Wallie doszedł do wniosku, że czas przystąpić do działania. Skoro nie pomogła ranga, zaczął przepychać się przez ścisk. Dotarłszy do centrum zbiegowiska, położył ciężką dłoń na ramieniu właściciela płytek. Mężczyzna obejrzał się ze złością i na jego twarzy odmalował się respekt. Właściciel jabłek przerwał tyradę na temat rodowodu adwersarza do czwartego pokolenia wstecz. Obaj z wyraźną ulgą czekali na polecenia. Wallie rozkazał furmanowi i potężnemu niewolnikowi unieść jeden koniec ręcznego wózka, a sam chwycił za drugi. Właściciel płytek nasadził koło na oś. W tym czasie Nnanji kierował ruchem. Wkrótce ludzie się rozeszli, rzucając na koniec kilka rubasznych komentarzy. Miejscowy szermierz okazał się bardzo młodym Drugim, niewiele starszym ani większym od Katanjiego. Nic dziwnego, że nie udało mu się przywrócić porządku. Blady i przestraszony, wlepił wzrok w gościa. Drżącą ręką sięgnął po miecz. - Zostaw! - powstrzymał go Wallie. Drugi wykonał cywilny salut i przedstawił się jako uczeń Allajuiy. Siódmy mu odpowiedział, ale nie tracił czasu na dalsze prezentacje. - Chcę złożyć wizytę dowódcy - oznajmił. - Wskaż mi drogę do koszar. Coraz bardziej zdenerwowany Allajuiy wskazał najbliższe drzwi. Wisiał nad nimi brązowy miecz i wielki but. Powinni byli zauważyć je wcześniej. - Gdzie w takim razie jest dowódca? - On... jest tutaj, panie. Wallie zerknął na Nnanjiego. Czwarty zrobił zdziwioną i podejrzliwą minę. Gdy przybysze skierowali się do drzwi, uczeń Allajuyi wziął nogi za pas, nie czekając na formalne pozwolenie. Warsztat był mały i zagracony. Belki sufitowe znajdowały się wyjątkowo nisko. Pod oknem siedział Piąty i dwaj Drudzy. Wszyscy trzymali na kolanach szewskie kopyta i zapamiętale tłukli w nie młotkami. Podłogę wokół nich zaścielały kawałki skóry. W powietrzu unosił się jej ostry zapach. Mężczyzna w czerwonej szacie zerwał się ze stołka i rzucił do witania gości. Na jego twarzy malował się taki sam lęk jak wcześniej u młodego szermierza. Mocno zbudowany i prawie łysy Piąty miał około czterdziestki, barki zapaśnika, na czole starą bliznę i kalafiorowate uszy. Łatanie obuwia musiało być w Tau niebezpiecznym zajęciem. Wallie odwzajemnił salut. - Szukam dowódcy. Szewc nie wyglądał na zachwyconego. - Jest nim mój ojciec. Będzie zaszczycony, mogąc cię przywitać, panie. Zechcesz chwilę poczekać? Mężczyzna pospieszył na zaplecze. Dwaj juniorzy wybiegli za nim. Na kpiący uśmiech mentora Nnanji odpowiedział nachmurzonym spojrzeniem. - Coś mi mówi, że nie zwerbuję wielu szermierzy w Tau - powiedział Wallie. - Z twojej strony nie grozi im oskarżenie, bracie, ale oni tego nie wiedzą. Masz okazję do przeprowadzenia małego śledztwa! Czwarty skinął głową. Minęło trochę czasu, nim wrócił szewc. Zjawił się sam, przebrany w czystą szatę, odpowiednią raczej dla starca. Brwi Nnanjiego ściągnęły się jeszcze bardziej. - Mój ojciec przyjdzie niebawem, panie. Jest stary i rankami trochę powolny... - Nam się nie spieszy - uspokoił go Wallie. - Tymczasem pozwól, że przedstawię ci mojego protegowanego i zaprzysiężonego brata, adepta Nnanjiego. Będzie miał do was kilka pytań. Niepokój przerodził się w wyraźny strach. Ręce mężczyzny drżały, kiedy odpowiadał na salut Czwartego. Ten od razu przystąpił do śledztwa. - Wymień mi imiona i rangi szermierzy garnizonu, mistrzu. - Mój ojciec, Koniarru Piąty, jest dowódcą. Jego zastępcą jest Kionijuiy Czwarty... Milczenie. - I? - Dwóch Trzecich, adepcie. W oczach Nnanjiego pojawił się drapieżny błysk. - Czy to przypadkiem twoi siostrzeńcy? - Tak, adepcie. - A gdzie jest...
|