Tydzień później Marchlewski spotkał się z krytykami i przedstawił im stanowisko Lenina. Argumentował, że pokój z Polakami jest konieczny, służy bowiem sowieckiemu zwycięstwu na ważniejszych frontach wojny domowej. Zapewnił ich, że można poczynić ustępstwa terytorialne, albowiem „wszelkie granice stracą wkrótce znaczenie, skoro już za kilka lat rewolucja przetoczy się przez Europę”. Na koniec postraszył ich, że nieudana sowiecka inwazja na Polskę będzie oznaczać krach polskiego ruchu komunistycznego. Leński nie dał się przekonać - potwierdził swoją wiarę w wojnę rewolucyjną. Nie znaczy to jednak, ze sprzeciw Leńskiego miał jakiekolwiek znaczenie. Już wtedy Marchlewski był w drodze do Polski, wyposażony w formalne pełnomocnictwa Lenina. Misja Marchlewskiego z lipca 1919 roku została nazwana „spotkaniem białowieskim”. Marchlewski wyruszył z Mińska dziesiątego. Na posterunku frontowym w Radoszkowiczach podał wcześniej uzgodniony pseudonim „pan Kujawski” i czekał na przybycie Olszamowskiego, osobistego adiutanta Piłsudskiego. Polscy żołnierze potraktowali go obcesowo: przeszukali go, zawiązali mu oczy i nakłonili do podpisania zobowiązania, ze nie będzie próbował przekazywać żadnych funduszy na działalność wywrotową, ani - co dość dziwne - że nie będzie w Polsce z nikim rozmawiał. Dwudziestego pierwszego przewieziono go na stację w Baranowiczach - gdzie spotkał się z negocjatorem ze strony polskiej, Więckowskim - a stamtąd do leśniczówki w głębi Puszczy Białowieskiej. Większość czasu spędził tam na czekaniu, gdyż Więckowski udał się do Warszawy po odpowiedź na przedstawione propozycje. Przez tydzień niczego nie uzgodniono poza ustaleniami dotyczącymi wymiany jeńców, wyrażono również pragnienie przyszłego spotkania między przedstawicielami sowieckiego i polskiego Czerwonego Krzyża. Dalej idące propozycje Marchlewskiego - dotyczące ustępstw terytorialnych, plebiscytu i wstępnych warunków pokojowych - nie wywarły na Polakach żadnego wrażenia. Marchlewski był ewidentnie rozczarowany 30 lipca ponownie przekroczył linię frontu. Zorganizowanie następnego spotkania zajęło dziesięć tygodni Prezydium Rady Ministrów w Warszawie omawiało tę sprawę 26 sierpnia, ale dopiero w ostatnim tygodniu września Piłsudski wyraził zgodę. Misję Polskiego Czerwonego Krzyża powierzono hr Michałowi Kossakowskiemu, który był urzędnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, członkiem Komitetu Obrony Kresów oraz - z korzyścią dla wszystkich historyków tego okresu - namiętnym parniętnikarzem. Misji Sowieckiego Czerwonego Krzyża przewodził Marchlewski, tym razem w meloniku, surducie i z dyplomatyczną walizeczką. Rendez-vous miało miejsce w Mikaszewiczach - małej stacyjce lezącej przy jednotorowej linii kolejowej sto kilometrów na wschód od Pińska. Znajdowała się ona po polskiej stronie frontu - w punkcie, gdzie mogło dojść do kontaktu między siłami polskimi z zachodu, wojskami bolszewickimi z północy, wojskami Denikina ze wschodu i Ukraińcami z południa. 11 października, w dniu spotkania, Denikin właśnie zdobył Orzeł. Od Moskwy dzieliła go tylko Tuła. W takich okolicznościach Kossakowski łatwo wymusił zgodę na dwie nader korzystne umowy. Pierwsza, zawarta 2 listopada, mówiła o jednostronnym zwrocie polskich zakładników znajdujących się w niewoli bolszewickiej5, druga, podpisana 9 listopada, dotyczyła wzajemnej wymiany jeńców cywilnych.6
|