— Powiem pierwszemu odpo- wiedzialnemu człowiekowi, jakiego zobaczę. Wszyscy wiedzą, że to wariat. — A ja go zawsze miałem za wielką figurę — rzeki Gomez. — Za chwałę Francji. — Może sobie być chwałą i czym chcecie — powiedział kapral kładąc rękę na ramieniu Andresa. — Ale jest zwariowany jak pluskwa. Ma manię rozstrzeliwania ludzi. — Naprawdę? — Como lo oyes* — odparł kapral. — Ten stary zabija więcej ludzi niż dżuma. Mata mas que la peste bubonica. Ale nie zabija faszystów tak jak my. Que va. Skąd! Mata bichos raros. Zabija samych specjalnych. Trockistów. Odszczepieńców. Wszelakie rzadkie bestie. Andres nic z tego nie rozumiał. — Kiedyśmy byli w Escorialu, rozstrzelało się nie wiem ilu z jego rozkazu — mówił kapral. — Zawsze to z nas formują pluton egzekucyjny. Ludzie z Brygad nie chcą rozstrzeliwać swoich. Szczególnie Francuzi. Za każdym razem robimy to my, żeby uniknąć trudności. Rozstrzeliwaliśmy Francuzów. Rozstrzeliwa- liśmy Belgów. I innych różnej narodowości. Wszelkiego rodzaju. Tiene mania de fusilar gente5. Zawsze za coś politycznego. To wariat. Purifica mas que el salvarsdn. Wyczyszcza lepiej niż salvarsan6. — Ale powiecie komuś o tym meldunku? — Tak, człowieku. Na pewno. Znam wszystkich z tych dwóch brygad. Każdy tędy przejeżdża. Znam nawet wszystkich Rosjan, chociaż mało ich mówi po hiszpańsku. Nie damy temu wariatowi rozstrzeliwać Hiszpanów. — Ale ten meldunek... 4 (hiszp.) — Tak jak słyszysz. 5 (hiszp.) — Cierpi na manię zabijania ludzi. 6 salvarsan — preparat arsenowy stosowany dawniej w leczeniu chorób powodowanych przez krętki, m. in. kiły. 513 KOMU BIJE DZWON — O meldunku też powiem. Nie martwcie się, towarzyszu. Wiemy, jak dać sobie radę z tym wariatem. On jest niebezpieczny tylko dla swoich ludzi. Teraz już go znamy. — Wprowadzić więźniów! — rozległ się glos Andre Mas- sarda. — Quereis echar un wago? — zapytał kapral. — Chcecie sobie coś łyknąć? — Czemu nie? Kapral wyjął z kredensu butelkę anyżówki i Gomez z Andre- sem napili się trochę. Kapral też. Otarł ręką usta. — Vdmonos — powiedział. Wyszli z wartowni czując, jak paląca anyżówka rozgrzewa im usta, żołądki i serca, i minąwszy sień weszli do pokoju, gdzie za długim stołem, nad rozłożoną mapą siedział Massard trzyma- jąc w ręku niebiesko-czerwony ołówek, którym zabawiał się w generała. Dla Andresa był to tylko jeszcze jeden epizod. Dużo ich już było tego wieczora. Jak zawsze. Ale jeżeli miało się papiery w porządku i czyste sumienie, nic człowiekowi nie groziło. W końcu zawsze puszczali i szło się dalej. Tylko że Ingles kazał się spieszyć. Andres wiedział już, że w żadnym razie nie zdąży na most, ale miał doręczyć meldunek, a ten stary, który siedział za stołem, schował go do kieszeni. — Stańcie tam — powiedział Massard nie podnosząc wzro- ku. — Słuchajcie, towarzyszu Massard — wybuchnął Gomez, którego gniew zaostrzyła jeszcze anyżówka. — Już raz dzisiej- szego wieczora zatrzymała nas ciemnota anarchistów. Potem wałkoństwo biurokratycznego faszysty. A teraz znów nadpo- dejrzliwość komunisty. — Zamknijcie twarz — rzekł Massard nie podnosząc głowy. — Tu nie wiec. — Towarzyszu Massard, to jest niezmiernie pilna sprawa — mówił Gomez. — Sprawa najwyższej wagi. Stojący przy nich kapral i żołnierz przysłuchiwali się temu z 514 ERNEST HKMINGWAY żywym zaciekawieniem, jak gdyby byli na sztuce, którą oglądali już wiele razy, ale której najlepsze momenty zawsze umieli doceniać. — Wszystko jest pilne — powiedział Massard. — Każda rzecz ma wielką wagę. — Spojrzał teraz na nich trzymając ołówek. — Skąd wiecie, że Golz tu jest? Rozumiecie, jaka to poważna sprawa
|