mężczyzna. Nie dał po sobie poznać, że wie, iż mu się przyglądam, ani nie przejął się moimi wnioskami, jeśli zdołał je wyczytać z mojego umysłu. Po prostu czekał na mnie spokojnie i cierpliwie. — pora — rzekłem. — Muszę wrócić do Dory. — Po co?
|