Oba nagrania to ostre, hałaśliwe i na swój sposób bezkompromisowe rock'n'rolle -jazgotliwa gitara, mocne, pulsujące uderzenia bębnów i wrzaskliwy śpiew Chasa Hodgesa złożyły się na tego, jak określają go niektórzy, pierwszego heavymetalowego singla. Blackmore: Gdy w roku 1967 spotkałem się z Jeffem Beckiem w klubie " The Ship ", opowiadał mijak bardzo " Shake With Me " podobało się Jimiemu Hendrixowi. Jako fan Hendrixa byłem więc niesamowicie zadowolony. Jako fan Becka również... Gdy nagrywaliśmy ten materiał, Joe Meek powiedział mi: " Gra jjak wariat, wstaw tam jakieś dziwne solo, podciągaj struny, staraj się zniekształcić swoje brzmieniejak tylko się da ". I udało się - choć była to raczej kwestia czystego przypadku niż mojej techniki. Ale wtedy byłem z tej solówki bardzo dumny. Występując z własnym programem, The Outlaws prezentowali wiązankę swych instrumentalnych kompozycji okraszonych rock'n'rollowymi piosenkami Jerry'ego Lee Lewisa, Chucka Berry'ego czy Dra Feelgooda. Koncerty niezmiennie zamykała "autorska" wersja żydowskiej pieśni Hava Nagila, grana w narastającym tempie przez Blackmore'a, trzymającego (dla większego efektu) gitarę na zgiętym karku. Dodajmy, że w czasach The Savages Ritchie miał również swoje pięć minut na scenie, wykonując przeróbkę tematu "W grocie Króla Gór" Edwarda Griega (którą zresztą w znakomitym stylu przypomniał na wydanym w roku 1995 albumie Rainbow "Stranger In Us All"). Przełom lat 1963/64 i pojawienie się Beatlesów, The Hollies czy Beach Boys zwiastowały nieuchronny zmierzch krótkiej, choć burzliwej epoki zespołów instrumentalnych. Odtąd czołowąpostaciąw grupie miał być zawsze wokalista, a najlepiej, gdyby partie wokalne wykonywał na głosy cały zespół. Nie bardzo podobało się to Ritchiemu: Ja nie śpiewałem. Nigdy nie śpiewam. Czasem mam nawet kłopoty z mówieniem. . . Interesowało mnie wyłącznie granie na gitarze. Na razie jednak, za namową Meeka (i z braku pieniędzy), Blackmore opuścił The Outlaws, przenosząc się do towarzyszącej niemieckiemu basiście i wokaliście Heinzowi Burtowi grupy The Wild Boys. Z Heinzem Ritchie miał okazję zetknąć sięjuż wcześniej. Wraz z resztą Outlawsów wspierał go na kilku singlach - także i na tym najsłynniejszym, zatytułowanym "Just Like Eddie", a dedykowanemu pamięci Eddiego Cochrane'a. Nazwisko Ritchiego uwiecznione jest także na okładce jedynego albumu Heinza "A Tribute To Eddie" (Rollercoaster). Współpraca Blackmore'a i Heinza pod szyldem The Wild Boys naznaczona nagraniem kilku singli i maksisingli, trwała nieco ponad pół roku. Ritchie - jako wzięty sideman - zmuszony był często wybierać między sesjami nagraniowymi a wyjazdami na koncerty. A ponieważ, tak naprawdę, do The Wild Boys trafił przyciśnięty przez twarde reguły ekonomii (czyli, mówiąc prościej, przez brak gotówki), opuścił grupę na początku roku 1965. Tym bardziej, że nadarzała się właśnie znakomita okazja... Joe'emu Meekowi po wielekroć w studiu asystował młody i dobrze zapowiadający się inżynier dźwięku nazwiskiem Derek Lawrence. Gdy już dokładnie poznał tajniki producenckiej kuchni, postanowił wziąć pod swe opiekuńcze skrzydła. . . młodego i dobrze zapowiadającego się muzyka. Tym kryteriom doskonale odpowiadał, chwilowo bezrobotny, Ritchie Blackmore. Naprędce sformowana została studyjna grupa - Ritchie Blackmore's Orchestra - w której skład weszli sami dobrzy znajomi: Mick Underwood (perkusja), Chas Hodges (gitara basowa), Nicky Hopkins (fortepian). W saksofon dmuchał Reg Price, a gitarę rytmiczną obsługiwał następca Ritchiego w The Outlaws - Harvey Hinsley. W ten sposób singel "Getaway"/"Little Brown Jug" (Oriole) ujrzał światło dzienne w marcu 1965. Zawierał dwa instrumentalne nagrania, które dokładnie pokazują, co wówczas chodziło Ritchiemu po głowie. "Getaway", to jakby osobiste nawiązanie do estetyki wypracowanej jeszcze na "Keep A Knockin'" - hałaśliwe i przesterowane brzmienie gitary tworzy wraz z ostrymi dźwiękami saksofonu jazgotliwą mieszankę rhythm and bluesa i rocka. Na drugiej stronie płytki znalazła się natomiast przeróbka tematu "Little Brown Jug". To z kolei drugi biegun muzycznych zainteresowań Blackmore'a - w różnego rodzaju tematach klasycznych i folkowych, a także w dziecięcych piosenkach, do dziś znajduje Ritchie wdzięczny materiał do obróbki i przeróbki. "Little Brown Jug" to akurat tradycyjna szkocka "pieśń biesiadna", ale, jak pamiętamy, Ritchie demonstrował wcześniej własną wersję "W grocie Króla Gór", a już niebawem zachwyci go temat "Still I'm Sad" w "gregoriańskiej" interpretacji The Yardbirds . . . W tym samym składzie, lecz już pod nazwą The Lancasters, studyjna grupa Ritchiego nagrała jeszcze jednego singla - "Satan' s Holiday"/"Earthshaker", wydanego w bardzo niewielkim nakładzie przez amerykańską firmę Titan. Na następne kilka miesięcy, Blackmore ponownie związał się ze Screaming Lord Sutchem i tym razem udało mu się nagrać wspólnego singla "Honey Hush"/"The Train Kept A-Rollin' " (CBS). Ritchie był jednak coraz mocniej rozczarowany sytuacją panującą na brytyjskim rynku muzycznym; nie dało się tego ukryć - definitywnie kończył się "romantyczny" "pionierski" czy może "szczeniacki" okres w dziejach brytyjskiego rock'n'rolla. Zespoły typu Savages, Pirates Johnny'ego Kidda czy The Outlaws (którzy zresztą rozpadli się pod koniec roku), bazujące głównie na sprawności swych instrumentalistów i własnej spontaniczności i energii, miały coraz mniej do powiedzenia. Rockową scenę zdominowały grupy określane przez Blackmore'ajako "vocal harmonies". Zniechęcony Ritchie, wraz z dwoma kolegami z The Savages , przyłączył się do zespołu akompaniującego Jerry'emu Lee Lewisowi, który właśnie wyruszał na swe niemieckie tournee. Po zakończeniu trasy trójka muzyków postanowiła pozostać w Niemczech. Założona wówczas formacja Three Musketers przetrwała jedynie kilka tygodni i, po zagraniu jednego koncertu w styczniu 1966 (na dalsze nie uzyskała zgody właściciela klubu), rozpadła się. Byli Muszkieterowie trafili jednak dość szczęśliwie - do Crusaders,
|