pan udział w jubileszu naszej dobroczynnej fundacji? – Dlaczego ja? – byłem serdecznie już poirytowany, albowiem tak jak prałat i generał...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Czy to ostatnie słowo pana generała?— Ostatnie...
»
hierarchy of calls must happen (and thus the proper hierarchy is automatically generated by the compiler)...
»
— Byłem — odpowiedziałem z wolna, bo naraz jak gdyby podłoga jęła odpływać mi spod stóp...
»
Po kilku chwilach nasłuchiwania byłem już na dobre rozbudzony, gdyż głosy te miały takie brzmienie, że myśl o spaniu każdemu wydałaby się śmieszna...
»
W domu panowała śmiertelna cisza jak we wnętrzu czaszki, ale był przecież rok 1953, a ja byłem ateistą i nie wierzyłem w spirytyzm, w duchy ani fetyszyzm...
»
cia, bo miał specjalne uzdolnienia w tym kierunku, takie jak moja umiejętność projek- jakiego byłem zdolny, musiałoby zakończyć się roztrzaskaniem...
»
Jeżeli generator losowości umieścimy na poziomie najniższym, mię...
»
– Pozwól mi zaciągnąć przynajmniej sto razy po stu oszczepników i łuczników i sto wozów bojowych, a odzyskam dla ciebie całą Syrię, bo zaprawdę, gdy i...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Morgiana nie mogła powstrzymać śmiechu:– Urok? Na ciebie? A to po co? Avallochu, gdyby nawet wszyscy mężczyźni oprócz ciebie zniknęli z powierzchni...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

– Zupełnie się do tego nie nadaję!
– Panie prezesie – rozpoczęła swoją przemowę —musi pan wiedzieć...
Lecz dalej już jej nie słuchałem, tylko kiwając najuprzejmiej głową, myślałem o tamtym,
deszczowym i pochmurnym dniu sierpnia, w którym mój dziadek Karol opuścił gmach so-
pockiego Kurhauzu i statkiem „Titania” udał się do Gdańska. Tak, widziałem go, jak masze-
ruje Długim Pobrzeżem w tłumie podobnych mu turystów, przystaje obok poleru, robi zdjęcie
Motławy z holownikiem w tle i jest poirytowany z powodu deszczu, z powodu babki Marii i z
powodu sfastyk; deszcz nadchodzi falami co chwila i co chwila dziadek musi rozkładać para-
sol, chowając aparat i przewodnik do plecaka, babka Maria jest tego dnia niedysponowana i
spędza cały dzień w hotelowym pokoju, a sfastyki wiszą wszędzie: na frontonach kamienic,
na przedprożach, nawet na ulicznych latarniach, idzie więc dalej, aż do Węglowego Targu i
bierze stamtąd – zniechęcony do dalszego zwiedzania – taksówkę do Sopotu, gdzie babka
Maria, oczekując go w hotelu, nadal ma migrenę, dziadek wkłada więc kilkanaście guldenów
do pugilaresu i udaje się do kasyna, gdzie najpierw w oko przegrywa prawie wszystko, a po-
tem podchodzi do ruletki, gdzie machinalnie stawia dwa ostatnie sztony na rouge i wygrywa,
a wtedy, unosząc wzrok z wirującej kulki na krupiera, omal nie wykrzyknie:
„Ależ to ty, von Moll, co tutaj robisz?!”
Lecz wzrok byłego kapitana cesarsko—królewskiej baterii ciężkich dział mówi mu wyraź-
nie:
„Nie teraz, Karolu, pogadamy później...” – i pokazuje mu, żeby obstawił noir, dziadek wy-
grywa niezłą sumkę i nie odchodzi od stołu, dopóki piramidki sztonów nie urosną przed nim
jak nowojorskie drapacze, dopóki Gustaw von Moll nie skończy swojej krupierskiej zmiany, a
wtedy, już przed kasynem, padają sobie w objęcia, bo przecież ich koleżeństwo z okopów
101
wielkiej wojny to coś więcej niż przyjaźń, więc dziadek zaprasza Gustawa do „Kakadu”, nie
opodal, ale kapitan von Moll szepce; „Nie, tam roi się od tajniaków, a zresztą, muszę być dzi-
siaj u Hoffmanna, może pojedziesz ze mną?”
Przez chwilę trwa rozmowa:
„Nie wypada” – mówi mój dziadek. – „Nie znam tego Hoffmanna i jest już dosyć późno”.
„To nic nie szkodzi” – mówi kapitan von Moll. – „Ernest Teodor to wyjątkowy człowiek,
artysta” – dodaje po namyśle. – „Na pewno się ucieszy”.
Biorą więc spod hotelu taksówkę, lecz zgodnie z prośbą kapitana, gdy czarny dodge wiezie
ich w stronę Oliwy, gdy skręca obok opackiego parku, gadają tylko o pogodzie, hotelach,
kursie guldena i połączeniach kolejowych. I wprawdzie dziadek wciąż jeszcze nie wie, jakie
koleje losu zagnały von Molla tutaj, do Wolnego Miasta, i uczyniły zeń krupiera, to jednak
zaczyna się domyślać, że nawet tutaj, w Wolnym Mieście, czasami lepiej wysiąść jest z tak-
sówki o dwie przecznice wcześniej. Ostatni odcinek drogi idą więc przez Pelonker Weg pie-
chotą, w strugach deszczu, który jak murmurando jest tłem narracji kapitana.
„Czyż jego los” – zastanawia się dziadek Karol przeskakując rwące strugi i kałuże – „nie
jest przypadkiem odwrotnością mego?”
Kapitan stracił swoją ojczyznę, kiedy rozpadła się monarchia. Rzuciwszy się w wir intere-
sów, postradał cały swój majątek. Później, przez parę lat, chciał to nadrobić w Gujanie Ho-
lenderskiej, ale prócz nowych długów, malarii i rany postrzałowej nie przywiózł do Wiednia
nic cennego. Może skutkiem tych okoliczności przystał do socjalistów? Ale i ten wybór ka-
pitana Gustawa von Molla okazał się pechowy. Dokładnie w dzień Anschlussu musiał opu-
ścić Austrię, a Wolne Miasto Gdańsk, owa enklawa pod skrzydłami Ligi Narodów, wydała
mu się jedynym miejscem w Europie, gdzie można jeszcze mówić po niemiecku, bez obrzy-
dzenia i poczucia wstydu.
„Sam widzisz” – ciągnął już przy frontonie domu, który wynurzył się nagle z ciemności
parku i alei – „jak bardzo się myliłem”.
– Pani się myli – przerwałem dobroczynnej damie —nie jestem właścicielem żadnej firmy,
nie mogę wspomóc tak szlachetnego przedsięwzięcia.
Pewna, że kłamię, spojrzała na mnie bazyliszkowym wzrokiem i odpłynęła wreszcie w
przerzedzony tłum. Garden—party przy Polankach znacznie przed czasem miało się ku koń-

Powered by MyScript