- Vul? To jedno z ich miast? - zapytał Wallie. - Tutejsze góry nazywają się RegiVul. Może w nich leży Vul? - Zastanawiał się przez chwilę. - Więc czarnoksiężnicy wkroczyli do Ov i wybili szermierzy, ale dlaczego? To znaczy, dlaczego akurat teraz? Jeśli są choć w połowie tak groźni, jak mówią ludzie, mogli to zrobić wieki temu. Świat był dziwny ponad wszelkie wyobrażenie. Nnanji wzruszył ramionami. - Bogini nie dopuszcza ich w pobliże Rzeki. Wysłała zatem Swojego orędownika, żeby przepędził ich z powrotem w góry? Nnanji doszedł do słusznego wniosku, że na tym musi polegać ich misja. Lecz orędownik Najwyższej nie miał pojęcia, jak walczyć z niewidzialnymi zabójcami posługującymi się magią. Prawdę mówiąc, Bogini nie mogła chyba wybrać gorszego wojownika. Na myśl o czarach Walliemu buntował się umysł. Robiło mu się słabo ze strachu. Lecz dwa tygodnie temu nie wierzył również w cuda. Wtem ujrzał przed sobą rezydencję, a za nią kwatery niewolników i budynki gospodarcze. Dom był bez wątpienia ogromny jak na miejscowe zwyczaje, ale wyjątkowo brzydki, o niewłaściwych proporcjach i kolorach. Liczne szare albo czarne kolumny, balkony i przypory szpeciły kamienną fasadę w czerwono-białą szachownicę. Dach wyłożony dachówkami w różnych kolorach i lśniący od wilgoci ozdabiały bez ładu i składu okna mansardowe i zaśniedziałe miedziane kopułki. Wielkie frontowe okna wychodziły na ogrody i wyboistą drogę, która nagle przechodziła w żwirowy podjazd kończący się u stóp niskich, ale imponujących schodów. Wallie wstał, zrzucając z siebie koc. - Nnanji, pomóż reszcie wysiąść. Katanji, chodź ze mną. Zeskoczył z wozu. Chłopak pośliznął się na grząskim błocie, ale lord Shonsu uratował go przed upadkiem. Obaj ruszyli biegiem w stronę domu. U stóp schodów Wallie się zatrzymał. - Zostań tutaj i uważaj. - Na co, panie? - Pierwszy był wystraszony. Miał powody. - Na łuczników. Krzyknij, jeśli zobaczysz coś podejrzanego. Siódmy wbiegł po schodach, rozchlapując kałuże. W solidnych dwuskrzydłowych podwojach zmieściłby się wóz konny. Znajdujące się po obu stronach okna dzielone kamiennymi słupkami sięgały ziemi. Wallie trzy razy zabębnił w drzwi podeszwą buta. Potem zajrzał w jedno z okien, ale przez małe ołowiane szybki nic nie zobaczył. Tymczasem wóz z pozostałymi gośćmi dojechał do Katanjiego, który obracał się jak reflektor latarni morskiej. Czerwone granitowe balustrady były ozdobione przysadzistymi statuetkami tańczących nimf. Wallie wypatrzył jedną z mniejszych figurek i sprawdził, czy dałby radę ją ruszyć. Wyobraził sobie miły dźwięk kruszącego się szkła. W tym momencie ujrzał przed sobą odzianą na czarno kobietę o siwych włosach i wyglądzie matrony. Od kiedy to wysyła się niewolnice na powitanie Siódmego? Niewolnikom zazwyczaj nie groziła przemoc, ale ten intruz najwyraźniej nie szanował cudzej własności. - Poinformuj lady Thondi, że natychmiast chcę się z nią zobaczyć w wielkiej sali. Kobieta złożyła mu ukłon. - Jaśnie pani przyśle... - Natychmiast! Albo zacznę rozbijać posążki! Niewolnica podreptała przez marmurową posadzkę ku szerokim schodom. W zamierzeniu gospodarzy hol wejściowy miał robić wrażenie na gościach. Na wysokich czarnych postumentach stały rzeźby, przeważnie brzydkie i tłuste naguski. Ściany obwieszono bogatymi gobelinami. Wallie widział prawdziwy luksus w świątyni w Hann, tutaj pozostała czysta ostentacja. Zirytowany, porównał ten pałac z wilgotną norą Quili. Między jej skromnym domkiem a kwaterami niewolników była zapewne jeszcze większa różnica. Obiecał nie mówić Bogini, jak ma rządzić Światem, a ponadto wiedział, że na Ziemi istnieją podobne kontrasty, ale ta demonstracja bogactwa wzbudziła w nim gniew. Quili pomagała Honakurze wchodzić po schodach. Reszta podążała za nimi. Katanji szedł na końcu, tyłem. O dziwo, nie potknął się.
|