Jak ptaki rozprawiające świegotem o poranku o przygodach nocy, tak one po przejściu kalifa, na którego ślady rzucano zaraz kwiaty i miał bursztynowy, mówiły sobie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...
»
Spojrzawszy na plan, jaki miałem przy sobie, zdecydowałem się wracać inną drogą, wybrałem więc Marsh Street zamiast State Street...
»
Lud rozmawiał głośno, nawoływał się, śpiewał, chwilami wybuchał śmiechem nad jakimś dowcipnym słowem, które przesyłano sobie z rzędu do rzędu, i...
»
Rozdział wrześniowy We wrześniu Stara Dama wyznała samej sobie, że minione lato było dziwnie szczęśliwe, a niedziele i te sobotnie popołudnia...
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
cze, by wyrobi sobie negatywne wraenie na jego temat;doszlibymy do wniosku, e w sieci, owszem, istnieje ycie,lecz jest ono okropne, brutalne i pene...
»
Agnes poczuła ulgę: Laura zapewne nie umiała wyobrazić sobie niczego konkretnego jako “czegoś”, lecz jej gest nie pozostawiał cienia wątpliwości: to...
»
84Grecy i Rzymianie znali dobrze inne liczne odmiany kwarcu, lecz nie zdawali sobie sprawy, e s one wszystkie t sam substancj mineraln...
»
prze¿ywa nasze upokarzanie go, oszukiwanie i wykorzystywanie jego naiwnej ufnoœci do naszych doros³ych, egoistycznych celów i cierpi, nie mog¹c sobie poradziæ z...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Ujrzał to kosooki rzezaniec, a bojąc się, aby oczu potem nie miała czerwonych, wyliczył jej cienkim bambusem dziesięć plag, aby ukryła łzy, co się też stało.
Al Mahar czekał.
Wiele już razy księżyc usiadł był na szczycie najwyższego minaretu jak złoty ptak, co odpoczywa przez chwilę zmęczony wędrówką, lecz spędzony ujadaniem i wyciem psów, widoku jego nie znoszących, spłynął powoli, omijając powoli gwiazdy, by snadź której drobniejszej nie strącić z firmamentu, jak to się zdarza czasem, i wtedy gwiazda, zbladłszy nagle ze śmiertelnej trwogi, strząśnięta z wielkiego dywanu nieba leci w dół, wlokąc za sobą, rozpostarte na wichrze, złote swoje długie włosy. Kalif patrzył w niebo i liczył księżyce, ile zaś razy księżyc umierał, zżarły przez żarłoczne chmury jak dusza Mahara przez smutek, tyle razy kalif wydzierał jeden szmaragd z turbanu i rzucał go w morze, aby nie stracić rachuby czasu. Z dwudziestu czterech trzy już tylko zostały na pysznym jego turbanie szmaragdy, kiedy mu nagłe doniesiono, że do pałacu jego zdąża poselstwo indyjskiego władcy, z nim zaś nikt ze służby kalifa, którą był wysłał z darami przed dawnym już czasem.
Kazał sobie Al Mahar przynieść nowy turban, diamentami sadzony, tak świetny, jakiego nie ma nawet słońce o brzasku, kiedy na głowę wdziewa niezmierny kołpak purpurowy, w którym lśnią w złotej oprawie najpiękniejsze drogie kamienie i na którym powiewa chwiejąca się kita z pierzastych chmur, poruszana wiatrem. Pyszna kita na turbanie kalifa, osypana pyłem diamentowym jak przeczystą rosą, ową była, którą Al Mahar rzadko wydobywał ze skarbca, powiedział mu bowiem Jeden hodża (który potem oszalał), że mu jej Allach zazdrości, sam takiej nie mając, nie godzi się zaś Boga swego kłuć w oczy czaplim pierzem.
Przyoblekł potem szaty przecudnego koloru, zaś na barki nałożył świetny płaszcz, mający ciężar tysiąca diamentów i tyluż rubinów, mniejszej nieco ilości szmaragdów i pereł, tyle bowiem tych kamieni, ociekających słońcem lub krwią, zieleń sobą sączących lub tajemniczym dna morskiego migających blaskiem, rozsianych było na tkaninie, lśniącej jak toń wody o zachodzie słońca, ciepłej jak powiew w pustyni i tak miękkiej jak kobieca ręka. Tak był wspaniały w stroju tym Al Mahar, że ujrzawszy go, słudzy padali na twarz i bili pokłony, zaś derwisz jeden mniemając, że na łaski kalifa zasłuży, udał, że oczy sobie przeciera, potem, na brzuch upadłszy, począł jęczeć: „Prorok! Prorok!” Zdumiał się najpierw Al Mahar, kiedy mu zaś zdumienie przeszło, podnieść się kazał derwiszowi i najłaskawiej własną ręką w plugawy pysk mu dać raczył.
Odetchnął potem i pytać począł, gdzie jest wielki wezyr, na co mu powiedziano, że wielkiej wagi roztrząsa sprawy w tej chwili, od których los państwa zawisnął. Zatroskał się o swego sługę kalif Al Mahar i w całym swym blasku sam poszedł do jego komnat, lecz u drzwi stanąwszy, zdumiał się po raz drugi, albowiem wezyr, na dywanie siedząc, tłukł sobie orzechy wielką pieczęcią państwową, jako że była żelazna i bardzo ciężka.
Zmarszczył brew wielki Al Mahar i gniew tłumiąc rzekł:
- Porzuć, psi synu, tę robotę i pójdź, abyś stanął za moim tronem, kiedy będę przyjmował poselstwo i największego mędrca, jakiego oglądała ziemia.
Jak pies, ogon pod siebie wtuliwszy, idzie zi swoim panem, tak szedł wezyr za Al Maharem do wielkiej sali, w której środku biła fontanna; woń z niej szła dokoła, zaledwie dostrzegalnym przędząc się pyłem, gdyż wiele do wody wlewano wonności, co nawet było potrzebne, u tej bowiem fontanny myli sobie ręce eunuchy i inni dostojnicy dworu, zdarzało się też, że ten i ów, zbytnio się leniąc i czyniąc niechlujnie, wcale nie różaną wodę dolewał do marmurowe] cysterny fontanny, w której i tak już wiele gniło odpadków daktyli, owoców wszelkich, a nawet kość barania.
W tej to sali usiadł na trzydziestu dziewięciu poduszkach dostojny kalif Al Mahar, zaś naokół usiedli dostojnicy, wielką zdradzający ciekawość, co można było poznać łacno po twarzach, chyba że który żuł bakalie lub twarde baranie żyły i nadmiernie poruszał szczekami; kalif zaś oczy z lekka przymknąwszy, lśnił w bogactwach i przepychu diamentów, jak wspaniały księżyc lśni wśród gwiazd, i wyglądał jak drzemiący lew, co zjadłszy do syta, odpoczywa, w złotym zagrzebany piasku. Otworzył jednakże jedno oko, usłyszawszy hałas na dziedzińcu i .stuk wielu sandałów na granitowym jego bruku, drugie zaś wtedy dopiero, kiedy się do sali tłoczyć poczęła wielka ciżba dziwnych ludzi, których słońce przypaliło tak, jak żar węgli przypala barany, wielu mężów koloru zgniłego barana, a tak chudych, że najchudszy derwisz w państwie kalifa był przy nich człowiekiem opasłym, jako nieczysty wieprz; zdawać się mogło, że ludzie ci nie rzucają cienia i że nie oni niosą w rękach długie spisy, lecz spisy niosą ich, wywijając nimi, jak wiatr chudą wywija gałęzią.

Powered by MyScript