Światło, które wpadło w dziurę, nigdy się z niej nie wydostanie. Widziany przez nią oślepiający blask był obrazem zamrożonym na granicy widzialności tego wszechświata. Wszystkie drogi wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek prowadziły do Wrót - statków, pyłu, żywych istot - zabarwiały się tam na czerwono na horyzoncie czasu; krzyk rozpaczy odbijał się echem w całym zakresie fal elektromagnetycznych, rozbrzmiewał ciągle przez całą wieczność. Jak modlitwę powtarzała litanię wszystkiego, czego się dowiedziała: wierzy, iż sybille są powszechną prawdą; wierzy w umiejętności i mądrość Starego Imperium; wierzy, iż Miejsce Pustki nie jest krainą Śmierci, że nie jest straszniejsze niż martwe komórki mózgu komputera. Ma to zrobić; nie zawiedzie. Można przekroczyć każde wrota, nie ma otchłani przestrzeni czy czasu, której nie da się pokonać, żadnej przepaści niezrozumienia czy wiary, nie ma, dopóki tylko trwa przy swym celu. Skupiła wzrok na obrazie na ekranie, wchłaniała go świadomie. Wypowiedziała znajome/obce słowo, które wreszcie pojawiło się na jej wargach. Wejście... l runęła w mrok. * * * Koniec analizy. Z dala dobiegł ją krzyk sybilli, oznaczający koniec Przekazu, wznosił się na złotych skrzydłach w spiralnym tunelu, którego drugim końcem była całkowita ciemność. Dosłyszała inny głos, nie mogła wychwycić jego znaczenia - wysoką, piskliwą, bezrozumną pieśń. Uniosła dłonie do ust, przycisnęła - dopiero teraz poznała, że może nimi poruszać - uszczypnęła się, zdumiona odczuciem i milczeniem. Uświadomiwszy sobie doznanie, poczuła jego dziką siłę, rozpalone do czerwoności włókienka mięśni i ścięgien poddanych torturze ich przejścia... ich przejścia. Przekaz się skończył. Otworzyła oczy, głodna, żądna, wyczekująca światła. I światło odpłaciło się jej kaskadą blasku, zalało jej źrenice, aż krzyknęła z radości/bólu. Zerkając przez palce, mokre od wyciśniętych łez, dostrzegła twarz Silky'ego tkwiącą przed nią jak krzywe zwierciadło, jego mleczne, przejrzyste oczy wpatrywały się w nią z nieodgadnionym zainteresowaniem. - Silky. - Nie oddzielał ich żaden kokon. - Wydawałeś mi się Śmiercią... - Dotknęła swego ciała, napawając się odczuciem własnej materialności. W bezźródłych komnatach Miejsca Pustki tak jak poprzednio miała halucynacje, pożerały ją jej najbardziej prymitywne lęki. Odarta jest ze wszystkich zmysłów; ma ciało z próżni: skórę, kości, mięśnie... duszę. A Śmierć znów przyszła do niej we śnie o głębszym mroku i zapytała: Kto posiada twe ciało i krew? A ona szepnęła - Ty. - Kto jest silniejszy nad życie, nad wolę, nad nadzieję i miłość? - Ty. A kto jest silniejszy ode mnie? Drżącym głosem: - Ja. I Śmierć się usunęła, pozwoliła jej przejść... Z powrotem przez tunele poza czasem, w światło dnia. - Jestem! - zaśmiała się radośnie. - Spójrzcie na mnie! Jestem... Jestem, jestem! - Macki Silky'ego złapały za tkwiącą między nimi tablicę sterującą, gdy zniszczyła niepewną równowagę. - Jestem sybillą. - Tak, moja droga... - dobiegł ją głos Elsevier; spojrzała w górę. Elsevier unosiła się w powietrzu, wyzwolona z kokonu, lecz nie poruszała się swobodnie. - Znalazłaś drogę powrotną, tak bardzo się cieszę. Moon przestała się uśmiechać, w głosie Elsevier dosłyszała słabość. - Elsie? - Moon i Silky wzbili się jak niezdarni pływacy, odpychając się od tablicy stabilizującej; przytrzymali się przyrządów zawieszonych nad głową Elsevier. - Elsie, dobrze się czujesz? - Wyciągnęła wolną rękę. - Tak, tak... doskonale. Oczywiście. - Elsevier miała zamknięte oczy, lecz spod każdej powieki wypływała srebrzysta strużka płynu. Niemal szorstko odepchnęła dłoń Moon; dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy płacze z bólu, dumy, obu odczuć czy żadnego z nich. - Dzięki swej odwadze zaczęłaś poprawiać rzeczy. Teraz musisz znaleźć odwagę, by dojrzeć, że kończymy to, co zaczęliśmy. - Otworzyła oczy i wytarła twarz, jakby budziła się z własnych mrocznych snów.
|