Pewna, że właśnie w tej chwili Fey’lya zastanawia się, jakby wykorzystać ją do zwiększenia własnego poparcia, przeniosła spojrzenie na ekran taktycznego monitora i dłuższą chwilę się w niego wpatrywała. - Nasza sytuacja wygląda rzeczywiście niewesoło - dodała po chwili. - Zdołamy się utrzymać? - Musimy - odparł Bothanin. - Jeżeli Coruscant padnie, w gruzach legnie także moja władza. - Ta-a. To byłby prawdziwy skandal, prawda? - odezwał się Solo. Walcząc z chęcią nadepnięcia na jego stopę, lekko zakłopotana Leia uśmiechnęła się promiennie i postanowiła udawać, że nie usłyszała sarkazmu w jego głosie. - Mój mąż chciał tylko powiedzieć, panie przywódco, że nadal cieszy się pan naszym poparciem. - Podeszła do Hana i pociągnęła go w stronę Fey’lyi. - Prawda, kochanie? - Oczywiście, kochanie - odparł Han na tyle szczerze, że Bothanin gorliwie pokiwał głową. - Pan przywódca może na nas liczyć. Leia także postarała się wyglądać przekonująco szczerze. - Jeżeli nadal pan uważa, że kilka moich słów wywarłoby zamierzony skutek... Uśmiech na twarzy Borska zdradzał większą ulgę niż radość. - Myślę, że to nie zaszkodzi - powiedział. - Jeżeli wojskowi się dowiedzą, że nadal trzyma pani ze mną, nie przestaną popierać mojego rządu. Widzi pani, niedawno mieliśmy mały problem. Z planety uciekło wielu senatorów, a każdy starał się zabrać ze sobą chociaż drobną część gwiezdnej floty. - Wiem o tym - przyznała Leia. - Widziałam to w HoloNecie. Czy ośrodek łączności wciąż jeszcze znajduje się w pobliżu tego okna? - W tamtym miejscu był zbyt narażony na spojrzenia Baldavian, którzy umieją czytać z ruchu warg - wyjaśnił Fey’lya. Ujął Leię pod rękę i poprowadził do wielkiej szafy, w której kiedyś Leia, gdy zajmowała ten sam gabinet, trzymała ubrania. - Jeden otwarty zbiornik wodny na całej powierzchni planety, a ty musiałeś właśnie tu skierować nasze X-skrzydłowce? - zapytała Mara, owijając aerołubki wokół złamanej kostki nogi. - Jeden jedyny! Co sobie wtedy myślałeś, Skywalkerze? - Maro, naprawdę nie miałem wyboru - odparł Luke. Bijący z silników żar stopił tkaninę kombinezonu na jego plecach i osmalił włosy tak bardzo, że mistrz Jedi musiałby je krótko ostrzyc, żeby znów wyglądać jak człowiek. - Mogłem albo pogrążyć maszyny w tej wodzie, albo pozwolić, żeby roztrzaskały się o ścianę wieżowca. Mara i Luke spoglądali na oświetloną blaskiem płonących budynków taflę wody ogromnego sztucznego jeziora, zwanego Wielkim Zachodnim Morzem. Było to słynne miejsce wypoczynku istot najróżniejszych ras i wspierało się na dziesiątkach tysięcy kolumn i dachów wieżowców. Kilkanaście lejów wodnych znaczyło miejsca, w których lądujące nie tak ostrożnie gwiezdne statki przebiły grube durastalowe dno i pozwoliły, żeby woda zalewała strumieniami niższe poziomy podziemi Coruscant. Prawdę mówiąc, Skywalkerowie wybrali najlepsze miejsce na lądowanie po katapultowaniu, ale dno było tak zaśmiecone porzuconymi automatami i wrakami powietrznych śmigaczy, że odnalezienie ulubionej jednostki typu R2 sprawiało kłopoty nawet komuś tak doświadczonemu jak mistrz Jedi. Mara przycisnęła guzik kompresora aerołubków i nawet się nie skrzywiła, kiedy sprężone powietrze ścisnęło jej złamane kości. Wyciągnęła z pakietu medycznego wtryskiwacz i wstrzyknęła sobie porcję znieczulającego płynu bacta. W normalnych okolicznościach nie zastosowałaby środku uśmierzającego ból, ale wiedziała, że w ciągu kilku najbliższych godzin musi pokonać dużą odległość. Nie chciała, żeby złamana kość jej w tym przeszkadzała. Zauważyła, że Yuuzhan Vongowie zaczynają ściągać z orbity wielkie okręty, aby ich artylerzyści rozprawili się ze stanowiskami turbolaserów na dachach wysokościowców. Wyczuwała, że kapitan „Byrta” z małym Benem na pokładzie nie zdołał wskoczyć do nadprzestrzeni. Musiał zawrócić na orbitę, i to szybko.
|