- Laine...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Słowa kluczowe od A do Z25Modyfikator __cdecl należy umieścić przed nazwą zmiennej lub funkcji...
»
— Proszę mi darować — rzekłem ozięble i cokolwiek szyderczo — lecz czas nagli...
»
Calhouna dziwiła długość tej listy, nie stanowiła ona jednak powodu do zmartwienia...
»
- Zabiją cię - ostrzegam go...
»
Sandy podała główne danie, pyszną pieczeń wołową...
»
Orzeczenie sądu rozjemczego zapada przez decyzję sędziego rozjemczego i jest definitywne i nieodwołalne...
»
Poru o j wa 61,9 100,01 14,3 – 23,8 – 446 Medycyna Wet...
»
Trudno powiedzieć, co Lilith myślała o obecności Ewy...
»
naturalną
»
— Lub umierają dla niej — dodał Chłopiec...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- Położył dłonie na jej ramionach. - Jest wie­le rzeczy, o których ty i ja powinniśmy porozmawiać, bez względu na to, czy są one skomplikowane i trudne, czy nie. Nie możesz tak ciągle zamykać się w sobie. Chcę... - Przerwał mu dzwonek u drzwi wejściowych. Zaklął zniecierpliwiony i poszedł otworzyć.
Z korytarza do uszu Laine dobiegł łagodny, melodyjny głos. Uprzejmym uśmiechem powitała Orchideę King, która, wsparta na ramieniu Dillona, weszła do salonu.
Laine uderzyło, że Orchidea i Dillon wyglądają jak para. Egzotyczna uroda Orchidei doskonale uzupełniała surowe, proste oblicze Dillona. Jej kobiece krągłości idealnie pasowały do jego szczupłej sylwetki. Patrząc na nią, Laine czuła się zaniedbana i prowincjonalna.
- Dzień dobry, panno Simmons. - Orchidea zacis­nęła dłoń na ramieniu Dillona. - Jak miło znów panią widzieć.
- Dzień dobry, panno King. - Poirytowana własną niepewnością, Laine spojrzała na Orchideę chłodnym wzrokiem. - Sama pani powiedziała, że wyspa jest mała.
- Rzeczywiście. Jak sądzę, miała pani okazję zoba­czyć choć trochę.
- Zabrałem dziś Laine na małą wycieczkę. - Dillon patrzył na Laine i nie mógł zauważyć błysku w burszty­nowych oczach Orchidei.
- No cóż, nie mogła trafić na lepszego przewodnika. - Odwróciła się bardziej do Dillona. - Cieszę się, że cię zastałam. Przyszłam upewnić się, że pamiętasz o luau jutro wieczorem. Bez ciebie nie będzie zabawy.
- Przyjdę. Będziesz tańczyć?
Laine zauważyła, że mówiąc to, Dillon nieznacznie się uśmiechnął.
- Oczywiście, Tommy tego oczekuje.
Dillon wyszczerzył zęby w uśmiechu. Spojrzał na Laine i pospieszył z wyjaśnieniem.
- Tommy to siostrzeniec Miri. Jutro obchodzi swoje coroczne święto luau. Na pewno spodoba ci się ta uro­czystość.
- O tak - zgodziła się Orchidea. - Żaden turysta nie może opuścić wyspy, nie uczestnicząc wcześniej w luau. Zamierzasz zwiedzić inne wyspy podczas wakacji?
- Obawiam się, że będą musiały poczekać na mnie do następnego razu. Przykro to mówić, ale kompletnie zawaliłam obowiązki turysty. Głównym celem mojej wizyty na Kauai była chęć zobaczenia ojca.
Gwałtownie i ze zniecierpliwieniem Dillon wyswo­bodził się z uścisku Orchidei.
- Muszę zobaczyć się z nadzorcą. Dotrzymaj, pro­szę, towarzystwa Laine przez kilka minut, dobrze?
- Naturalnie. - Orchidea rozpuściła włosy.
- Panno Simmons, proszę się rozgościć. - Orchidea przejęła rolę gospodyni domu, gdy Dillon je opuścił. - Co mogę pani zaproponować? Coś chłodnego do picia?
Wściekła, że znalazła się w roli gościa Orchidei, Lai­ne z trudem opanowała nerwy.
- Dziękuję, nie. Dillon już o wszystko zadbał.
- Wygląda na to, że spędzacie razem dużo czasu - skomentowała Orchidea i usiadła na krześle. Skrzy­żowała nogi.
Bardzo długie nogi, pomyślała Laine. Wyglądające jak z reklamy hawajskich atrakcji.
- Szczególnie jak na kogoś, kto przyjechał odwie­dzić ojca - dodała Orchidea.
- Dillon bardzo hojnie szafował swoim czasem. - Laine przyjęła postawę Orchidei, nie mając jednak pew­ności, czy jest przygotowana na słowny pojedynek.
- On w ogóle jest bardzo hojny. - Orchidea spojrza­ła na Laine pobłażliwie. - Łatwo jednak źle zinterpre­tować jego wielkoduszność, jeśli nie zna się go tak dobrze, jak na przykład ja. On potrafi być doprawdy czarujący.
- Czarujący? - Laine powtórzyła z nutką powątpie­wania. - Dziwne. Czarujący to słowo, które nie przyszłoby mi do głowy na myśl o Dillonie. Ale znasz go dużo lepiej niż ja...
Orchidea złączyła dłonie i spojrzała na Laine.
- Panno Laine, darujmy sobie może ten ugrzeczniony ton, kiedy jesteśmy same.
- Twój wybór, panno King. - Laine kiwnęła głową.
- Zamierzam poślubić Dillona.
- Brzmi groźnie. - Serce Laine zabiło mocniej. - Przypuszczam, że Dillon zna ten plan?
- Dillon wie, że go pragnę - odparła Orchidea, ziry­towana reakcją Laine. - Nie podoba mi się, że spędzacie razem tyle czasu.
- No to jest problem, panno King. - Laine uniosła szklankę do ust i upiła mały łyk. - Ale nie sądzi pani, że rozmawia z niewłaściwą osobą? Jestem przekonana, że rozmowa z Dillonem byłaby bardziej efektywna.
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. - Uśmiechnęła się niemal przyjaźnie. - Jestem pewna, że możemy to załatwić między sobą. Nie sądzisz, że po­proszenie Dillona o naukę latania było dość perfidne?
Laine poczuła, jak ogarnia ją wściekłość na myśl o tym, że Dillon rozmawiał o niej z Orchideą.
- Perfidne?
Orchidea machnęła niecierpliwie ręką.
- Na chwilę odwróciłaś uwagę Dillona. Być może udało ci się to dlatego, że jesteś tak bardzo różna od typu kobiet, jakie on preferuje. No ale taka słodziutka posta­wa nie będzie go interesować zbyt długo. - Jej melo­dyjny głos stracił swój wdzięk. - Wyrafinowana elegan­cja nie rozgrzewa mężczyzn, a Dillon z pewnością jest prawdziwym mężczyzną.
- O, tak. Dość wyraźnie dał mi to odczuć. - Laine nie mogła powstrzymać się przed takim komentarzem.
- Ostrzegam cię... - syknęła Orchidea. - Mogę spo­wodować, że nie będzie ci do śmiechu.
- Jestem przekonana, że mogłabyś to zrobić. Prawdę mówiąc, do tej pory też nie było mi wesoło.
- Dillon potrafi być bardzo mściwy, kiedy zorientuje się, że jest oszukiwany. Skończysz, tracąc więcej, niż chciałaś zdobyć.

Powered by MyScript