- Mógł tam uciec ze szpitala! Tylko dlaczego?- To nie koniec rewelacji...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Kiedy Mick Jagger koczy 50 lat, nie robio tu ju moe takiego wraenia, jak owe pamitne urodziny, kiedy koczy 30 - ale to tylko z tego powodu, e by czas, kiedy...
»
Sarabanda, tak jak się nagle zaczęła, tak nagle ustała i pozostały tylko dwie postaci: jeden katar wysoko na skale i, na drugim krańcu, jeden Michał Scoto...
»
 Overkill dla astrokalendarza pani Reiche  Pozostaje w zasadzie tylko “kalendarz astronomiczny” pani Reiche...
»
Legenda głosi — a jest to tylko legenda — jakoby ludzkość zawarła z Najeźdźcami pakt...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
— Niby czemu?— Panie! Toż to ordynarna pułapka… Po jednemu nie dadzą nam rady, a jakby nas tam dostali razem, to tylko lokal otoczyć…— A...
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...
»
Po wejciu Wooda do zespou, cho na razie tylko tymczasowym, zaczo si wyczuwa obecno elementu przyjani, o ktrej w przypadku Taylora trudno waciwie byo mwi...
»
szeregi po to tylko, by z bliska wybadać błędy i pęknięcia w pancerzu republiki, by – gdynadejdzie godzina – uderzyć w nią tym skuteczniej, z tym...
»
36ble wewntrzne stanowi zwykle sygna mniej lub bardziej powanej choroby, grocej utrat sprawnoci yciowej, a nawet mierci, std nie tylko "bol", ale te...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Szefostwo dostało supertajną depeszę od „Magmy".
- Ten nasz człowiek pracujący na Kremlu?
- Powiedzmy: w pobliżu. Andropow nie pojawił się na ostatnim posiedzeniu Biura Politycznego.
- Czyżby niełaska?
- Wiemy, że w dwie noce po eksplozji na Uralu obudzono w nocy kilku wybitnych kardiologów i neurologów, specjalistów od wylewów. Kogoś ważnego reanimowano w kremlowskiej lecznicy.
- Do licha, czyżby oberżandarm miał się przekręcić?
- Nie, wiemy już, że żyje i wraca do zdrowia. Ale w jakim jest stanie, tego nikt nie wie. Po wylewie jedni tracą władzę w kończynach, inni mowę.
- Uważasz, że ma to związek z Lebiediewem?
- Jestem przekonany, że tak ważny krok jak planowany zamach na Reagana musiał być podjęty na samej górze. Wiemy jednak, że nie w Biurze Politycznym ani w szerokim składzie kierownictwa Bezpieczeństwa.
- Czyli?
- Trudno mi to wyjaśnić. Wygląda na to, że przewodniczący Andropow zaczął akcję na własną rękę, a jeden starszy lejtnant mu w tym usilnie przeszkadza. Tak czy siak, kluczem do wszystkiego jest Lebiediew. I twoja głowa, Bob, żeby jak najszybciej znalazł się w naszych rękach.
 
VIII 
Piotr Lebiediew wiedział oczywiście, jakie ryzyko wynika z nawiązania przezeń kontaktów z Amerykanami, ale nie miał wyjścia. W odróżnieniu od Łunienki, nigdy nie był na Zachodzie, toteż nie miałby tam żadnych szans w rozgrywkach z najemnymi mordercami.
Co innego w ZSRR czy nawet w Polsce. Tu czuł się jak u siebie. Nie mógł wprawdzie odnowić kontaktów ze swoimi przyjaciółmi z dawnych lat, ale miał bardzo dobre dokumenty na nazwisko Andrzeja Krzyskiego z Wrocławia i do tego sporo pieniędzy. Zadbał o zmianę swojej aparycji i bez żadnych trudności zameldował się w dość podłym hotelu MDM na placu Konstytucji. Lekko zgarbiony, szpakowaty facet z workami pod oczami, cuchnący mieszanką przemysławki i przetrawionej wódeczki, nie odbiegał wyglądem od standardowego Polaka „na delegacji".
Poza tym sprzyjało mu szczęście. Dość łatwo nawiązał kontakt z Colemanem (wystarczająco szybko, aby ocalić Reagana) i teraz miał półtora tygodnia do kolejnej akcji Przeciw „Korekturze". Trochę się trapił, że w swoich działaniach musi opierać się wyłącznie na pamięci. Nie mógł sięgnąć do bezcennych danych ze swojej taśmy. Dopiero komputer mógł z dźwiękowego nagrania wydobyć właściwy tekst. Niestety, w 1978 roku profesjonalne komputery nie należały w Polsce do sprzętu, który można było kupić w sklepie „1001 drobiazgów".
Atoli już następnego dnia po rozmowie z agentem CIA idąc przez plac Jedności Robotniczej, natknął się na Pawła Mireckiego, kolegę ze studiów we Wrocławiu, wówczas fanatyka komputerowego jak on. Paweł nie rozpoznał go, zresztą konwersował zaciekle z jakąś przystojną studentką. Gdy się rozstali, Lebiediew podążył za dziewczyną i dość łatwo nawiązał z nią znajomość. Mimochodem zapytał o ostatniego rozmówcę. Mirecki, jak się okazało, był już adiunktem na jednym z wydziałów Politechniki Warszawskiej i zajmował się najnowszymi generacjami komputerów.
Piotr zaryzykował dekonspirację, szybko powrócił do swojego prawdziwego wyglądu i odszukał Mireckiego w stołówce profesorskiej. Ten rozpoznał go natychmiast, pokazał mu swoje laboratorium, a później zaprosił do domu. Mieszkał z młodą żoną w pobliskim hotelu asystenckim. Wieczorem w trójkę popili ostro, wspominając studenckie czasy. Lebiediew przedstawił się jako uczestnik delegacji rządowej ZSRR na jakąś naradę w ramach RWPG. Mirecki, członek partii, choć prywatnie zaciekły antykomunista, nie dążył do rozmów na ten temat.
Koło północy umiejętnie zaaplikowane pastylki sprawiły, że gospodarze posnęli jak aniołki. Piotr zabrał Mireckiemu klucze i pomknął na Politechnikę. Sforsowanie drzwi nie sprawiło mu trudności, podobnie jak dotarcie do pracowni i uruchomienie aparatury. Trzy godziny spędził przy monitorze, przebijając się do zaszyfrowanego tekstu. Potem przesłuchał go trzy razy, odświeżając pamięć. Lekko się zdenerwował, kiedy dostrzegł, że również zamach na profesora Brzezińskiego został przewidziany na czerwiec. Nie na lipiec, jak mu się dotąd wydawało.
Gdy powrócił do hotelu asystenckiego, Mireccy nadal spali. Półnaga Elżbieta wyglądała nawet dość ponętnie, ale Lebiediew nie lubił wykorzystywać łatwych sytuacji.
Przewrócił stół, obudził gospodarzy i zaczął się czule żegnać.
- Wybacz, Piotr, urżnąłem się jak świnia - bełkotał Paweł. A Elżbieta przewróciła się tylko na drugi bok.
- Jak spotkanie, to spotkanie - powiedział filozoficznie Lebiediew.
W bramie założył perukę, podmalował oczy, nałożył okulary, zgarbił się i podreptał do hotelu. W recepcji dwie dziewczyny i portier popijali herbatkę. Po chwili pojawiła się trzecia - telefonistka z centrali. Ładna, świeża panienka z buzią jak maślana bułeczka. Piotr puścił do niej oko i poczłapał do pokoju. W kwadrans później odebrał telefon.
- Czy pan zamawiał budzenie? - szczebiotała „Bułeczka".
- Nie, wręcz przeciwnie, mam kłopoty z zaśnięciem.
- Nie mogę wyjść z centralki, ale... - głosik zawahał się - mogłabym opowiedzieć panu bajkę. - A może to ja pani opowiem? - Proszę, drzwi nie są zamknięte. Piotr obawiał się trochę, że może zdradzić go akcent, ale miał przygotowaną na wszelki wypadek wersję, że jego rodzina repatriowała się ze Lwowa do Wrocławia dopiero w latach sześćdziesiątych. Okazało się jednak, że nie musiał wcale rozmawiać.

Powered by MyScript