Traktowała ją tak samo jak
wszystkich, z chłodną obojętnością, ani przyjaźnie, ani wrogo. JeŜeli odczuwała zazdrość —
lub współczucie — to nie okazywała tego. Po prostu nic ją to nie obchodziło.
Natomiast Aubrey snuł się po domu jak cięŜko chory, czując nieustanne ściskanie w
gardle i chudnąc ze zmartwienia.
Od kiedy Glyrenden wrócił z Ewą, skończyły się lekcje. Czarodziej był zbyt zajęty
nową zdobyczą, by tracić czas na kłopotliwego ucznia, a Aubrey czuł się zbyt podle, by
prosić go o chwilę uwagi. ChociaŜ na królewskim dworze było co robić, Glyrenden nie
wspominał o ponownym wyjeździe; nikt nie wiedział, jak długo tym razem zostanie w domu.
Tak więc przez kilka tygodni Ŝyli w takim dziwnym zawieszeniu, dwaj męŜczyźni
oraz czworo niby-ludzi, a wszyscy zabijali czas najlepiej jak umieli. Arachne sprzątała,
gotowała i trzymała się z boku; Orion w dzień polował, a w nocy chrapał w kącie; Lilith i
Aubrey bez końca grali w karty, partyjka za partyjką pikiety, wista i kanasty, aŜ poznawali nawet koszulki nie znaczonych kart. Zaś Glyrenden cieszył się najnowszą zdobyczą.
Zupełnie przypadkowo Aubrey i Glyrenden spotkali się twarzą w twarz pewnego
popołudnia w pracowni, którą niegdyś rzadko opuszczali, a teraz przestali odwiedzać. Aubrey szukał ksiąŜki, którą kiedyś poŜyczył mu czarodziej; Glyrenden szukał jakiejś informacji.
Oprócz nich nie było nikogo.
— WciąŜ studiujesz, mój miły? — zapytał Glyrenden z tym drwiącym uśmieszkiem, w
którym Aubrey w końcu dostrzegł pogardę. — Nauczyłeś się czegoś poŜytecznego, od kiedy
tak bezwstydnie cię zaniedbałem?
— Nauczyłem się tego, co mogłem — odparł Aubrey. — Jednak rzadko znajduję własną
inwencję na tyle dobrą, by dorównywała przykładowi dawanemu przez mistrza.
— No tak, oczywiście... jakŜe mogłoby być inaczej? Szkoda, Ŝe tak często mnie nie ma.
Aubrey zrobił głęboki wdech.
— MoŜe juŜ czas, Ŝebym cię opuścił... — powiedział. — Skoro nie masz czasu mnie uczyć...
i jeśli ci przeszkadzam...
Glyrenden uśmiechnął się szeroko, robiąc tak nieprzyjemną minę, Ŝe Aubreya skręciło
ze złości.
— Nie udawaj, Ŝe kiedykolwiek odejdziesz — warknął czarodziej. — Zostaniesz tu tygodnie,
miesiące i lata. Pragniesz tylu rzeczy, jakie ja juŜ mam.
Aubrey zastygł. O chęć zdobycia czego, nie licząc wiedzy, posądzał go Glyrenden?
— Dlaczego przyjąłeś mnie na ucznia, Glyrendenie? — zapytał, po raz pierwszy mówiąc do niego po imieniu, jak równy z równym. — Tylko z obawy, Ŝe jestem naprawdę tak dobry, jak
twierdził Cyril?
Glyrenden uśmiechnął się.
— Dobrze za młodu poznać swego przeciwnika — odparł.
— Jeśli uwaŜasz mnie za przeciwnika, to dlaczego nauczyłeś mnie zaklęć?
— Połowy zaklęć — mruknął mag.
Aubrey parsknął śmiechem.
— Chciałeś pobudzić mój apetyt — zauwaŜył. — Jednak traktując mnie w ten sposób, nie
zdobyłeś nade mną władzy.
— Nie? A więc czemu wciąŜ tu jesteś, Aubreyu, mój miły, mój baranku? Co cię tu trzyma,
jeśli nie poŜądanie?
Jego uśmiech jeszcze się poszerzył.
— A moŜe to strach?
— Zaczynam sądzić, Ŝe to nienawiść, Glyrendenie — odparł cicho młodzieniec.
— Ach — westchnął czarodziej. — A więc jednak nauczyłeś się czegoś ode mnie.
To była ostatnia rozmowa czarodzieja z uczniem przez następne dwa tygodnie. W
miarę jak płynęły dni, atmosfera stawała się coraz bardziej napięta; od kiedy Aubrey
zamieszkał tutaj, był to najdłuŜszy okres, jaki Glyrenden spędził w swoim domu. Wszyscy
czekali, mając cichą nadzieję, Ŝe jakieś nowe zadanie wkrótce zmusi go do wyjazdu;
tymczasem mijały tygodnie, a on nie wyjeŜdŜał.
Aubrey i Lilith grali w karty tylko wieczorami. Przez większość dnia spacerowali po
lesie, nie dbając o to, jakie znaczenie Glyrenden nada tym częstym przechadzkom. Podczas
tych wypraw, w rześkim jesiennym powietrzu, Aubrey był prawie szczęśliwy, niemal zdołał
zapomnieć o ściskaniu w dołku i ustawicznych, dręczących go myślach. Nie wierzył, aby
Lilith Ŝywiła do niego jakieś cieplejsze uczucia niŜ zwykłą sympatię, ale poniewaŜ nikogo
innego nawet nie lubiła, prawie mu to wystarczało.
Podczas tych tygodni tylko raz rozmawiali o Ewie, którą spotkali po południu na
skraju lasu. Znaleźli ją z zakrwawionymi ustami i wielkimi brązowymi oczami pełnymi łez.
ChociaŜ odsunęła się wystraszona, Aubrey kucnął przy niej i jak umiał najlepiej wygoił
zadrapania oraz siniaki na jej rękach i nogach. Nie odpowiadała na jego łagodne pytania, lecz gdy tylko skończył zabiegi, zerwała się na równe nogi i pobiegła z powrotem w stronę domu.
Aubrey i Lilith patrzyli za nią, a potem ponownie podjęli przerwany spacer.
— Czy Glyrenden ją zbił? — zapytał w końcu Aubrey.
Lilith potrząsnęła głową.
— Wątpię. On rzadko krzywdzi kogoś w taki sposób. — A więc co się stało?
Lilith wzruszyła ramionami.
— Nie wiem. Pewnie wspięła się na nąjwyŜsze drzewo, jakie mogła znaleźć i zeskoczyła, ale upadek jej nie zabił.
Aubrey był wstrząśnięty.
— Próbowała się zabić?
— Nie byłabym zdziwiona.
Teraz spojrzał na Lilith z obawą, która —jak wiedział—nigdy go nie opuści tak długo,
jak długo Glyrenden będzie Ŝył.
— Czy ty teŜ próbowałaś się kiedyś zabić? Kiedy sprowadził cię do tego domu?
Niedbale machnęła ręką.
— Raz to zrobiłam. Nie udało się. Kobiety Glyrendena nie mogą umrzeć.
|