Wkrótce przybędą tu ludzie ze szpadami, pistoletami i całym tym okropnym wojennym rynsztunkiem; nie życzę sobie wejść z nimi w styczność. — O Boże, pan nie ma serca! — Ty zaś nie masz rozumu, słodka Mel... A zatem: idziesz czy zostajesz? — Wstań, Melanio — powiedziała pani Sa Tuel. — Pan Del Wares zgubił nie tylko serce, przede wszystkim zaprzepaścił gdzieś maniery właściwe jego urodzeniu. Gotów tu kląć po żołniersku lub zabawiać nas grubymi dowcipami. Pomyliłam się i zmuszona jestem cię przeprosić; niepodobna, by ktoś taki wziął cię pod opiekę. — Wiec mogę z panią zostać? — Tak, pozwalam. Dziewczyna wydała stłumiony okrzyk radości. Stojąc blisko ściany, uczyniłem mały krok wstecz i, oparłszy się wygodnie, obserwowałem całą scenę z założonymi rękami. Trudno zresztą powiedzieć, żem ją obserwował, bo raczej tylko spoglądałem przed siebie, myślami będąc gdzie indziej. Piękna Sa Tuel powiedziała coś jeszcze, wyniośle i z pogardą, na jaką zasługiwał ktoś bez serca i manier, alem nie słuchał. — Czy pan rozumie, kawalerze, co do niego mówię? — Nie, to za chwilę, za krótką chwilę, jeśli łaska — odparłem z roztargnieniem i, uniósłszy wzrok, mogłem delektować się wyrazem osłupienia na twarzach obu kobiet. — Mam szczególne wrażenie, iż nie kłamałaś, Renato. Czy choć raz w życiu możesz powiedzieć mi prawdę? Całą prawdę. — Czy mogę... powiedzieć prawdę? — Tak, prawdę. — Ale jaką prawdę? — Ten młodzieniec w gospodzie ,,Przy Gościńcu”, chorobliwie blady przybysz z Valaquet... Poseł księżnej Se Potres. Wyzwałem go. Odmówił, kryjąc się za swoim poselstwem. — Jest posłem księżnej Se Potres? — Tak powiedział. — Ale... Więc rozmawiałeś z nim? Potrafiła udawać, jak nikt inny na świecie. Lecz jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że tym razem to nie jest gra. Już wtedy, gdym po raz pierwszy wspomniał o bladym szlachcicu. — Widzisz wiec, że niczego nie ukrywam — rzekłem. — Ten człowiek próbował wybadać, kto zajmuje najlepsze pokoje, i w ten sposób dowiedziałem się, że mieszkasz w zajeździe,,Przy Gościńcu”. Potem, gdy Melania zniknęła — a nie mogłem wiedzieć, żeś ją wezwała do siebie — poszedłem upomnieć się o pokojówkę. Żywiłem obawy, iż wyrządzono jej krzywdę. — Pan poszedł upomnieć się o mnie? — Zdaje mi się, Melanio, że przeszkadzasz w rozmowie — surowo napomniała Sa Tuel, nakazując pokojówce gestem, by usiadła na krześle, które zajmowała wcześniej. — Oczywiście, moja głupiutka, że poszedłem upomnieć się o ciebie — odparłem. — Być może nie mam serca i gustuję w grubych dowcipach, lecz jeszcze nigdy nie opuściłem sojusznika. Cóż dopiero mówić o ładniutkiej sojuszniczce... — Do stu diabłów, Del Wares! — rzekła piękna baronowa, nawiązując chyba do sposobu, w jaki klną żpłnierze. — Rozmawiasz pan ze służbą czy ze mną? Naprawdę, pobyt na wsi źle służy... — Przestań już — uciąłem z całą stanowczością. — A zatem? Co łączy posła księżnej Se Potres z baronową Sa Tuel? — Nic zupełnie. — Czy ten człowiek miał spotkać się ze mną, gdybym wrócił pod rozkazy Egaheer? — Nic podobnego. Skąd taki domysł? Ach, prawda... — rzekła, siadając, i nieomal ujrzałem, jak w zmrużonych oczach przewija się cały ciąg przypuszczeń i skojarzeń, gdy śledziła domniemany tok moich myśli. — Nie! Daję ci moje słowo! Uczyniłem skąpy gest rękami: “no więc?”. — Jeśli wiedział — rzekła — iż zatrzymam się w tej gospodzie, to w każdym razie ja o nim nic nie wiedziałam. I nadal nie wiem! Ale... człowiek z Valaquet? Akurat tu i teraz? To nie może... — ...być zbieg okoliczności — dokończyłem z największym spokojem. Doprawdy, jeśli kryła się w tym jakaś intryga, to nie stała za nią moja złotowłosa interlokutorka. Przeczucie, które miałem — przypuszczenie — przerodziło się w całkowitą pewność. Renata Sa Tuel nie umiała udawać przede mną jednej tylko rzeczy, a mianowicie owej radości, z jaką rzucała się w wir wszelkich intryg; radości będącej prawie zmysłową rozkoszą, że oto właśnie wydano jej wojnę, zastawiono pułapkę, sieć... Nienawidziła i bała się tylko jednego: jasnych, klarownych sytuacji, gdzie potrzebne było zdecydowane a prostolinijne działanie. Le.cz to przecież dlatego tak wyborną przed laty stanowiliśmy parę, dopełniając się wzajem, tworząc całość, jak awers i rewers monety. Pojąłem w nagłym olśnieniu, dlaczego Egaheer tak usilnie chciała mnie odzyskać. Przecież nie dla jednego zadania, choćby i trudnego, ważnego... Gdy odszedłem, utraciła nie jednego sługę, lecz dwoje. Bez kogoś takiego jak kawaler Del Wares Renata Sa Tuel była prawie bezużyteczna. Genialne gry, które obmyślała, miały wartość towarzyskich łamigłówek, jeśli brakowało dla nich wykonawcy.
|