les

Linki

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Na Piątej Alei jego sprawozdanie zostało naturalnie przyjęte z takim zainteresowa-
niem, na jakie zasługiwało. Po raz pierwszy po tylu poszukiwaniach znaleźli się na tro-
pie człowieka, który robił częste aluzje do „dziecka na kole”. Co prawda nie wiedzieli,
gdzie on przebywa, ale istniała nadzieja, że kiedyś go znajdą. Jak dotąd nie wydarzyło
się nic o tak dużym znaczeniu. Sprawa wydawała się na tyle poważna, że zdecydowali
się zatelegrafować do pani Bowles, prosząc ją o przygotowanie kolacji na sześć osób. To
Bredejord podsunął taki sposób wyciągnięcia z zacnych Bowlesów wszystkiego, co mo-
gli wiedzieć: pójść tam, zasiąść z nimi do stołu i porozmawiać.
Erik nie spodziewał się usłyszeć czegoś nowego. Poznał już dość dobrze Bowle-
sów i był przekonany, że wycisnął z nich wszystko, co wiedzieli. Mimo to liczył na dużą
wprawę Bredejorda w wypytywaniu świadków sądowych i wyłuskiwaniu tego z ich od-
powiedzi, czego sami często nie podejrzewali.
Pani Bowles przeszła samą siebie. Nakryła do stołu w najpiękniejszym pokoju na
pierwszym piętrze i przygotowała naprędce, w niespełna godzinę, wspaniałą kolację.
Bardzo schlebiało jej, że została wraz z mężem zaproszona do wzięcia w niej udzia-
łu, i ochoczo poddała się przesłuchaniu znamienitego adwokata. Zebrano w ten sposób
pewną ilość faktów nie bez znaczenia.
Po pierwsze, Patrick O’Donoghan, w momencie rozpoczęcia procesu wytoczonego
przez towarzystwo ubezpieczeniowe, powiedział dosłownie, że wyjeżdża, „aby go nie
64
65
wezwali na świadka”. Stanowiło to ewidentny dowód, iż nie chciał się wypowiadać na temat okoliczności zatonięcia statku, jak na to zresztą wskazywało całe jego zachowanie.
Po drugie, w Nowym Jorku właśnie lub jego okolicach znajdowało się źródło podej-
rzanych dochodów, które prawdopodobnie zawdzięczał jakiemuś sekretowi. Po powro-
cie do Nowego Jorku bowiem był zawsze bez pieniędzy, aż pewnego pięknego wieczo-
ru, spędziwszy gdzieś na mieście całe popołudnie, wracał z kieszeniami pełnymi złota.
Nie można było mieć wątpliwości, że ów sekret wiązał się z „dzieckiem na kole”, ponie-
waż on sam powtarzał to kilkakrotnie.
Patrick O’Donoghan usiłował pewnie wykorzystać do końca ów sekret, co musiało
spowodować kryzys, bo jeszcze w przeddzień wyjazdu oświadczył, że jest zmęczony że-
glowaniem, nie zamierza już pływać i chce odtąd żyć w Nowym Jorku jako rentier.
Wreszcie osobnik, który odwiedził O’Donoghana, był zainteresowany w jego wy-
jeździe, bo zaraz następnego dnia przyszedł do oberży „Pod Czerwoną Kotwicą” spy-
tać o Irlandczyka i wydawał się bardzo zadowolony, że już go tam nie zastał. Pan Bow-
les był pewien, iż mógłby rozpoznać tego typka, z wyglądu i manier przypominającego
detektywa lub tajniaka, jakich pełno w dużych miastach.
Mecenas Bredejord wysnuł z tych okoliczności wniosek, że Patrickowi niechybnie
groziła systematycznie ta sama osoba, od której wyłudzał pieniądze podczas swych po-
bytów w Nowym Jorku i która niewątpliwie nasłała na niego detektywa, by go postra-
szyć wszczęciem postępowania karnego. Tylko to mogło tłumaczyć fakt, że Irlandczyk
w następstwie tej wizyty nagle wyjechał i nigdy już się nie pokazał.
Ważne było więc posiadanie rysopisu nie tylko Patricka O’Donoghana, ale i detekty-
wa. Bowlesowie obu bardzo szczegółowo opisali. Przeglądając księgę rachunkową, od-
naleźli także dokładną datę wyjazdu Irlandczyka. Stało się to cztery lata bez trzech mie-
sięcy temu, a nie pięć czy sześć, jak początkowo sądzili.
Doktora Schwaryencronę uderzyło natychmiast to, że data owego wyjazdu zbiegała
się dokładnie z datą ukazania się pierwszych ogłoszeń prasowych, które kazał zamieścić
w dziennikach brytyjskich, aby odnaleźć ludzi ocalałych z katastrofy „Cynthii”. Tak wy-
soce uderzająca zgodność narzucała wręcz powiązanie tych dwóch faktów.
Cała sprawa zaczynała się jakby powoli klarować. Porzucenie Erika na kole musia-
ło być rezultatem jakiejś zbrodni, której świadkiem lub wspólnikiem był Patrick O’Do-
noghan, zaokrętowany jako majtek na „Cynthii”. Znał jej sprawcę, mieszkańca Nowego
Jorku lub okolic, i długo to wykorzystywał. Potem przyszedł dzień, kiedy ów człowiek,
znużony wymaganiami Irlandczyka, a także pod wpływem ogłoszeń zamieszczonych
w prasie, wystarczająco postraszył Patricka, by skłonić go do ucieczki.
Nawet zakładając, że wnioski te nie były ściśle umotywowane, mogły w każdym razie
stanowić podstawę dochodzenia sądowego. Erik i jego przyjaciele opuścili więc oberżę
66
67
„Pod Czerwoną Kotwicą” z niewzruszoną nadzieją na szybkie rozwiązanie sprawy.
Zaraz następnego dnia Bredejord poprosił ministra pełnomocnego Szwecji o przed-
stawienie go nadinspektorowi policji nowojorskiej, po czym zapoznał tegoż ze znanymi
faktami. Jednocześnie wszedł w kontakt z prawnikami towarzystwa ubezpieczeniowe-
go, którzy występowali przeciwko właścicielom „Cynthii”, i udało mu się spowodować

Powered by MyScript