ipozbawiony emocji...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
wyobraenie wiata tej drugiej strony byo cakiem odmienne oraz eby brak porozumienia nie pozwalana przekazywanie emocji i myli...
»
Znacznie później inni badacze pracowali nad sposobami sprzyjającymi dobrowolnej integracji rasowej (Hauserman, Walen i Behling, 1973)...
»
Nate przez chwilę przyglądał się książkom na półkach...
»
orzeszkowa eliza, hekuba nastąpi, wszystkim nam będzie lepiej...
»
We wczesnej fazie alkoholizmu jesteśmy pełne zrozumienia...
»
Poprzez fakt, że efekt telekinetyczny jest jednym z pierwotnych zjawisk wywodzących się z przeciw-świata, zawiera on w sobie niezliczone możliwości dla...
»
ja wszedłem do mieszkania generała Chłopickiego i nazwałem go z d r a j c ą, co tak roz- gniewało generała, że zasłabł niebezpiecznie i o mało życia nie...
»
z nimi przy podziale załogi, gdyż na Kataną przetransportowano tylko oficerów, resz- ta pozostała na wraku Prince Adriana albo trafiła na Nuade...
»
Podświadomość (zob...
»
Poza pytaniami tego rodzaju interesujące są również przewidywania dotyczące skutków, z którymi trzeba będzie się liczyć, jeżeli koncepcja Dennetta i jej...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Zajrzałem na osiedle czynszówek w Kennington, jeszcze spokojne. Okej. Poszedłem na Walworth
Road i przybiłem piątkę z ludźmi z gangu, w którym kiedyś
byłem. Zwabili mnie do pubu i spytali, na co mam ochotę.
-
Butelkę becka - odparłem.
Ani się obejrzałem, a już miałem kilka butelek w ręku. Wiedzieli, że niedawno wyszedłem, spytali:
-
Jak było w pudle?
-
Tu jest lepiej.
Wznieśli za mnie toasty powitalne.
To był bezpieczny pub. To znaczy szef siedział w więzieniu o zaostrzonym rygorze.
Coś około osiemnastu lat bez możliwości zwolnienia warunkowego. Można więc było swobodnie
rozmawiać. Jeff, organizator całej grupy, spytał:
-
Potrzebujesz kasy?
-
Nie, mam regularną pracę.
Kupa śmiechu i kolejne cztery butelki becka. Grupa obrabiała poczty, zwykle na zachodzie albo
północy. Nie byli pazerni i przynosiło im to niezłe dochody. Gdy byłem dwudziestolatkiem,
należałem do nich.
-
W przyszłym tygodniu uderzamy na północ, Mitch. Chcesz się przyłączyć?
Kusiło mnie. Zarobiłbym ze dwa tysiące, ale niestety miałem inny grafik czasowy.
-
Może kiedy indziej - odparłem.
Jedno piwo zostawiłem. Dochodziła druga trzydzieści. Powiedziałem, że muszę już iść, i
pożegnaliśmy się w typowy południowo-wschodni chłodny sposób. Gdy wyszedłem, przez moment
miałem ochotę wrócić.
Na osiedlu czynszówek w Kennington toczył się już zajadły mecz piłki nożnej. Usiadłem na murku,
czekałem na
właściwy moment. Piłka nożna pięcioosobowa, śmiertelnie poważny mecz. Zauważyłem czarnego
chłopaka, był rezerwowym.
Kilku miejscowych usiadło obok mnie. Puściłem w obieg puszki z piwem, potoczyła się luźna
gadka.
Nagle go zobaczyłem: koszulka Beckhama i dziki, brutalny talent.
Strzelił niesamowitego gola ze środka boiska.
Facet siedzący obok powiedział:
-
Już go namierzyli.
-
Słucham?
-
Łowcy talentów, na początku sezonu idzie do Middlo-borough.
-
Ma wielki talent - przyznałem z całkowitym przekonaniem.
-
Jasne, żyje po to, by grać, gdyby zabrać mu piłkę, byłoby po nim.
Gra wkrótce dobiegła końca. Czekałem. Wreszcie kibice się rozeszli. Ale nie Beckham. On wciąż
grał, dryblował, pogrążony w swych piłkarskich marzeniach. Czarny chłopak czekał, coraz bardziej
znudzony.
Czas na rocknrol a.
Wstałem, przeciągnąłem się, rozejrzałem wokół. Pusto. Wolnym krokiem podszedłem do
niedoszłego Beckhama. Nawet mnie nie zauważył. Wyjąłem glocka i przestrzeliłem mu od tyłu oba
kolana.
Cztery strzały.
Od razu odwróciłem się do czarnego chłopaka, któremu dosłownie opadła szczęka, wsadziłem mu
lufę w usta i powiedziałem:
-
Nie tym razem, ale wkrótce.
Potem odszedłem. Złapałem autobus nr 3 na zafajda-nym końcu Kennington Park i w dwie minuty
byłem przy Lambeth Bridge.
Gdy dojechaliśmy do Embankment, ruszyłem w stronę Westminster, pozwoliłem, by w głowie
rozbrzmiewała mi piosenka Hendriksa, ciało miałem zlane potem.
-
Hej, Joe.
Dotarłem do domu. Buzowała we mnie adrenalina. Zalewał mnie na zmianę zimny i gorący pot.
Wciąż powracała myśl: Więc aby kogoś zabić, wystarczy wycelować nieco wyżej.
Jezu. Ten pośpiech, z jakim powtórzyłem strzelanie do Beckhama. Takie cholernie proste.
Siłą zmusiłem się do tego, by poprzestać na tych czterech strzałach. Dopiero się rozkręcałem.
Kurde, zacząłem rozumieć nieodparty urok broni.
Zerknąłem na zegarek, dwie godziny do spotkania z Gantem. Muszę się wziąć w garść,
wyluzować. Zrobiłem blanta, i to dużego. Otworzyłem piwo i przystopowałem.
Kilka razy mocno się zaciągnąłem, zacząłem się relaksować.
Wszedłem pod prysznic i puściłem najzimniejszą wodę, wrzeszcząc:
-
Kurwa... zaraz zamarznę!
Przypomniał mi się pierwszy dzień w więzieniu, kiedy zrobili mi „pociąg"; wkłada ci ośmiu czy
dziewięciu facetów, wszędzie krew i myślenie: nauczę się.
I się nauczyłem.
Wyszedłem spod prysznica, otrząsnąłem się z wody i ze wspomnień.
Ubrać się szpanersko. O tak.
Włożyłem płócienne spodnie firmy Gap, granatowy sweter od Bossa i takąż marynarkę. Phil Col ins
żyje, pomyślałem.
Gotów do wyjścia właśnie skończyłem blanta, gdy zadzwonił telefon. Odebrałem.
-
Tak?
-
Mitch, tu Briony.
-
Cześć, siostrzyczko.
-
Czy z tobą wszystko okej?
-
Bo co?
-
Masz jakiś dziwny głos.

Powered by MyScript