357 — Dzięki — odezwałam się do Harry’ego...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
– Często – odezwała się nagle Pedi...
»
– Dajcie spokój – odezwał się Saracen...
»
Dziki Wadysawowi Chojnackiemu powstaa dokumentacja, ktra staa si podstaw przygotowanej do druku przez Wojciecha Chojnackiego i Marka Jastrzbskiego...
»
- Coś w tym zabawnego, moi panowie?- Taka rodzinna anegdota, Zakacie - odezwał się Bel­garath...
»
Nieco później magnetyzm zwierzęcy zastąpiła hipnoza, która została w pewnym stopniu zaakceptowana przez naukę dzięki wysiłkom szkockiego chirurga,...
»
braci zakonn), to religia moeposuy nawet jako rodek, dziki ktremuuzyskuje si spokj, proen zgieku i trudw pospolitszego rzdzenia, i...
»
Protokoły nie uważają rozproszenia Żydów po świecie za nieszczęście, lecz za zrządzenie Opatrzności, dzięki któremu plan wszechświatowy może być tym...
»
Nosicieli fenyloketonurii mona zidentyfikowa dziki testom biochemicznym i mog oni skorzysta z poradnictwa genetycznego (Stern, 1981)...
»
- Moe pastwo pozwol lejsz drog - odezwa si Wgieek...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Gdy upłynęło pięć minut, ruszyliśmy na poszukiwania, zaczynając od spenetrowania naszej
toalety w krzakach. W okolicy nie było nikogo — to znaczy, przynajmniej na nikogo się nie natknęliśmy. Pewnie jednak byli tacy, którzy stanęli na nocleg; ci, co brali udział w strzelaninie; i ci, co wychodzą grasować po nocy. . . Mimo to raz odważyłam się i zawołałam Bankole’a
głośno po imieniu. Przedtem ostrzegłam Harry’ego dotknięciem; ale i tak aż podskoczył, gdy usłyszał moje wołanie. Oboje nasłuchiwaliśmy w absolutnej ciszy.
Od strony drzew, które zasłaniały gwiazdy, tworząc ścianę nieprzeniknionej ciemności, do-
leciał jakiś szelest. Nie wiadomo, co mogło się tam kryć.
Znowu szelest, a potem jakby skomlenie — dziecięcy płacz. Na koniec rozległ się głos
Bankole’a:
— Olamina!
— Tak! — odkrzyknęłam. Odczułam tak wielką ulgę, że prawie mnie obezwładniła. —
Tutaj!
Od plamy mroku oderwał się wysoki, szeroki cień, który był jakoś nienaturalnie nieforem-
ny. Bankole coś niósł.
— To dzieciak — oznajmił. — Właśnie został sierotą. Jego matkę skosiła przypadkowa
kula. Przed chwilą wyzionęła ducha.
Westchnęłam.
— On też oberwał? — zapytałam.
358
— Nie, jest tylko wystraszony. Zaniosę go do naszego obozu. Niech któreś z was weźmie jego rzeczy.
— Prowadź nas tam, gdzie ich znalazłeś — zarządziłam.
Harry zebrał rzeczy dziecka, a ja matki; następnie obmacałam jej ciało. Bogiem a praw-
dą: wyszabrowaliśmy, co tylko się dało. Nim skończyliśmy, chłopczyk — może trzylatek —
rozpłakał się. Teraz ja się wystraszyłam. Powierzyłam Harry’emu pchanie dziecięcego wózka z plecakiem zastrzelonej kobiety i obarczyłam Bankole’a kwilącym szkrabem, a sama zostałam tylko z odbezpieczonym pistoletem. Nie było mi dane zaznać spokoju, nawet gdy dotarliśmy
już do naszego biwaku. Chłopczyk nie dawał się uciszyć, na dodatek dołączył do niego Dominic — płacząc jeszcze głośniej. Zahra i Jill robiły, co mogły, by pocieszyć nasze nowe dziecko, ale trudno mu się było dziwić, że w środku nocy, otoczone samymi nieznajomymi, łkało i szlochało za mamą!
Przy spalonym wraku ciężarówki wszczął się jakiś ruch. Płomienie jeszcze się tliły, ale
z każdą chwilą coraz mniejsze — widać było, że już dogasają. Wokół krzątali się jeszcze jacyś ludzie. Stracili cały samochód. Zwrócą uwagę, że gdzieś płacze dziecko? A jeśli tak, to czy będą chcieli przyjść mu z pomocą, czy tylko zamknąć mu jadaczkę?
Jakaś ciemna sylwetka oderwała się od szkieletu auta i ruszyła kilka kroków w naszą stronę.
W tej samej chwili Natividad wzięła chłopczyka i nie zważając na jego wiek, podsunęła mu do ssania jedną pierś, a Dominicowi drugą.
Poskutkowało. Prawie natychmiast oba brzdące uspokoiły się. Pisnąwszy jeszcze cieniutko
parę razy, zaczęły ssać.
359
Ciemny kształt nieopodal ciężarówki zastygł w bezruchu, zapewne zdezorientowany, że ucichł hałas, który go zaniepokoił. Po dłuższej chwili zawrócił do samochodu, aż w końcu
zniknął z pola widzenia. Rozpłynął się. Niemożliwe, by zdołał nas dostrzec. Ukryci w nie-
przeniknionym mroku drzew, które osłaniały nasze obozowisko, sami mogliśmy obserwować
i widzieć, co tylko się dało w świetle ognia i gwiazd, lecz tamci mogliby trafić do nas jedynie, gdyby usłyszeli płacz naszych dzieci.
— Powinniśmy się przenieść — wyszeptała Allie. — Nawet jeśli nas nie widzą, i tak wie-
dzą, że gdzieś tu jesteśmy.
— Zostań ze mną na warcie — zaproponowałam.
— Co?
— Nie kładź się i posiedź ze mną, a reszta niech jeszcze trochę pośpi. Przenoszenie obozu po ciemku jest o wiele niebezpieczniejsze niż pozostanie na miejscu.
— No. . . dobra. Ale nie mam spluwy.
— A nóż?
— Tak.
— Na razie, póki nie przeczyścimy i nie sprawdzimy reszty arsenału, musi ci wystarczyć.
Ostatnio zbyt byliśmy zmęczeni i za bardzo się spieszyliśmy, żeby się tym zająć. Poza tym wcale nie chcę, by Allie i Jill dostały już broń. Jeszcze nie teraz.
— Po prostu trzymaj oczy szeroko otwarte — dodałam, myśląc, że i tak jedyną skuteczną
obroną przed karabinem maszynowym jest ukrycie się i zachowywanie ciszy.
360
— W tej chwili nóż jest lepszy od pukawki — dorzuciła Zahra. — Jakby co, nie narobi hałasu.
Kiwnęłam potakująco głową.
— Spróbujcie wszyscy jeszcze trochę się zdrzemnąć. Pobudka o świcie.
Większość naszej gromadki usłuchała mnie i ułożyła się, żeby znów zasnąć albo przynaj-
mniej odpocząć. Natividad ze swoim synkiem i z obcym chłopczykiem. Jednak jutro któreś
z nas będzie musiało się nim na stałe zaopiekować. Dzieciak w jego wieku — na etapie „wła-
żenia wszędzie i brania wszystkiego w ręce” — był dla nas niewątpliwym ciężarem. Niestety, trafił się nam i nie ma go komu zostawić. Kobieta, która nocowała na poboczu autostrady tylko z synkiem, na pewno nie wędrowała w towarzystwie życzliwych krewnych.
— Olamina — szepnął mi Bankole do ucha, cichutko, delikatnie — tak, abym tylko ja
usłyszała.
Obróciłam się; był tak blisko, że czułam, jak jego zarost dotyka mojej twarzy. Miękka,
gęsta broda. Rano rozczesał ją sobie chyba staranniej niż włosy na głowie. Tylko on w naszej gromadzie ma lusterko. Próżny, bardzo próżny starszy pan. Prawie odruchowo nachyliłam się bliżej.

Powered by MyScript