dzyzdaniowym (nie — śródzdaniowym: to by już stanowiło o przekroczeniu granicy między prozą i poezja) — tekst będzie wyglądał jak „Pierwsza świetność” Buczkowskiego i artykulacja w swej lokalności, a nie uprzedmiotowienie całościowe — ulegnie agnozji. Oś, na której odkładamy umiejscowienia „generatorów losowości”, jest entropijna tylko, a lokalizacje powiadamiają o skutkach, jakie wywiera na dzieło niewyróżnialność stanów, która daje — widzieliśmy to — konsekwencje ontologiczne, epistemologiczne, jako całościowe, aż do —tylko już zdaniowe naruszających semantyczną stateczność — na krańcu przeciwnym skali. Między takimi biegunami rozpościera się państwo literatury, przy czym oba zostały już osiągnięte. Nie okazały się miejscami, w których może ona bujnie rozkwitać. Najwyższa wolność — całościowa albo lokalna — staje się najwyższą potencjalnie oryginalnością wprawdzie, ale zarazem — nieczytelnością całkowitą. Te dwa bezporządki, wywołane oderwaniem języka — na całej przestrzeni artykulacyjnej albo w jej punktach poszczególnych — od realnego świata, jak gdyby podwojone „zero absolutne”, zdają się wywierać na pisarzy osobliwe przyciąganie. Mnożą się próby najbliższego do tych miejsc podejścia — takiego, które jeszcze tekstów w ruinę nie obraca. Szczególna ekwilibrystyka! I znamienna zarazem — jako ucieczka co ambitniejszego pisarstwa od z dawien dawna zamieszkałych, środkowych części skali, objętych przez konwencje tradycyjne i porządki niezliczona ilość razy wypróbowane w literaturze. Ponieważ dzieło nie jest systemem dedukcyjnym, wcale nie jest tak, żeby „generatory losowości” czy, na odwrót, „porządku” nie mogły być lokowane podczas kreacji — w kilku niejako miejscach skali naraz. Daje to przestwór takiej kombinatoryki potencjalnej, która powinna by zaspokoić największe nawet apetyty nowości. A jednak właśnie owe krańce stanowią szczególna atrakcję — czy dlatego, że, jak pisał kiedyś M. Leiris, literaturze, żeby stała się „czynem”, potrzeba jakiejś, możliwie realnej, namiastki zagrożenia, które weryfikuje powagę albo i — odwagę jej działań? Gdyby tak było. zagrożenie, które spotyka ona u biegunów, miałoby charakter bardzo osobliwy — zagłady kreowanego jako niekomunikowalności niszczenia przez chaos albo przez dowolność, która jest jego bardziej estetyczna niejako odmianą. Raz jeszcze: ciekaw jestem prawdziwie dalszych dróg ewolucji prozy narracyjnej w nadchodzącej przyszłości. Nowa powieść i matematyka Oprócz fizykalistycznej, próbowano też, .nowej powieści” przydać inną szanowna genealogię, matematyczną mianowicie. Rzecznicy tego kierunku literackiego podkreślają, że jego zasadą jest zerwanie z tradycyjną funkcją „powiadamiającą”: dotąd utwór stanowił „wiadomość”, „komunikat” (message) — i pełnił funkcje pośrednika pomiędzy wersjami i ocenami zdarzeń a ludźmi. „Nowa powieść” kładzie mediacji takiej kres: zastępuje bowiem funkcję odwzorowania — funkcją konstruowania pewnego systemu autonomicznego ze znaków i w tym ma przypominać właśnie kreację matematyczną. Albowiem, w samej rzeczy, system matematyczny nie odnosi się do rzeczywistości i nie powiadamia nas o jakichkolwiek jej własnościach, lecz wyłącznie — „o samym sobie”. Skoro nie chodzi tylko o metaforę, porównaniu temu wypada przyjrzeć się dokładniej. Każdy wywód matematyczny daje się rozdzielić na to, co w nim stanowi wyjściowy zbiór znaków, i na to, co stanowi reguły budowania z nich wyrażeń oraz ich przekształcania. Jedno i drugie nazwiemy odpowiednio — zbiorem elementów i zbiorem operatorów. Taki podział tu nam wystarczy: nie musimy bowiem dla celów naszej komparatystyki zajmować się dalszymi uszczegółowieniami rzeczy, związanymi np. z tym, że istnieją operatory różnego hierarchicznie rzędu (więc i takie, które operacji dokonują na operacjach). Zauważmy, że każdy wywód matematyczny posiada „usprawiedliwienie egzystencjalne” — podwójne. Z jednej strony dotyczy ono wewnętrznych stosunków zachodzących pomiędzy elementami, z których wyłączone być muszą stosunki sprzeczności. Kryteria takie, które sprawdzają tylko, czy dany wywód został zbudowany poprawnie, jeszcze jego wartości nie przesądzają. Albowiem poprawnych, jako niesprzecznych, wywodów można tworzyć ilość nieskończoną, lecz olbrzymia ich większość byłaby dla matematyka „bezwartościowa” — jako banalna, trywialna, nieistotna. O wartości danego wywodu decydują dopiero jego relacje zewnętrzne, nie odniesione do świata realnego, lecz do innych matematycznych wywodów jako do „systemowego tła”. Te stosunki wyrokują o tym. czy konkretny wywód jest. czy nie jest jakoś „cenny” albo i „rewelacyjny”.
|