Szatan mógł nie zechcieć przyjąć go do swojego domu.
Doktor zauważył, że Hareton drgnął, i zrozumiał, iż popełnił gafę.
— Proszę mi wybaczyć, panie Earnshaw. Wiem, że darzył pan pana Heathcliffa uczu-
ciem, jakie ma syn dla surowego ojca, ale większość ludzi w tych stronach nie miała dla
niego tyle życzliwości.
— Tak, wiem, że go tu nienawidzono — mruknął Hareton — lecz dla mnie był na
swój sposób dobry. Uważam, że bardzo źle go traktowano i musiał wiele wycierpieć.
Niedostatek, który znosił w dzieciństwie, zrodził w nim złość.
Kolejny raz zdziwiło mnie, że człowiek, którego wychowywano w jego własnym
44
45
domu jak jakiegoś łachmytę, któremu odebrano dziedzictwo, może być aż tak wielko-
duszny, żeby całować rękę, która go niegdyś biła. Przez cały ten czas, kiedy znałam pana
Haretona, nie potrafił mi tego wytłumaczyć w zadowalający sposób. Można by odnieść
wrażenie, że przed Haretonem i świętej pamięci panią Linton pan Heathcliff ujawniał
jakiś aspekt swojej osoby, który był szczególny akurat w ich oczach i w niczyich innych,
bo nie słyszałam, żeby ktoś powiedział o zmarłym dobre słowo. Myśląc o tych wszyst-
kich sprawach, zauważyłam, że w pokoju zaległa dziwna cisza, jakby i doktor, i mój pan
zastanawiali się nad owymi niepokojącymi faktami, o których mówił pan Kenneth.
Sama też znałam wielu ludzi, którzy przysięgali, że widzieli „pana Heathcliffa i kobietę”,
czasem nawet w środku dnia; ale ja się wychowałam na niesamowitych opowieściach
o wróżkach i zjawach krążących w tych stronach, bo moja rodzina znała się na takich
sprawach. Moja babka widziała, jak palono czarownicę; w czasach młodości mojej
matki często się mówiło o wiedźmach, a Pendle Hill leży nie daleko stąd, jeśli spojrzeć
z lotu ptaka. Co starsi z rodziny mają w zanadrzu wiele takich historyjek, kiedy wieczo-
rami siadamy wokół ognia, a wiatr wyje w kominie i napiera na drzwi. Mimo to sama
nie wiem, co o tych sprawach myśleć.
Cóż, panie Lockwood, pomyślałam, że na mnie już czas, więc wstałam i życzyłam do-
brej nocy mojemu panu i doktorowi.
— Zostań, Agnieszko — powiedział doktor Kenneth — bo chciałbym cię jeszcze wy-
pytać o chorobę twojej pani.
Spojrzałam na pana Haretona, lecz z tonu doktora zrozumiałam, że jest świadom
niezgody panującej między małżonkami.
— Rozumiem, że pani Earnshaw wbiła sobie do głowy, że w Wichrowych Wzgórzach
czeka na nią matka.
— A jakże — odrzekłam — i położyła się do łóżka, kiedy pan Earnshaw zabronił jej
tam chodzić. A teraz jeszcze pan chce wywieźć ją z tego hrabstwa. Znam swoją panią;
ma własne zdanie i jest uparta. Będzie wyglądała śmierci, bo po przeprowadzce straci
chęć do życia.
— Jestem przeświadczony, że to, o czym słyszymy, jest ważne, Haretonie — oświad-
czył doktor Kenneth.
Zwracał się do pana tak bezceremonialnie, bo znał go od dzieciństwa, przyjął go
na ten świat, jeśli dobrze pamiętam, i nikt nie wiedział więcej od niego o rodzinie
Earnshawów, chyba że moja ciotka, Nelly Dean.
— Na twoim miejscu, posłuchałbym tego, co mówi Agnieszka. Wybiłbym sobie
z głowy wszelkie myśli o zabieraniu żony dokądkolwiek, dopóki nie nabierze sił, a wów-
czas, być może, i ona zacznie myśleć podobnie jak ty, albo wróci do zdrowia i zapo-
mni o duchach i zjawach błądzących po wrzosowiskach. W Bogu nadzieja, że twoja mi-
łość i troska oraz radość z narodzin dziecka przywrócą jej siły i rodzina z Drozdowego
46
Gniazda znów zazna szczęścia.
Czy kiedykolwiek tak było? Zastanawiałam się nad tym, rozumiejąc, że doktor
Kenneth próbuje podnieść mojego pana na duchu. Tak długo, jak znałam Drozdowe
Gniazdo, zawsze było ono miejscem nieszczęśliwym, bo pan Linton całe życie cho-
dził w żałobie po pani Katarzynie, a w domu pozbawionym żony i matki wyczuwało
się jakąś pustkę i brak wesela. Ale ciotka mówiła mi, że wcześniej rodzina Lintonów
— dziadek mojej pani i jej babka — była szczęśliwa i dopiero pojawienie się Heathcliffa
|