Podniosła głowę.
– Kocham go z całego serca i jak w to, że żyję, wierzę, że jestem kochaną – odpowiedziała.
Pani Emilii zrobiło się niedobrze. Nagle i niespodziewanie globus do gardła podchodzić jej
zaczął. Zdławionym głosem i z oczami już łez pełnymi zawołała jednak:
– Justynko! jak to? ty taka dumna! ty, co przez dumę nic ode mnie przyjąć nie chciałaś, kiedy
ja ciebie, jak wypadało, ubierać pragnęłam! Ty, co przez dumę najniewinniej zażartować z siebie
301
nie pozwalałaś! ty odrzucasz teraz los świetny, wysokie stanowisko w świecie, a wyjść chcesz za
chłopa... tak! za chłopa... O Boże! cóż to za tajemniczość! jakie zagadki serc ludzkich!
Justyna uśmiechała się.
– Zagadki w tym żadnej nie ma – odpowiedziała.– Właśnie dlatego, że dumną jestem, nie
chcę być wziętą za żonę przez wspaniałomyślność i bohaterstwo, przez cud Opatrzności albo
świętego Antoniego, z łaski, z namowy... Wolę zawdzięczać byt i szczęście sercu człowieka,
który mię kocha, i wspólnej z nim pracy...
– Androny! – zawołał Benedykt – te wszystkie cuda, tajemniczości, zagadki za grosz sensu
nie mają! Podobała się paniczowi poczciwa i przystojna dziewczyna – cud szczególniejszy!
Dziewczyna zakochała się w ładnym i może poczciwym chłopcu – także mi tajemniczość i
zagadka! Wszystko to funta kłaków nie warte! Co w tym jest rzeczywistego, moje dziecko – do
Justyny się zwrócił – to to, że może nie znasz dobrze tego życia, na które się decydujesz...
– Poznałam je z bliska i dobrze, mój wuju...
– Poczekaj! A praca! Czy ty wiesz, jaka cię praca tam czeka?
Tym razem uniosła się.
– Ależ, mój wuju – z mocą odparła – brak pracy właśnie był mi od dawna trucizną i wstydem!
O, jakże wdzięczną jestem temu, który mię pod niski, ale własny dach swój biorąc daje nie tylko
zadowolenie serca, ale zajęcie dla rąk i myśli, zadanie życia, możność dopomagania komuś,
pracowania na siebie i dla innych!...
Oczy Benedykta miękły, rozjaśniały się, coraz cieplejszym wejrzeniem w twarzy krewnej
tkwiły. Wahającym się przecież głosem zaczął jeszcze:
– No... a z tą... z tą niestosownością umysłową jakże będzie?
– Nie ma jej, mój wuju; kto by tu niestosowność tę znalazł, sądziłby z pozorów. Uczoną nie
jestem ani artystką; żadnych niepospolitych zdolności ani talentów nie mam i tylko tyle rozsądną
jestem, by to znać i wiedzieć. Z tego, co umiem, bez wahania i żalu odrzucę to, co ani mnie, ani,
jak mi się zdaje, nikomu pożytku by żadnego nie przyniosło. A jeżeli światła, z łaski twojej, mój
wuju, otrzymanego, zostanie mi jeszcze trochę więcej niż on... niż oni go posiadają...
Wzruszenie głos jej zatamowało; drżącymi ustami, ale z rozpromienionym czołem
dokończyła:
– Z jakimże szczęściem pomiędzy nich je wniosę!... o! z jakim szczęściem trzymać będę nad
nimi ubogą moją lampkę, aby tylko im trochę widniej, jaśniej, weselej było!...
Benedykt wstał. Wąsa do góry podkręcał.
– Wy, młodzi, wszyscy teraz w jedną dudkę gracie! Ale – dodał – macie rację... nie ma co
mówić! macie rację!
Pani Emilia uczuła kłucie w łopatkach, w boku, w piersi, wszędzie, i tyle tylko miała siły, aby
zawołać:
– Tereniu! pomóż mi podnieść się! Tereniu!
Teresa pośpiesznie z fotelu wstać jej dopomogła i ku drzwiom ją uprowadzała. Kirło – co w
wypadkach podobnych nie zdarzało się nigdy – ku osłabłej i rozbolałej gospodyni domu żadnego
poruszenia nie uczynił. Jak do krzesła przykuty, jak skamieniały siedział, z ustami rozwartymi, z
osowiałym wzrokiem. Nie rozumiał tego, co zaszło, co dokoła niego mówiono; po prostu nie
rozumiał. Nie mógł ani dziwić się, ani gniewać, ani oburzać, bo wszystkie myśli z głowy mu
pouciekały, oprócz jednej, uporczywie po niej krążącej:
– Teoś Różyc harbuza dostał... on, Różyc, dziedzic Wołowszczyzny, siostrzeniec księżny,
harbuza dostał od tej... tej...
Ustami poruszył i z cicha wymówił:
– Teoś harbuza dostał...
302
Na kształt automata z krzesła wstał i z kapeluszem w spuszczonym ręku, z otwartymi usty i
|