– Dajcie spokój – odezwaÅ‚ siÄ™ Saracen...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Poskromicielka dzikich zwyczajów plemienia, Która czyni człowieka człowiekowi bratem I koczownicze namioty zamienia W nieruchome, spokojne chaty...
»
braci¹ zakonn¹), to religia mo¿epos³u¿yæ nawet jako œrodek, dziêki któremuuzyskuje siê spokój, pro¿en zgie³ku i trudów pospolitszego rz¹dzenia, i...
»
Wszystkich tych burżuazyjnych bredni sÅ‚uchaÅ‚ rektor Kasatkin zupeÅ‚nie spokojnie, z uÅ›miechem ironicznym, aczkolwiek Å‚a­godnym...
»
Jérôme ponownie wstał i przesiadł się na puste miejsce między dwoma zajętymi, sądząc, że nareszcie będzie miał spokój...
»
czywała spokojnie w swoim grobie, dopóki Heathcliff do niej nie dołączył; z tego, co wiem...
»
Hewlitt bardzo starał się zachować spokój, ale Prilicla i tak trząsł się cały od emocjonalnej wichury...
»
- To musiało być coś ważnego, gdyż inaczej nie zakłócałby pan naszego spokoju - rzekła Leia...
»
Nie zacz¹³ siê on spokojnie, chocia¿ pierwsze dni stycznia by³y takie mi³e...
»
Daj już spokój, Ziemkiewicz, nie przeżywaj tego znowu, bo ci zaszkodzi...
»
357 — DziÄ™ki — odezwaÅ‚am siÄ™ do Harry’ego...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

– Nie mamy czasu.
– Tu gdzieÅ› musi być Kielich ze Skelmoris! – zaprotestowaÅ‚a Claire. – Musimy poszukać!
– Nie ma czasu – powtórzyÅ‚ Saracen.
– Co siÄ™ stanie, jeÅ›li stracimy parÄ™ minut? – ze zÅ‚oÅ›ciÄ… rzuciÅ‚a Claire.
– SÄ… rzeczy, o których nie wiesz. Musimy siÄ™ poÅ›pieszyć.
– Nie! – w gÅ‚osie dziewczyny pojawiÅ‚ siÄ™ upór. – Idźcie Å‚apać te swoje szczury i szukać drugiego wyjÅ›cia. Ja tu zostanÄ™ i nie ruszÄ™ siÄ™, dopóki nie znajdÄ™ Kielicha!
– W porzÄ…dku – ustÄ…piÅ‚ Saracen. WiedziaÅ‚, że jej nie przekona, a nie chciaÅ‚ opowiadać o swoich domysÅ‚ach co do planów Beasdale’a. – Może chociaż powiesz nam, czego mamy siÄ™ spodziewać w nastÄ™pnych pomieszczeniach.
Claire rozłożyła swój plan i pośpiesznie odszukała miejsce, w którym się znajdowali. Kiedy przemówiła, w jej głosie dało się słyszeć poczucie winy, ale przede wszystkim kierowała nią teraz dzika ambicja. W kilku słowach opisała przypuszczalny kształt i przeznaczenie dalszych piwnic.
– Gdzie twoim zdaniem powinniÅ›my szukać drugiego wyjÅ›cia? – zapytaÅ‚ Saracen.
– W tym pomieszczeniu – Claire wskazaÅ‚a niewielki prostokÄ…t na planie – powinny znajdować siÄ™ schody, prowadzÄ…ce z podziemi do budynków klasztornych. Niewykluczone, że nadal można siÄ™ nimi wydostać na powierzchniÄ™.
– A czy może tu być drugi tunel ucieczkowy?
– JeÅ›li nawet, to nie mam go na planie. Chociaż zdarzaÅ‚o siÄ™, że budowano dwa tunele, przy czym jeden byÅ‚ stosunkowo Å‚atwy do znalezienia i sÅ‚użyÅ‚ do odwrócenia uwagi od tego wÅ‚aÅ›ciwego.
– Gdzie mamy go szukać?
– MyÅ›lÄ™, że warto spróbować gdzieÅ› tu, w północnej Å›cianie.
 
Claire została sama. Saracen i MacQuillan ruszyli dalej i niebawem dotarli do izby, w której znajdowały się schody. Oświetlili latarkami sufit. Nie było wątpliwości, że tędy nikt nie wydostanie się na powierzchnię; nawet szczur. Szczyt schodów ginął po prostu w zbitej, nie naruszonej ziemi.
Saracen badał właśnie rumowisko znajdujące się w miejscu północnej ściany izby, kiedy jakiś dźwięk kazał mu znieruchomieć i nadstawić uszu. Dał znak MacQuillanowi, by zrobił to samo.
– KtoÅ› nas woÅ‚a.
– Raczej krzyczy! To Claire!
Pobiegli z powrotem, w kierunku pomieszczenia, w którym została Claire. W miarę jak zbliżali się, krzyk narastał, był jednak dziwnie stłumiony i kiedy dotarli do celu, ustał zupełnie.
– Tam! – zawoÅ‚aÅ‚ MacQuillan, oÅ›wietlajÄ…c latarkÄ… przeciwlegÅ‚Ä… Å›cianÄ™. Ujrzeli dolnÄ… poÅ‚owÄ™ ciaÅ‚a Claire wystajÄ…cÄ… z niewielkiej niszy. – Utknęła w otworze.
– MusiaÅ‚a wpaść w panikÄ™ i zemdlaÅ‚a. – Saracen próbowaÅ‚ oswobodzić bezwÅ‚adne ciaÅ‚o Claire, ale tkwiÅ‚o w otworze bardzo mocno. SÅ‚yszeli dochodzÄ…ce z gÅ‚Ä™bi niszy odgÅ‚osy skrobania i przekonani, że to Claire ogarniÄ™ta nieprzytomnym strachem drapie Å›cianÄ™, zaczÄ™li przemawiać do niej uspokajajÄ…co. Potem jednak Saracen spojrzaÅ‚ na zwisajÄ…ce bezwÅ‚adnie nogi dziewczyny, na leżący na posadzce kaptur kombinezonu i powoli straszna prawda jęła torować sobie drogÄ™ do jego Å›wiadomoÅ›ci. JeÅ›li Claire byÅ‚a nieprzytomna, skÄ…d pochodziÅ‚y te odgÅ‚osy?
– Boże WszechmogÄ…cy! – szepnÄ…Å‚, czujÄ…c, że nagle zaczyna mu brakować tchu. MacQuillan także zrozumiaÅ‚ co znaczÄ… dźwiÄ™ki dobywajÄ…ce siÄ™ ze Å›ciany.
– Szczury! – jÄ™knÄ…Å‚ przerażonym gÅ‚osem.
Saracen skinął głową.
– ChciaÅ‚a wczoÅ‚gać siÄ™ do otworu i zablokowaÅ‚a im drogÄ™ ucieczki.
– Nie żyje?
– Nie żyje – odparÅ‚ Saracen nie znalazÅ‚szy pulsu w udzie dziewczyny.
– Rany Boskie! – MacQuillan sam byÅ‚ bliski paniki.
– Szczury nadal tam sÄ… – powiedziaÅ‚ Saracen. – Musimy uważać, kiedy jÄ… wyciÄ…gniemy.
MacQuillan nie potrzebował ostrzeżenia, bo i tak trząsł się ze strachu. Powoli wysuwali z niszy ciało Claire. Przed ostatnim szarpnięciem zajęli miejsca przy ścianie.
– Gotów? – spytaÅ‚ Saracen.
MacQuillan skinął głową. Szarpnęli. Ramiona Claire wysunęły się z otworu i w tym momencie potok szczurów dosłownie wylał się z ciemnego wnętrza. Gryzonie błyskawicznie przemykały po plecach dziewczyny i rozbiegały się po izbie, ginąc w ciemnościach. Saracen spojrzał w dół i spostrzegł, że jeden z nich nadal wczepiony jest w twarz Claire. Zamachnął się i trzasnął zwierzę latarką. Odleciało w bok i z miękkim pacnięciem upadło na posadzkę. Jeszcze kilka szczurów wyprysnęło z otworu i zapanowała cisza.
Saracen popatrzył na Claire i musiał kilkakrotnie przełknąć ślinę, żeby nie zwymiotować. Słyszał, że MacQuillan robi to samo.
– Boże, byÅ‚a taka piÄ™kna – szepnÄ…Å‚, odwracajÄ…c gÅ‚owÄ™ od widoku bezksztaÅ‚tnej masy w jakÄ… zmieniÅ‚a siÄ™ twarz Claire.
Minęło parę minut nim opanowali się na tyle, by podjąć dalsze działanie.
– Ma pan swojego szczura – zauważyÅ‚ MacQuillan, oÅ›wietlajÄ…c leżące pod Å›cianÄ… zwierzÄ™ zabite uderzeniem latarki. Saracen wydobyÅ‚ sprzÄ™t dostarczony przez puÅ‚kownika, przygotowaÅ‚ probówki. NastÄ™pnie przeciÄ…Å‚ skalpelem gardÅ‚o szczura; krew zwierzÄ™cia zebraÅ‚ do probówek, a caÅ‚kowicie wykrwawione padÅ‚o cisnÄ…Å‚ w kÄ…t piwnicy.
Pakował właśnie naczynia do torby, kiedy usłyszał głos MacQuillana:
– Dobry Boże, niech pan spojrzy!
Bakteriolog sięgnął do otworu, w którym utknęła Claire i wydobył stamtąd złoty kielich, wysadzany rubinami wielkości gołębich jaj.
– To dlatego chciaÅ‚a siÄ™ tam dostać – powiedziaÅ‚. – Czy widziaÅ‚ pan coÅ› równie piÄ™knego? Musi być wart miliony!
– Zostaw pan to Å›wiÅ„stwo – warknÄ…Å‚ Saracen. – Bóg wie, ilu ludzi przez to umarÅ‚o.

Powered by MyScript