- Położył dłonie na jej ramionach. - Jest wiele rzeczy, o których ty i ja powinniśmy porozmawiać, bez względu na to, czy są one skomplikowane i trudne, czy nie. Nie możesz tak ciągle zamykać się w sobie. Chcę... - Przerwał mu dzwonek u drzwi wejściowych. Zaklął zniecierpliwiony i poszedł otworzyć. Z korytarza do uszu Laine dobiegł łagodny, melodyjny głos. Uprzejmym uśmiechem powitała Orchideę King, która, wsparta na ramieniu Dillona, weszła do salonu. Laine uderzyło, że Orchidea i Dillon wyglądają jak para. Egzotyczna uroda Orchidei doskonale uzupełniała surowe, proste oblicze Dillona. Jej kobiece krągłości idealnie pasowały do jego szczupłej sylwetki. Patrząc na nią, Laine czuła się zaniedbana i prowincjonalna. - Dzień dobry, panno Simmons. - Orchidea zacisnęła dłoń na ramieniu Dillona. - Jak miło znów panią widzieć. - Dzień dobry, panno King. - Poirytowana własną niepewnością, Laine spojrzała na Orchideę chłodnym wzrokiem. - Sama pani powiedziała, że wyspa jest mała. - Rzeczywiście. Jak sądzę, miała pani okazję zobaczyć choć trochę. - Zabrałem dziś Laine na małą wycieczkę. - Dillon patrzył na Laine i nie mógł zauważyć błysku w bursztynowych oczach Orchidei. - No cóż, nie mogła trafić na lepszego przewodnika. - Odwróciła się bardziej do Dillona. - Cieszę się, że cię zastałam. Przyszłam upewnić się, że pamiętasz o luau jutro wieczorem. Bez ciebie nie będzie zabawy. - Przyjdę. Będziesz tańczyć? Laine zauważyła, że mówiąc to, Dillon nieznacznie się uśmiechnął. - Oczywiście, Tommy tego oczekuje. Dillon wyszczerzył zęby w uśmiechu. Spojrzał na Laine i pospieszył z wyjaśnieniem. - Tommy to siostrzeniec Miri. Jutro obchodzi swoje coroczne święto luau. Na pewno spodoba ci się ta uroczystość. - O tak - zgodziła się Orchidea. - Żaden turysta nie może opuścić wyspy, nie uczestnicząc wcześniej w luau. Zamierzasz zwiedzić inne wyspy podczas wakacji? - Obawiam się, że będą musiały poczekać na mnie do następnego razu. Przykro to mówić, ale kompletnie zawaliłam obowiązki turysty. Głównym celem mojej wizyty na Kauai była chęć zobaczenia ojca. Gwałtownie i ze zniecierpliwieniem Dillon wyswobodził się z uścisku Orchidei. - Muszę zobaczyć się z nadzorcą. Dotrzymaj, proszę, towarzystwa Laine przez kilka minut, dobrze? - Naturalnie. - Orchidea rozpuściła włosy. - Panno Simmons, proszę się rozgościć. - Orchidea przejęła rolę gospodyni domu, gdy Dillon je opuścił. - Co mogę pani zaproponować? Coś chłodnego do picia? Wściekła, że znalazła się w roli gościa Orchidei, Laine z trudem opanowała nerwy. - Dziękuję, nie. Dillon już o wszystko zadbał. - Wygląda na to, że spędzacie razem dużo czasu - skomentowała Orchidea i usiadła na krześle. Skrzyżowała nogi. Bardzo długie nogi, pomyślała Laine. Wyglądające jak z reklamy hawajskich atrakcji. - Szczególnie jak na kogoś, kto przyjechał odwiedzić ojca - dodała Orchidea. - Dillon bardzo hojnie szafował swoim czasem. - Laine przyjęła postawę Orchidei, nie mając jednak pewności, czy jest przygotowana na słowny pojedynek. - On w ogóle jest bardzo hojny. - Orchidea spojrzała na Laine pobłażliwie. - Łatwo jednak źle zinterpretować jego wielkoduszność, jeśli nie zna się go tak dobrze, jak na przykład ja. On potrafi być doprawdy czarujący. - Czarujący? - Laine powtórzyła z nutką powątpiewania. - Dziwne. Czarujący to słowo, które nie przyszłoby mi do głowy na myśl o Dillonie. Ale znasz go dużo lepiej niż ja... Orchidea złączyła dłonie i spojrzała na Laine. - Panno Laine, darujmy sobie może ten ugrzeczniony ton, kiedy jesteśmy same. - Twój wybór, panno King. - Laine kiwnęła głową. - Zamierzam poślubić Dillona. - Brzmi groźnie. - Serce Laine zabiło mocniej. - Przypuszczam, że Dillon zna ten plan? - Dillon wie, że go pragnę - odparła Orchidea, zirytowana reakcją Laine. - Nie podoba mi się, że spędzacie razem tyle czasu. - No to jest problem, panno King. - Laine uniosła szklankę do ust i upiła mały łyk. - Ale nie sądzi pani, że rozmawia z niewłaściwą osobą? Jestem przekonana, że rozmowa z Dillonem byłaby bardziej efektywna. - Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. - Uśmiechnęła się niemal przyjaźnie. - Jestem pewna, że możemy to załatwić między sobą. Nie sądzisz, że poproszenie Dillona o naukę latania było dość perfidne? Laine poczuła, jak ogarnia ją wściekłość na myśl o tym, że Dillon rozmawiał o niej z Orchideą. - Perfidne? Orchidea machnęła niecierpliwie ręką. - Na chwilę odwróciłaś uwagę Dillona. Być może udało ci się to dlatego, że jesteś tak bardzo różna od typu kobiet, jakie on preferuje. No ale taka słodziutka postawa nie będzie go interesować zbyt długo. - Jej melodyjny głos stracił swój wdzięk. - Wyrafinowana elegancja nie rozgrzewa mężczyzn, a Dillon z pewnością jest prawdziwym mężczyzną. - O, tak. Dość wyraźnie dał mi to odczuć. - Laine nie mogła powstrzymać się przed takim komentarzem. - Ostrzegam cię... - syknęła Orchidea. - Mogę spowodować, że nie będzie ci do śmiechu. - Jestem przekonana, że mogłabyś to zrobić. Prawdę mówiąc, do tej pory też nie było mi wesoło. - Dillon potrafi być bardzo mściwy, kiedy zorientuje się, że jest oszukiwany. Skończysz, tracąc więcej, niż chciałaś zdobyć.
|