- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów — powiedział Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
 — A moglibyście komuś o tym powiedzieć? 512 ERNEST HEMINGWAY — Dobrze — odrzekł kapral...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...
»
– Zajm? si? tym – powiedzia? Orlan...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Pili wodę, jechali przed siebie, nie zastanawiając się zu­pełnie nad tym światem. Beztroska była przyczyną rychłej śmierci w Drogach. Rand przełknął ślinę, z nadzieją, że jego żołądek zaraz się uspokoi.
- Za późno, żeby się przejmować tym, co za nami ­powiedział. - Od tej chwili jednak będziemy uważali na swoje kroki.
Zerknął na Hurina. Węszyciel wtulił głowę w ramiona, miotał oczami na wszystkie strony, jakby gorączkowo za­stanawiał się, co na niego skoczy i skąd. Ten człowiek tropił morderców, ale teraz zwaliło się na niego więcej, niż mógł znieść.
- Opanuj się, Hurin. Jeszcze nie zginęliśmy i nie zgi­niemy. Po prostu od tej chwili musimy być ostrożni. To wszystko.
W tym właśnie momencie usłyszeli przeraźliwy krzyk, stłumiony przez odległość.
- To kobieta! - powiedział Hurin. Nawet ta odrobi­na normalności wyraźnie go ożywiła. - Wiedziałem, że...
Znowu usłyszeli krzyk, znacznie bardziej rozpaczliwy niż poprzedni.
- Musiałaby umieć fruwać - orzekł Rand. - Ona jest na południe od nas. - Kopniakami zmusił Rudego, by już po dwóch krokach zaczął biec na złamanie karku.
- Bądź ostrożny, sam ostrzegałeś! - krzyknął w ślad za nim Loial. - Światłości, Rand, pamiętaj! Bądź ostrożny!
Rand położył się płasko na grzbiecie Rudego, pozwala­jąc ogierowi ruszyć pełnym galopem. Łatwo było mówić o ostrożności, ale w głosie kobiety brzmiał śmiertelny strach. Jej krzyk nie pozostawiał mu czasu na ostrożność. Na skraju następnego strumienia, w parowie o stromych brzegach, głębszym niż większość dotąd przekraczanych, ściągnął wodze, Rudy zahamował, rozbryzgując na wszy­stkie strony grad kamieni i grud błota. Krzyki nie ustawały...
"Tam!"
Ogarnął wszystko jednym spojrzeniem. W odległości ja­kichś dwustu kroków, pośrodku strumienia, stała obok swe­go konia kobieta i cofała się w kierunku drugiego brzegu. Ułamaną gałęzią odpędzała warczące... coś. Rand przełknął ślinę, przez chwilę oszołomiony. Gdyby żaba była tak wiel­ka jak niedźwiedź, albo gdyby niedźwiedź miał szarozieloną skórę żaby, mógłby tak wyglądać. Wielki niedźwiedź.
Nie zastanawiając się dłużej, zeskoczył na ziemię, zdej­mując łuk z pleców. Gdyby próbował podjechać bliżej, mo­głoby być za późno. Kobieta ledwie potrafiła utrzymać to... coś... na odległość wyciągniętej gałęzi. Dzielił ich spory dystans - mrugał, starając się go ocenić, dystans wydawał się zmieniać o całe piędzi za każdym razem, gdy to coś się poruszyło - niemniej jednak cel był duży. Naciąganie cię­ciwy obandażowaną dłonią nie wychodziło zgrabnie, wypu­ścił jednak strzałę, zanim unieruchomił nogi.
Grot utkwił do połowy w skórze, a bestia odwróciła się błyskawicznie, by spojrzeć na Randa. Mimo odległości od­ruchowo zrobił krok w tył. Nie przychodziło mu do głowy żadne zwierzę o takim ogromnym, trójkątnym łbie, szerokim dziobie, zakrzywionym do rozrywania mięsa. Poza tym stworzenie miało troje oczu, małych i dzikich, otoczonych wyraźnie twardymi obwódkami. Bestia rozpędziła się-i rzu­ciła się w jego stronę przez strumień, wielkimi susami, roz­bryzgując wodę. Oko mamiło Randa, jakby niektóre ze sko­ków były dwukrotnie dłuższe niż inne, choć przecież musiały być takie same.
- W oko! - zawołała kobieta. Zważywszy poprzed­nie krzyki, jej głos brzmiał teraz zaskakująco spokojnie. ­Musisz trafić w oko, żeby go zabić.
Przyciągnął lotki następnej strzały do ucha. Z niechęcią poszukał pustki, nie chciał tego robić, jednak to właśnie w tym celu uczył go Tam i wiedział, że bez niej nigdy nie uda mu się trafić.
"Mój ojciec" - pomyślał z uczuciem straty i wypełniła go pustka. Zobaczył migotliwe światło saidina, ale zamknął się przed nim. Stał się jednością z łukiem, ze strzałą, z mon­strualnym kształtem pędzącym prosto na niego. Zespolił się z tym maleńkim okiem. Nawet nie poczuł, gdy strzała wy­skoczyła z cięciwy.
Bestia zerwała się do kolejnego skoku, w najwyższym punkcie jej lotu strzała trafiła prosto w środkowe oko. Zwie­rzę wylądowało, wzbijając ogromną fontannę wody i błota. Po chwili już tylko kręgi rozchodziły się po powierzchni wody, ciało jednakże pozostawało zupełnie nieruchome.
- Dobry strzał i bardzo odważny - zawołała kobieta. Zdążyła już dosiąść swego konia i jechała mu na spot­kanie. Rand poczuł lekkie zdziwienie, iż nie zaczęła uciekać w chwili, kiedy uwaga stwora została odwrócona. Minęła zwaliste cielsko, nadal otaczane drobnymi falami znamio­nującymi drgawki agonii, nawet na nie nie zerknąwszy. Jej wierzchowiec wdrapał się na drugi brzeg, potem zsiadła.
- Niewielu ludzi odważyłoby się stanąć do walki z szarżującym grolmem, mój panie.

Powered by MyScript