- Zabiją cię - ostrzegam go...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— No i nawet nikogo nie trzeba było w tym celu zabijać — potwierdził z po- dziwem Kragar...
»
– Ostrożnie z przeciwwagami – ostrzegł dowodzący operacją, naciskając guzik najwyższego piętra...
»
- Taak, chyba trafiłem tam, gdzie trzeba - zamruczał rogaty okularnik i błyskawicznie zatrzasnął za sobą do siebie Władysław, patrząc na...
»
odrobinę przykro...
»
– Dajcie spokój – odezwał się Saracen...
»
plafond 55 (K161)etre bien (al'aise) dansses baskets105 (K 199)etre bien en selle138 (K 221) etreboulot-boulot 44(K 154)...
»
Jack kiwnął głową...
»
8
»
ą , obrazek ikony oraz inne właściwo c ś i zale n ż ie od obiektu (folder, aplikacja, URL, itp...
»
– Co ty tu robisz? – zapytałem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Spokój mojego głosu szokuje mnie. Jestem teraz zła: nie na Lorda Gregory’ego, który mnie zdradził, nie na Lady Alison, która również mnie zdradziła i umarła w przeświadczeniu, że sypiam z jej mężem, ale na tego lawirującego świętego człowieka, który bredzi o cudach i lekceważy własne bezpieczeństwo. - Ci, którzy wystawili straże u drzwi. Powiedzą, że zostałeś pewnie opętany przez demony, skoro pozwoliłeś mi uciec.
Kiwa głową i poklepuje dłonią księgę.
- Całkiem prawdopodobne, że zabiją nas oboje. Lady Alison zamierza rozstawić patrole na gościńcach. A więc nie wie.
- Lady Alison nie żyje, Gregory ją otruł.
Blednie i pochyla na chwilę głowę.
- Ach. A więc to na pewno sprawa polityczna i dzisiejszej nocy nikt nie jest bezpieczny. Zyskałem dla ciebie bardzo niewiele czasu; musisz go jak najlepiej wykorzystać. Teraz już idź, zabierz swoją podopieczną i uciekajcie, i Bóg niech będzie z wami obiema. Ja będę zawodził egzorcyzmy i opóźniał pościg, dobrze? Idź, skorzystaj z okna.
Korzystam z okna. Nie lubię zmieniać postaci i robię to tylko w chwilach skrajnego zagrożenia; zbyt wiele pochłania to energii, a odczuwany w konsekwencji głód może popchnąć do nierozwagi. Zmieniam się w sowę. Nie jest to wybór typowy, ale dobry, potrzebuję bystrego wzroku i postaci, która nie wzbudzi podejrzeń u czujnych obserwatorów. Widzę z tej wysokości całą posiadłość: zamek, przyległe do niego ziemie, ogrody, ścieżki, fontanny... i coś jeszcze, o czym dotąd nie wiedziałam i czego nie mogłam zauważyć z ziemi.
Wysokie żywopłoty ciągnące się wzdłuż traktu prowadzącego do zamku stanowią na pewnym odcinku bok labiryntu, jednego z tych zdobnie strzyżonych kaprysów, które to wchodzą do botanicznej mody, to znów z niej wychodzą. Pośrodku znajduje się mały różany ogród z białą fontanną; na cembrowinie fontanny siedzą bardzo blisko siebie dwie skrócone perspektywą postaci. Tuż poza granicami tego centralnie położonego zakątka, w ślepym zaułku, przez który przejść musi każdy, kto pragnie się wydostać z labiryntu, stoi w ukryciu jeszcze jedna postać.
W lewo w lewo w prawo. Gregory wcale nie objaśniał kroków nowego tańca; pouczał Caitlin, jak dojść do różanego ogrodu, do ustronnego miejsca, gdzie będą się mogli ukryć z Randolphem przede mną i przed Alison poszukującymi ich gorączkowo. Bez wątpienia wyszedł ze swoją żoną po to, by odciągnąć ją od tego miejsca; zważywszy na chorą nogę Alison i odległość dzielącą labirynt od zamku, nie nastręczyło mu to zbytnich trudności.
Ląduję kilka stóp za jego plecami i powracam do własnej postaci. Głód i nienawiść dodają mi siły i tak już przewyższającej jego siłę. Nie spodziewa się ataku od tyłu; zbijam go z nóg i powalam na ziemię, jego broń i czary rozsypują się w ciemnościach i zanim ma czas krzyknąć, już wykręcam mu do tyłu ręce.
- Nie umarłam - mówię mu bardzo cicho do ucha - ale twoja żona nie żyje, a ty wkrótce do niej dołączysz.
Skowyczy i wyrywa się, ale jeszcze mocniej wykręcam mu ramię i w końcu dysząc poddaje się.
- Dlaczego, Gregory? Po co było to wszystko? Żebyś mógł ich szpiegować szepcząc jednemu i drugiemu poezje? Na pewno nie o to chodziło. Powiedz mi!
- Żeby zostać diukiem.
- Kosztem życia własnej żony?
- Kosztem życia chłopca.
- W jaki sposób? - pytam ostro, myśląc o Randolphie i Caitlin pijących z tego samego kielicha. - W jaki sposób chcesz go zabić? Znowu trucizna?
- Ona go zabije - mówi cicho - bo jest już pobudzona, a nie zna jeszcze swoich żądz i nie umie ich kontrolować. Czyż nie tak, milady?
Mój własny głód pulsuje mi czerwienią przed oczyma.
- Nie, milordzie. Caitlin nie jest narzędziem mordu: ona nie wie jeszcze, czym jest, ani skąd się bierze jej łaknienie. Nie potrafi posilać się sama, podobnie jak młoda kotka uzależniona od matki kocicy, która znosi jej pożywienie i uczy, jak jeść.
- Nauczysz ją tego na moim skamlącym bratanku, gwarantuję ci to.
- Nie, milordzie Gregory. Nie zrobię tego. Co gorsza, nie nauczę jej również na tobie; jedząc kaleczymy, podobnie jak kotki, będzie się wprawiać na małych zwierzętach, dopóki będą jej wystarczać. Chciałabym ujrzeć cię pokaleczonego, milordzie.
Zamiast tego łamię mu kark tak samo wprawnie, jak złamałam go Alison. Potem, gdy ciało jest jeszcze ciepłe, posilam się do syta; miałabym z tego więcej przyjemności, gdyby jeszcze żył, ale nie zasłużył sobie na więcej rozkoszy. Z karmienia mnie czerpał jej tyle, ile rzadko dawała mu kopulacja; błagał mnie, bym robiła to częściej i teraz jestem rada, że się wzbraniałam. I tak był już potworny, a zostając jednym z nas stałby się jeszcze gorszy.
Skończywszy, oblizuję do czysta palce, ocieram najlepiej, jak umiem twarz i wciągam, ciało głębiej w ślepy zaułek, gdzie nieprędko ktoś je zauważy. Wzdrygając się, ukrywam najbardziej oczywistą i najniebezpieczniejszą broń Gregory’ego, po czym wkraczam do różanego ogrodu.
Caitlin, promienna w księżycowej poświacie, siedzi na cembrowinie fontanny, tak jak ją widziałam z powietrza. Randolph podaje jej białą różę, którą najwyraźniej dopiero co zerwał, na jego dłoniach, tam gdzie zadrapały je kolce, jest krew. Caitlin bierze od niego różę i pochyla się, by ucałować jego palce; koniuszek jej języka zmierza błyskawicznie ku świeżym ranom.
- Caitlin! - Odwraca się przestraszona i puszcza dłonie Randolpha. - Caitlin, musimy już iść.

Powered by MyScript