Kto nie zna praw elektryczności, nie zna praw hydrauliki; przenikają się one bowiem wzajemnie. To prawda, że nie masz trudniejszej i mozolniejszej nauki; graniczy ona z szarlataństwem, jak astronomia graniczy z astrologią. Bez tej nauki jednak nie ma wiedzy żeglarskiej. Jednym z najbardziej złożonych i groźnych zjawisk na morzu jest śnieżna burza. Burza śnieżna to burza magnetyczna. Jest ona tworem bieguna, jak zorza polarna; to biegun jest sprawcą i tamtego światła, i tej mgły, a prąd magnetyczny przejawia się zarówno w płatkach śniegu, jak i w płomiennych wstęgach. Burze – to nerwowe ataki morza, to jego ataki szału. Morze miewa bowiem też swoje humory. Burze można przyrównać do chorób. Jedne z nich są śmiertelne, inne – nie; z jednej można wyjść, z innej się nie wychodzi. Zawieja śnieżna zazwyczaj bywa śmiertelna. Jarabija, jeden ze sterników we flocie Magellana96, określał ją jako, chmurę, co wylazła diabłu ze złego końca4. Dawni żeglarze hiszpańscy nazywali burzę taką la nevada, jeżeli towarzyszył jej śnieg, la helada zaś, jeżeli towarzyszył jej grad. Podług ich mniemania spadały wówczas razem ze śniegiem nietoperze. Burze śnieżne to właściwość podbiegunowych szerokości geograficznych. Czasami jednakże ześlizgują się one – rzec by można: walą – i na nasze strefy, zniszczenie towarzyszy bowiem nieodłącznie tym powietrznym zamieszkom. Jak to już wiemy, „Matutina” odbijając od Portlandu zapuściła się śmiało w tę wielką przygodę, której dodawała grozy nadciągająca burza. Wypłynęła naprzeciw niebezpieczeństwu z jakąś rozpaczliwą odwagą. A jednak – podkreślić to należy – na ostrzeżeniach jej me zbywało. II. POSTACIE, ZNANE NAM JUŻ, WYSTĘPUJĄ WYRAŹNIEJ Dopóki barkas żeglował po zatoce Portlandu, morze było jeszcze ciche, fala gładka. Na niebie było jasno, choć wody oceanu już pociemniały. Chwiejba była mała. Barkas trzymał się możliwie blisko nabrzeżnych skał, które stanowiły dla niego dogodną osłonę. Dziesięcioro ich było na niewielkiej feluce biskajskiej – trzech ludzi z załogi i siedmiu pasażerów, w tym dwie kobiety. W oświetleniu pełnego morza – o zmierzchu bowiem na morzu 4 Una nube salida del malo lado del diabolo. 44 jest o wielo jaśniej niż na lądzie – twarze dostrzegalne były całkiem wyraźnie. Zbiegowie nie kryli się już zresztą, odzyskali swobodę ruchów, każdy z nich odsłonił oblicze, odzyskał głos, wyjście w morze była dla nich chwilą wyzwolenia. Pstrokata rozmaitość tej ludzkiej zbieraniny biła po prostu w oczy. Kobiety nie miały wieku; wędrowne życie postarza przedwcześnie, ubóstwo jakże szybko piętnuje zmarszczkami twarze. Jedna z tych kobiet była Baskijką, druga – ta z różańcem o grubych ziarnach – Irlandką. Twarze miały obie obojętne, pozbawione wyrazu, co jakże często napotkać można u biedaków. Zaraz po wejściu na łódź przycupnęły obok siebie na kuferkach, u stóp masztu. Rozmawiały; irlandzki i baskijski, jakeśmy już o tym wspominali, to języki pokrewne. Włosy Baskijki namaszczone były cebulą i bazylią. Szyper był Baskiem z Guipuzcoa, jeden z marynarzy pochodził z północnych zboczy Pirenejów, drugi – z południowych, obaj więc byli Baskami, synami jednego ludu, choć pierwszy mógł zwać się Francuzem, a drugi Hiszpanem. Baskowie mało się troszczą o swoją oficjalną ojczyznę. Mi madre se llama montana, „matką moją są góry”, mawiał mulnik Zalareus. Spośród pięciu mężczyzn towarzyszących dwu kobietom jeden był Francuzem z Langwedocji, drugi Francuzem z Prowansji, trzeci pochodził z Genui, czwarty, starszy już człowiek, ten, co nosił kapelusz (bez otworu na fajkę), wydawał się być Niemcem, piąty wreszcie wódz bandy, był Baskiem z Biscarossy. On to właśnie jednym kopnięciem nogi strącił do wody deskę, kiedy dziecko chciało wejść po niej na łódź. Człowiek ten był barczysty, ruchliwy, gwałtowny, łachmany jego – jak pamiętamy – połyskiwały świecidłami i cekinami. Nie mógł on usiedzieć na miejscu, ruszał się, chodził tam i na powrót, z dziobu na rufę, wydawać by się mogło, że miota nim niepokój, teraz, kiedy znajdował się pomiędzy tym, co już uczynił, a tym, co dopiero stać się miało. Wódz bandy, szyper i marynarze – byli oni wszyscy czterej Baskami – porozumiewali się ze sobą to po baskijsku, to po hiszpańsku, to po francusku, trzy te języki bowiem rozpowszechnione
|