Ktoś musi na oczach wszystkich odlecieć na „Toma Paine”. Jesteś pewna, że pan Bonforte nie może zebrać sił na tyle, żeby to zrobić?
— Co? Och, nie, z całą pewnością nie. Nie widziałeś go.
— No tak, nie widziałem. Wierzę ci na słowo. W porządku, Penny, jestem
znowu panem Bonforte, a ty moją sekretarką. Lepiej ciągnijmy to dalej.
— Tak jest. . . panie Bonforte.
Nie mogliśmy znaleźć wykazu telefonów w samochodzie i Penny musiała za-
dzwonić do informacji. Wreszcie połączono ją z hotelem wojażerów. Mogłem
słyszeć całą rozmowę.
— Klub Pilotów, mówi pani Kelly.
Penny przykryła mikrofon.
— Mam podać nazwisko?
— Graj w otwarte karty. Nie mamy nic do ukrycia.
— Mówi sekretarka pana Bonforte’a — odparła poważnie. — Czy jest tam
jego pilot, kapitan Broadbent?
— Znam go, skarbie. — Rozległ się okrzyk: — Hej, palacze! Widzieliście
może, gdzie poszedł Dak?
Po chwili powiedziała do Penny: — Poszedł do swojego pokoju. Już go ścią-
gam.
— Szyper? — rzuciła krótko Penny. — Szef chce z tobą mówić. — Podała mi
słuchawkę.
65
— Tu Szef, Dak.
— O. Gdzie pan jest. . . sir?
— Wciąż w samochodzie. Penny po mnie przyjechała. Dak, Bill zdaje się
zaplanował konferencję prasową. Gdzie ona ma być?
Zawahał się.
— Cieszę się, że pan zadzwonił, sir. Bill ją odwołał. Zaszła pewna. . . niewielka zmiana w sytuacji.
— Wiem o tym od Penny. Bardzo się cieszę, jestem raczej zmęczony. Dak,
postanowiłem, że nie zostanę dziś na planecie. Noga zaczyna mnie boleć i mam nadzieję na porządny odpoczynek w nieważkości. — W przeciwieństwie do Bonforte’a, nienawidziłem stanu nieważkości. — Czy ty albo Rog moglibyście przeprosić ode mnie komisarza i tak dalej?
— Zajmiemy się wszystkim, sir.
— Dobrze. Jak szybko możecie przysłać po mnie wahadłowiec?
— „Pixie” wciąż czeka na pana, sir. Jeśli zechce pan udać się do bramy numer trzy, zadzwonię i poproszą, żeby podstawili panu samochód.
— Doskonale. Wyłączam się.
— Ja też się wyłączam, sir.
Oddałem telefon Penny, żeby odłożyła go na uchwyt.
— Kudłaczku, nie wiem, czy ta częstotliwość jest monitorowana, czy nie,
a może cały samochód jest zapluskwiony? Niezależnie od tego, mogli dowiedzieć się tylko dwóch rzeczy: gdzie jest Dak, a co za tym idzie, gdzie jest ON. A druga: co zamierzam robić dalej. Czy nic ci to nie mówi?
Wyglądała na zamyśloną, po czym wzięła swój notatnik i napisała w nim:
„Pozbądźmy się samochodu”.
Skinąłem głową, wziąłem od niej notes i napisałem: „Jak daleko jest brama
numer trzy?”
Odpisała: „Można tam dojść na piechotę”.
Podjechała na jakiś parking dla kierownictwa obok jednego z magazynów.
W milczeniu wysiedliśmy z samochodu. Na pewno za jakiś czas zostanie zwró-
cony tam, gdzie należy — a teraz takie drobiazgi przestały mieć znaczenie.
Odeszliśmy na jakieś pięćdziesiąt metrów, kiedy przystanąłem. Coś było nie
w porządku. Na pewno nie pogoda, bo powietrze pachniało balsamicznie, a słoń-
ce świeciło jasno na czystym purpurowym marsjańskim niebie. Przejeżdżający
kierowcy i piesi raczej nie zwracali na nas uwagi, a jeśli już, to bardziej na towarzyszącą mi młodą kobietę, niż na mnie. A jednak czułem się dziwnie.
— O co chodzi, Szefie?
— Co? No właśnie!
— Sir?
— Nie jestem teraz „Szefem”. Taka ucieczka nie pasuje do charakteru postaci.
Wracamy, Penny.
66
Nie sprzeczała się ze mną, lecz pokornie podreptała do samochodu. Tym razem z odpowiednio dystyngowaną miną usiadłem na tylnym siedzeniu i pozwoli-
łem, aby zawiozła mnie pod bramę numer trzy.
Nie była to ta sama brama, którą weszliśmy. Myślę, iż Dak wybrał ją dlatego, że częściej odprawiano przez nią ładunki niż pasażerów. Penny nie zwracała uwagi na znaki i podjechała rollsem do samej bramy. Policjant terminalu próbował ją zatrzymać, ale oznajmiła chłodno: — To samochód pana Bonforte’a. Może pan
przekazać informację do biura komisarza, żeby go stąd zabrali?
Wytrzeszczył na nią oczy, zajrzał na tylne siedzenie, chyba mnie rozpoznał, bo zasalutował i pozwolił nam pozostać na miejscu.
|