- To musiało być coś ważnego, gdyż inaczej nie zakłócałby pan naszego spokoju - rzekła Leia...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Avalon jest piękny – westchnął – i gdybym mógł całe królestwo uczynić tak spokojnym, jak to miejsce, chętnie bym tu został na zawsze i...
»
Poskromicielka dzikich zwyczajów plemienia, Która czyni człowieka człowiekowi bratem I koczownicze namioty zamienia W nieruchome, spokojne chaty...
»
– Dajcie spokój – odezwał się Saracen...
»
– Skoroś go nie widział, skąd możesz wiedzieć, że był na strychu? – Toć jego własna żona musiała chyba wiedzieć, gdzie przebywa! –...
»
braci zakonn), to religia moeposuy nawet jako rodek, dziki ktremuuzyskuje si spokj, proen zgieku i trudw pospolitszego rzdzenia, i...
»
Wszystkich tych burżuazyjnych bredni słuchał rektor Kasatkin zupełnie spokojnie, z uśmiechem ironicznym, aczkolwiek ła­godnym...
»
Jérôme ponownie wstał i przesiadł się na puste miejsce między dwoma zajętymi, sądząc, że nareszcie będzie miał spokój...
»
czywała spokojnie w swoim grobie, dopóki Heathcliff do niej nie dołączył; z tego, co wiem...
»
Hewlitt bardzo starał się zachować spokój, ale Prilicla i tak trząsł się cały od emocjonalnej wichury...
»
Nie zacz si on spokojnie, chocia pierwsze dni stycznia byy takie mie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Pewna, że właśnie w tej chwili Fey’lya zastanawia się, jakby wykorzystać ją do zwiększenia własnego popar­cia, przeniosła spojrzenie na ekran taktycznego monitora i dłuższą chwi­lę się w niego wpatrywała. - Nasza sytuacja wygląda rzeczywiście niewesoło - dodała po chwili. - Zdołamy się utrzymać?
- Musimy - odparł Bothanin. - Jeżeli Coruscant padnie, w gruzach legnie także moja władza.
- Ta-a. To byłby prawdziwy skandal, prawda? - odezwał się Solo. Walcząc z chęcią nadepnięcia na jego stopę, lekko zakłopotana Leia uśmiechnęła się promiennie i postanowiła udawać, że nie usłyszała sar­kazmu w jego głosie.
- Mój mąż chciał tylko powiedzieć, panie przywódco, że nadal cie­szy się pan naszym poparciem. - Podeszła do Hana i pociągnęła go w stro­nę Fey’lyi. - Prawda, kochanie?
- Oczywiście, kochanie - odparł Han na tyle szczerze, że Bothanin gorliwie pokiwał głową. - Pan przywódca może na nas liczyć.
Leia także postarała się wyglądać przekonująco szczerze.
- Jeżeli nadal pan uważa, że kilka moich słów wywarłoby zamierzo­ny skutek...
Uśmiech na twarzy Borska zdradzał większą ulgę niż radość.
- Myślę, że to nie zaszkodzi - powiedział. - Jeżeli wojskowi się dowiedzą, że nadal trzyma pani ze mną, nie przestaną popierać mojego rządu. Widzi pani, niedawno mieliśmy mały problem. Z planety uciekło wielu senatorów, a każdy starał się zabrać ze sobą chociaż drobną część gwiezdnej floty.
- Wiem o tym - przyznała Leia. - Widziałam to w HoloNecie. Czy ośrodek łączności wciąż jeszcze znajduje się w pobliżu tego okna?
- W tamtym miejscu był zbyt narażony na spojrzenia Baldavian, którzy umieją czytać z ruchu warg - wyjaśnił Fey’lya. Ujął Leię pod rękę i poprowadził do wielkiej szafy, w której kiedyś Leia, gdy zajmo­wała ten sam gabinet, trzymała ubrania.
 
- Jeden otwarty zbiornik wodny na całej powierzchni planety, a ty musiałeś właśnie tu skierować nasze X-skrzydłowce? - zapytała Mara, owijając aerołubki wokół złamanej kostki nogi. - Jeden jedyny! Co so­bie wtedy myślałeś, Skywalkerze?
- Maro, naprawdę nie miałem wyboru - odparł Luke. Bijący z silni­ków żar stopił tkaninę kombinezonu na jego plecach i osmalił włosy tak bardzo, że mistrz Jedi musiałby je krótko ostrzyc, żeby znów wyglądać jak człowiek. - Mogłem albo pogrążyć maszyny w tej wodzie, albo po­zwolić, żeby roztrzaskały się o ścianę wieżowca.
Mara i Luke spoglądali na oświetloną blaskiem płonących budyn­ków taflę wody ogromnego sztucznego jeziora, zwanego Wielkim Za­chodnim Morzem. Było to słynne miejsce wypoczynku istot najróżniej­szych ras i wspierało się na dziesiątkach tysięcy kolumn i dachów wieżowców. Kilkanaście lejów wodnych znaczyło miejsca, w których lądujące nie tak ostrożnie gwiezdne statki przebiły grube durastalowe dno i pozwoliły, żeby woda zalewała strumieniami niższe poziomy podziemi Coruscant. Prawdę mówiąc, Skywalkerowie wybrali najlepsze miejsce na lądowanie po katapultowaniu, ale dno było tak zaśmiecone porzuconymi automatami i wrakami powietrznych śmigaczy, że odnale­zienie ulubionej jednostki typu R2 sprawiało kłopoty nawet komuś tak doświadczonemu jak mistrz Jedi.
Mara przycisnęła guzik kompresora aerołubków i nawet się nie skrzy­wiła, kiedy sprężone powietrze ścisnęło jej złamane kości. Wyciągnęła z pakietu medycznego wtryskiwacz i wstrzyknęła sobie porcję znieczu­lającego płynu bacta. W normalnych okolicznościach nie zastosowałaby środku uśmierzającego ból, ale wiedziała, że w ciągu kilku najbliższych godzin musi pokonać dużą odległość. Nie chciała, żeby złamana kość jej w tym przeszkadzała. Zauważyła, że Yuuzhan Vongowie zaczynają ściągać z orbity wielkie okręty, aby ich artylerzyści rozprawili się ze stanowiskami turbolaserów na dachach wysokościowców. Wyczuwała, że kapitan „Byrta” z małym Benem na pokładzie nie zdołał wskoczyć do nadprzestrzeni. Musiał zawrócić na orbitę, i to szybko.

Powered by MyScript