Jeśli ta niewinna panna uprze się, że tylko ślub uratuje ją przed upadkiem, to wówczas on będzie miał coś do powiedzenia...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
Kiedy Mick Jagger koczy 50 lat, nie robio tu ju moe takiego wraenia, jak owe pamitne urodziny, kiedy koczy 30 - ale to tylko z tego powodu, e by czas, kiedy...
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów — powiedział Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
Sarabanda, tak jak się nagle zaczęła, tak nagle ustała i pozostały tylko dwie postaci: jeden katar wysoko na skale i, na drugim krańcu, jeden Michał Scoto...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
 — A moglibyście komuś o tym powiedzieć? 512 ERNEST HEMINGWAY — Dobrze — odrzekł kapral...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Żona jego brata zostanie matką przyszłego markiza Wolverton, nie pozwoli więc, żeby jego ród splamiła krew wulgarnej i podstępnej dzierlatki.
Z niechęcią myślał o podróży. Długie godziny w trzęsącym się powozie, rozmokłe drogi, niestrawne jedzenie. A w tej chwili nie miał nawet dobrego woźnicy, ponieważ ostatni odszedł i jeszcze nie znalazł następcy.
W dodatku będzie czuł się jak idiota, wędrując po kraju za zwariowaną Amerykanką, szpiegiem na emeryturze i płomienną feministką. Na samą myśl o tym nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Maxie zsunęła kapelusz na oczy, żeby ochronić je przed słońcem i ukryć spojrzenie, jakie rzuciła towarzyszowi. Znowu naszedł ją jeden z tych momentów, kiedy brakowało jej tchu, a zdarzało się to za każdym razem, kiedy patrzyła na Robina. Jest zbyt piękny, zbyt tajemniczy, żeby był prawdziwy.
Rozmowa z nim nie sprawiała jej trudności. Przeciwnie, rozmawiało się z nim równie łatwo jak z ojcem. Kiedy Robin zmęczył się milczeniem, słowa płynęły mu z ust jak szemrzący strumień. Wciągał ją w dyskusję na temat mijanych krajobrazów, pogody oraz godnej pożałowania wojny pomiędzy ich krajami. Nigdy jednak nie powiedział nic o sobie. Nadal nie znała jego prawdziwego nazwiska. Raz na zawsze porzuciła przesąd, że tylko ludzie cisi są tajemniczy.
Najdziwniejsze było to, że zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen, tak doskonały, że zaczęła się zastanawiać, czy z nią jest coś nie tak. Nie chodziło o to, że chciała, by ją obrażano, ale przynajmniej takie zachowanie rozumiała. Tymczasem miała przy sobie czarującego, lecz zagadkowego towarzysza. Wszystko to wytrącało ją z równowagi i dość często zapominała, że pomimo osobistego uroku Robin jest przede wszystkim włóczęgą.
Kiedy droga przeszła w wąską ścieżkę, Robin przerwał ciszę pytaniem:
– Czy opowiadałem ci o mojej pracy w cyrku w Austrii? Uśmiechnęła się, zastanawiając, cóż takiego wymyśli tym razem.
– Jeszcze nie. Twój repertuar zabawnych historii wydaje się niewyczerpany. Opowiedz o tym cyrku. Nie wątpię, że byłeś mistrzem w chodzeniu po linie.
– Nie trafiłaś – odpowiedział. – Konie są o wiele łatwiejsze do opanowania, byłem więc woltyżerem.
– Robin, czy kiedykolwiek powiesz mi prawdę? Popatrzył na nią z urazą.
– Każdy głupi mówi prawdę. Trzeba dużego talentu do kłamania.
Śmiała się głośno, kiedy zza krzaków wyłoniło się dwóch jeźdźców. Jeden z nich zatrzymał się przed Maxie i Robinem, a drugi za nimi. Obydwaj mieli na twarzach maski, a w dłoniach pistolety.
– Stać i ręce do góry! – krzyknął przywódca. Był to chudy blondyn o błyszczących oczach.
Serce Maxie skurczyło się ze strachu. Choć liczyła się z kłopotami w drodze, nie myślała, że zostanie napadnięta. Napastnicy wyglądali na zdenerwowanych i bardzo niebezpiecznych.
Stojący za nią Robin podniósł posłusznie ręce do góry.
– Musicie być w prawdziwej potrzebie, jeśli napadacie na takich jak my – stwierdził ze spokojem, naśladując akcent wieśniaka. – Nie mamy nic wartościowego. Lepiej się obłowicie na Great North Road, napadając na bogate powozy.
– Cholerny tam tłok – mruknął mężczyzna z tyłu. Ciemnowłosy i przysadzisty, trzymał pistolet wycelowany w plecy Robina. – Łatwo dostać tam kulkę.
– Ciężkie czasy – dodał drugi. – Może nie macie dużo, ale kilka szylingów to więcej niż nic. Jem, sprawdź ich.
Jem zsiadł z konia i zabrał się do przeszukiwania kieszeni Robina. Znalazł w niej garść monet.
– Nie kłamał, nic nie ma – powiedział po przejrzeniu tobołka.
– Przeszukaj chłopaka – polecił blondyn. – To on może nieść coś wartościowego, bo na takiego nie wygląda.
Maxie stała sztywno, modląc się w duchu, żeby przestępca nie poczuł mało chłopięcych kształtów ukrytych pod luźnym ubraniem. Choć brała pod uwagę możliwość gwałtu, jednak w chwili, gdy szorstkie łapy rzezimieszka myszkowały po jej ciele, nie potrafiła zachować obojętności. Na szczęście obwiązała biust bandażem i złodziej nie zorientował się, jaka jest płeć jego ofiary. Nie znalazł też noża ukrytego w bucie. Szybko jednak odkrył wewnętrzne kieszenie peleryny i wyjął harmonijkę.
– Co to, Ned?
– Coś w rodzaju organków – wyjaśnił zapytany. – Pewnie warte szylinga albo dwa.
Maxie zagryzła usta, żeby głośno nie zaprotestować. Na szczęście złodziej nie znalazł kolczyków, ukrytych w tej samej kieszeni, za to natrafił na zegarek ojca.
– Miałeś rację – stwierdził. – Ten chłopak rzeczywiście coś ma. To chyba złoto i sporo za niego dostaniemy.
– Daj mi go. – Po obejrzeniu zegarka, Ned skinął głową z satysfakcją i wsunął zdobycz za pazuchę. – A teraz sprawdź szyję chłopaka. Ma tam srebrny łańcuszek.
Maxie skrzywiła się z obrzydzenia, kiedy brudne łapska wsunęły się pod kołnierz i wyłowiły srebrny krzyżyk.
– A nich to wszyscy diabli, mamy dzisiaj szczęście! – Otworzył zamek i ściągnął jej łańcuszek z szyi.
– Nie! – zawołała. – Nie zabierajcie tego. Należał do mojej matki. To jedyna rzecz, która mi po niej została.
– To źle – stwierdził Jem z obrzydliwym rechotem, po czym zabrał się do przeszukiwania jej tobołka.
Oślepiona wściekłością już sięgała po nóż, kiedy poczuła mocny uścisk na łokciu i usłyszała ostry szept Robina:
– Nie jest wart twojego życia. – Kiedy posłała mu wściekłe spojrzenie, dodał: – Pomyśl trochę, do diabła! Czy twoja matka chciałaby, żebyś umarła za kawałek metalu?
Te słowa wróciły jej jasność myślenia. Uniosła wzrok i zobaczyła, że lufa pistoletu Neda skierowana jest prosto na nią.

Powered by MyScript