W jednej chwili, jakby zbito talie czarnego szkła, jasno ujrzała jego plan...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Skoroś go nie widział, skąd możesz wiedzieć, że był na strychu? – Toć jego własna żona musiała chyba wiedzieć, gdzie przebywa! –...
»
spełnienie przez przychodzącego świeżo człowieka, w jego historyczności, posiada ono moc, która budzi, a nie moc, która obdarza, bo ta raczej zwodziłaby...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
· Automatyczne uleganie autorytetom oznaczać może uleganie jedynie symbolom czy oznakom autorytetu, nie zaś jego istocie...
»
współobywatelom, że właściwie jego wypychano, ażeby się bił z synem margrabiego o obra- zę księcia Napoleona – mais je leur ai dit 353 –...
»
Wtpliwoci co do stanu psychicznego wiadka i jego stanu rozwoju umysowego mog wynika z informacji uzyskanych od innych osb w toku postpowania przygotowawczego, w...
»
Mieszka, który do innego obejścia i innych stosunków przywykł z Jordanem, drażniła zarówno wyniosłość biskupa, jak i to, że pod bokiem jego, który zwykł...
»
Jednakże gdy opuścił swe zakrwawione ręce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniały i napuchły tak, że nie mógł dłużej wytrzymać dotyku...
»
Wejście do tego zakątka ciepła i światła przyniosło Mellesowi ogromną ulgę; poczuł, jak pod wpływem ciepła rozluźniają się jego napięte mięśnie...
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Strach odebrał jej dech. Zależał on od jej odmowy i przyznania, że jest niezdolna do dziedziczenia Tronu. I prawie się udało! Użyć Pli w ten sposób... użyć jej w ten sposób... i Gody, dziesiątki lat...
- Cóż za ton! - śmiał się Dywinarcha. Każdy chichot kosztował go fortunę krwi. Śmierdziała stęchlizną, jak każdy płyn z dwustuletniego ciała. - Co... za ... ton... - Jego twarz wykrzywiła się ze strachu. - Na Moc...
- Starszy? - zapytał Pli z lękiem.
- To... jest...
- Dywinarcho, nie odchodź!
- Cicho!
- Zmień zdanie. Dywinarcho! Nie chcę Tronu! Zatrzymaj go sobie!
Na twarzy Dywinarchy pojawił się nieziemski spokój. Nie słyszał ani jednego słowa Kory.
- Tyle dzwoneczków - rzekł wyraźnie w auchraug. - Jak muzyka sfer niebieskich, słyszana przez wodę. Słuchajcie!
Odór krwi wypełnił powietrze.
Kora i Pli unieśli głowy i spojrzeli na siebie.
Byli sami w gwałtownie ciemniejącym pokoju.
***
Na całym świecie pokręcona maszyneria Dywinarchii zgrzy­tała, klekotała i szurała, pracując jak zawsze. Ale w zimnym, ciemnym pokoju Starego Pałacu odpadł od niej ster.
“Świat nie wie, że się zatrzymał, i dlatego nadal się kręci”.
Pli chodził tam i z powrotem. Mijały minuty. Kora domyślała się, że targała nim zazdrość, lojalność, żal i żądza. Bała się poruszyć, przekonana, że natychmiast by ją udusił.
Dywinarcha pragnął wojny. Co innego mogłoby zapewnić długi rozdział w podręcznikach historii? Powiedział, że wyznaczył ją na Następczynię, bo zadowoliłaby wszystkie zwalczające się frakcje; naprawdę jednak wyznaczył ją, bo wiedział, że tego nie zrobi i wycofa się, dokładnie tak, jak planowała. To zostawia­łoby Miło, który też nie chciał być Następcą, w szponach Pli. W takiej sytuacji ateiści mogli się tylko zbuntować. Dywinarchia nie rozpadłaby się: zostałaby rozerwana na strzępy.
Wszystko z powodu Złotej Antylopy.
Małego, niewinnego, szaroróżowego trupa. Musiała jakoś pokrzyżować mu plany.
- Gdzie jest Miło! - mruczał do siebie Pli. - Nie mogę jej tu zostawić! - Widziała błysk jego włosów i słyszała szuranie pazurów na podłodze. Krzesło auchresh, na którym siedziała, było straszliwie niewygodne, ale znajdowało się też najdalej od łoża. Teraz, przyglądając się wyszukanym ornamentom, zauwa­żyła, że przypominało Tron.
Trzy jasne kształty anchresh pojawiły się przy oknie. Szpony zazgrzytały o posadzkę. Kora poderwała się na równe nogi. Brązowa Woda, Przetrącony Ptak i Nadzieja; drzwi otwarły się z hukiem i wpuściły światło z korytarza. Wyglądało na to, że przybiegli wszyscy twórcy, prowadzeni przez Miło, za nimi po­jawili się Goquisite i Belstem, dyszący jak pies, i, bogowie, flameni doradcy też, i Transcendencja? A on co tu robił? A Wdzięk? I dlaczego nikt nie zwracał na nich uwagi?
- Przepraszam, Pli - krzyknął Miło. - Tak długo ich wszystkich szukałem!
- Umarł - powiedział Pli.
Wszyscy gadali jeden przez drugiego, ale słowa Pli były jak kamień rzucony w szybę. Każdy człowiek i anchresh podskoczył i zamilkł. Nawet lemanom odebrało mowę. Stali samotni, bez przywódcy, jak cienie na tle fresków.
- I zostawił ciebie... - Pli ruszył do przodu, najjaśniejsza postać w pokoju. - Ciebie, swego Następcę, Mi...
Kora wzięła głęboki wdech:
- Mnie - powiedziała głośno, a wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. - Ja jestem Następczynią.
Pli rzucił się na nią. Pajęcze dłonie zacisnęły się na jej podbródku i karku, gotowe złamać jej kręgosłup, wykrztusiła więc:
- To nie tak!
Ktoś złapał Pli od tyłu, ale jego ręce nie drgnęły.
- Gdybyś się tylko nie odzywała - syknął. - Moglibyśmy zapomnieć o tych starczych idiotyzmach...
Ale to Pli nie myślał jasno. “Dzięki bogom, że zareagował tak gwałtownie. Teraz wszyscy wiedzą, że mówię prawdę”, pomy­ślała.
- Ogłosił - dyszała ciężko, jakby każdy oddech miał być ostatni - ...mnie Nas...tępczynią... żeby wy... wołać właśnie taki... elekt, Pli!
- Puść ją, Pli! - Kora rozpoznała głos Nadziei. Przed oczami zaczęły jej latać czarne kręgi.
- Bez przemocy! - ostrzegł głośno Brązowa Woda.
Pli puścił ją. Cofnął się wolno, wycierając ręce w koszulę. Kora odwróciła się do doradców (co tu robiła Wdzięk?) i de­likatnie pomacała szyję.
- Dywinarcha napawał się swą porażką. Na początku my­ślałam, że osadził mnie na swoim miejscu, aby przypieczętować swą przegraną. Potem zrozumiałam, że chodziło o coś więcej. Był pewien, że ustąpię. Gdyby Miło objął Tron, istnienie spisku - nie udawajcie zaskoczenia, wszyscy o ni m wiemy - wywołałoby wojnę. Wojnę, przy której Wojny Nawróceniowe przypominały­by bójkę w karczmie.
Kiedy tak stała tam w białych butach i zwykłej sukience, otulona mgłą i zapachem morza, miała ich wszystkich w garści. Odetchnęła i użyła najbardziej przekonującego tonu:
- Pozwolimy mu na to? Czy też stworzymy nowy pokój?
- Wojna... - syknął Pli z uśmiechem. - Może właśnie tego nam trzeba.
Przerażona Kora szukała oczu Miło. Ich spojrzenia skrzyżo­wały się w niemal doskonałym porozumieniu.

Powered by MyScript